Jako pierwszy, dyrektor EDA poruszył problem zagrożenia na unijnym rynku mleka, mogący pojawić się po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE.
– Jeśli proces wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii zostanie źle poprowadzony, unijne mleczarstwo straci na tym dwukrotnie więcej, niż na rosyjskim embargu. EDA przygotowała Komisji Europejskiej propozycje rozwiązań, które należałoby uwzględnić, negocjując Brexit – mówił w Rzeszowie Aleksander Anton.
Poruszając ten problem, Anton odniósł się również do polskiego mleczarstwa.
–Wielka Brytania nie jest samowystarczalna w produkcji mleka. Polska natomiast eksportuje 25% tego co wytwarza, z czego na brytyjski rynek trafia 1,3–1,8%. Jest to niby niewiele, jeśli jednak porównamy tę ilość z tym, co Polska straciła na rosyjskim embargu i dodamy te wartości, to robi się już duża kwota. Tak więc i dla polskiego mleczarstwa, źle wynegocjowany Brexit może być zagrożeniem – podkreślał Anton.
Masło ma być masłem
Dyrektor EDA poruszył również aspekt funkcjonowania unijnego rynku mleczarskiego w kontekście jednolitego rynku. Obecnie najważniejsze dla mleczarzy, jego zdaniem są trzy sprawy: ochrona nomenklatury mleczarskiej, znakowanie pochodzenia oraz znakowanie wartości odżywczej.
Przez ostanie 30 lat nazwy takie jak masło, mleko, ser, jogurt, były chronione, był to przykład na stosowanie polityki ochrony wspólnego rynku. Dzisiaj chociaż jest to zakazane prawem, nadużywa się tych nazw do oznaczenia innych produktów.
– Będąc we Francji, wybrałem w jednym z supermarketów ser ze środkowej półki, na opakowaniu znalazłem nazwę cheddar. Na liście składników, jako pierwszy wymieniono wodę, był to produkt o smaku sera cheddar, sprzedawany w takiej samej cenie jak cheddar. Podobnie myląco oznakowany produkt znalazłem w markecie w Krakowie oraz w innych marketach w innych unijnych krajach. Tego rodzaju praktyki stosuje międzynarodowy koncern Unilevel, nie jest to prawnie dozwolone, ale nikt z tym nic nie robi. Świadczy to o tym, iż krajowe organizacje, które są odpowiedzialne za zwalczanie takich praktyk, nie działają właściwe – podkreślał Anton.
W ramach EDA działa specjalny zespół roboczy, który zbiera dowody na stosowanie tego rodzaju praktyk, Anton zachęcał, aby to zgłaszać. Takie działanie jest bowiem bardzo szkodliwe dla przemysłu mleczarskiego. Psuje wizerunek unijnego mleczarstwa.
– EDA zwróciła się w tej sprawie do KE. Przy pomocy przedstawicieli naszej organizacji w poszczególnych krajach członkowskich, przedstawiliśmy jak prawnie rozwiązać ten problem. Przedstawiciele EDA w poszczególnych krajach mają to zweryfikować – wyjaśniał Anton.
Znakowanie pochodzenia
W marcu br. zarząd EDA zatwierdził wytyczne sektorowe dotyczące dobrowolnego znakowania nazwy pochodzenia. Jak mówił dyrektor generalny tej organizacji, stosowanie tego oznakowania jest bardzo dobrym rozwiązaniem i należy je stosować. Zwrócił jednak uwagę, iż kompletnie innym zagadnieniem jest obowiązkowe znakowanie pochodzenia produktów mleczarskich, które stosuje 10 unijnych krajów. Robią to m.in. Finlandia, Litwa, Rumunia, Greca, Włochy, Francja, Hiszpania i Portugalia.
– EDA nie popiera tego znakowania, a to z kilku przyczyn. Jeśli marka odnosi się do określonego regionu, to nie potrzeba już znakować pochodzenia. Dla kraju, który wysyła na eksport 25% swojej produkcji, tak jak np. Polska, stosowanie obowiązkowego znakowania pochodzenia nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ tamtejszy konsument może nie chcieć nabywać naszego produktu – twierdzi Anton.
Sygnalizacja świetlna
Równie niekorzystne dla sektora mleczarskiego jest znakowanie wartości odżywczej w systemie sygnalizacji świetlnej. Lobbują je duże koncerny spożywcze, jak np. Unilevel, Coca cola, Bermondo, Nestle, Mars, Pepsi. Jest to rozwiązanie popularne np. w Wielkiej Brytanii. Czerwony kolor na opakowaniu produktu oznacza wysoką zawartość składnika, żółty – średnią, a zielony niską.
– Dla wyrobów mleczarskich korzystna w tym systemie jest jedynie ocena zawartości cukru, w przypadku jednak tłuszczów czy soli, większość produktów mleczarskich świeciłaby na czerwono. Ale np. wegański ser o smaku cheddar, czy mleko odtłuszczone oznaczone zostałaby tylko zielonymi i ewentualnie żółtymi światłami. EDA sprzeciwia się zastosowaniu tego znakowania dla produktów mleczarskich – komentował Aleksander Anton.
Wymienionym sześciu koncernom bardzo zależy na wprowadzaniu tego znakowania, ponieważ oni produkują produkty, których można zmienić recepturę wytwarzania. Nie da się jednak tego zrobić bez straty na jakości w przypadku produkcji sera czy masła.
– EDA zestawiło produkty mleczarskie wytwarzane na całym świecie. Wynik jest prosty, znakowanie w tym systemie wyrobów mleczarskich nie wypada korzystnie – podkreślał dyrektor EDA.
Trudno wygrać z Nową Zelandią
Unijne mleczarstwo nie funkcjonuje dobrze bez eksportu. Rynkiem, o który jest dziś największa walka jest niewątpliwie rynek chiński. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że w przypadku produktów mleczarskich bardzo dużym konkurentem dla unijnych producentów jest Nowa Zelandia. Z nią jednak nam trudno walczyć. Dlaczego?
– Unijny proszek mleczny, który trafia do portu w Szanghaju jest o 10% droższy niż produkt z Nowej Zelandii. Ten drugi bowiem nie jest obciążony cłem, ponieważ Chiny mają zawartą z Nowa Zelandią umowę o wolnym handlu a UE nie. W Nowej Zelandii 95% mleka jest przetwarzana przez jeden zakład mleczarski. Jest to Fonterra. W UE 10 największych mleczarni przetwarza 35% wytworzonego na terenie Wspólnoty mleka – tłumaczył różnice Anton.
Jak wskazywał dyrektor generalny EDA, jego organizacja jest przeciwna temu, aby UE zawierała umowę o wolnym handlu z Nową Zelandią.
– Za takim rozwiązaniem opowiada się jednak np. Francja. W Nowej Zelandii średnia wielkość stad krów to 419 sztuk, w UE – 36, to pokazuje z czym musielibyśmy się mierzyć – mówił Anton.
Pomysł na zapasy OMP
Gorącym tematem, który poruszył Aleksander Anton, było odtłuszczone mleko w proszku. W jego opinii rynek OMP funkcjonuje bardzo dobrze, świeże OMP dobrze się sprzedaje, choć nie za wygórowaną cenę. Problem tkwi jednak w zgromadzonych zapasach – 367 tys. t. Z jego wyliczeń wynika, iż jeśli do unijnych zapasów OMP, dodamy proszek zgromadzony w USA, Kanadzie i Indiach, wyjdzie, że w magazynach światowych znajduje się 600 tys. t OMP.
– Proponowaliśmy na forum unijnym, razem z COPA-COGECA, aby jedną z opcji zużycia unijnych zapasów było przeznaczenie proszku na pasze, jako alternatywa dla białek roślinnych. Problem tkwi jednak w cenie. Przemysł paszowy, jeśli w ogóle byłby w stanie zapłacić za tonę proszku 500 euro, a OMP skupiono na zapasy interwencyjne za niecałe 1700 euro/t. Pomysł ten jednak nie został zaakceptowany przez unijnego komisarza ds. rolnictwa, nie tylko ze względów ekonomicznych, ale także dlatego, że przemysł paszowy nie jest chętny, by wykorzystywać OMP w produkcji paszy – mówił w Rzeszowie Anton.
Francuskie spółdzielnie zaproponowały, aby każdy, kto sprzedał na interwencje surowiec, teraz go odkupił. W ten sposób KE pozbyłaby się zapasów, ale zapasy pozostałyby nadal na rynku. EDA zwróciła się do komisarza Phila Hogana, by zmodyfikował system przeprowadzenia przetargów na sprzedaż zapasów OMP. Chodzi o określenie na kolejne miesiące minimalnej ilości sprzedanego towaru lub minimalnej ceny sprzedaży, co mogłoby ustabilizować rynek.
– Są również pomysły zastosowania OMP jako ulepszaczy glebowych, czy substratu do biogazowni. Pojawiają się jednak tutaj problemy ekonomiczne, jak i etyczne. Jak do tej pory nie ma więc realnego pomysłu, co zrobić z zapasami OMP, co bardzo niekorzystnie wpływa na stabilizację unijnego rynku mleka – podkreślał Aleksander Anton.
dr Magdalena Szymańska