W Dąbrowie kilka domostw, pod „siódemką” mała chatka malowana na żółto i zielono. Przed nią ogródek z płotkiem, wszystko trochę jak z bajki, trochę jak z piernika. Nawet w jesiennej aurze robi takie wrażenie. Pogłębia je jeszcze dawno ogołocony z kwiecia, formowany w wielki kosz, krzew forsycji. Z domu wybiega żwawym krokiem ni kobieta, ni dziewczyna. Równie kolorowa jak otoczenie – na głowie kwiecista chustka kontrastująca z resztą garderoby. W modnym zresztą ostatnio zestawieniu fioletu z czerwienią. Marianna. Trudno zgadnąć jej wiek. Może tylko zdradzają ją pająki – dziś już mało kto takie robi.
Interesuje ją wszystko
Marianna podaje kawę, krząta się i gdzieś między zdaniami zalewa w plastikowym korytku do kwiatów przygotowaną wcześniej słomę. Trzeba ją sparzyć, żeby zmiękła i dała się formować. Tak mniej więcej wyglądało jej życie – nie usiedziała chwili w jednym miejscu.
– Wie pani, ja pięciu minut nie posiedzę, cały czas coś robię. Mnie interesuje wszystko. Kiedy ostatnio leżałam w szpitalu, też chciałam wiedzieć, co się ze mną dzieje. Ja nawet mam atlas człowieka, zamówiłam sobie tę książkę – opowiada Marianna i biegnie do pokoju obok po ciężki atlas ludzkiej anatomii patologicznej. I jeszcze przypomina sobie, że kiedy tak sobie siedzi i dobrze się czuje, nachodzi ją czasem ochota, żeby nauczyć się angielskiego. Żeby się z ludźmi porozumieć.
- Marianna Filipiak każdą wolną chwilę spędza nad robótkami ręcznymi, których plecionki i pająki są częścią
Skończyła sześć klas podstawówki. Nawet tyle wystarczyło, by ujawniło się w niej kilka pasji.
– Dla mnie jest geografia, bo lubię podróżować. A potem rysunki i prace ręczne – to w szkole uwielbiałam. I jeszcze lubiłam szyć. Krawcowa, która mnie później przyuczała, pytała czy już się gdzieś uczyłam – opowiada i znów wraca pamięcią do dzieciństwa, kiedy mama siała len, a potem na kolanach czyściła włókno. Z lnu robiła później przędzę, a z niej – tkaninę. Z lnianej materii szyła ośmiorgu dzieciom bluzki, koszule, sukienki. Marianna patrzyła i uczyła się. A wieczorami przyglądała się ojcu strugającemu z olchowego drewna trepki, skrzypce i konie na biegunach.
Słomka po mamie
Kiedy Marianna miała dziesięć lat, chodziła z rodzicami i rodzeństwem w pole. Kiedy odpoczywali i jedli śniadanie, mama ucinała sierpem słomę i plotła. Najlepsza była słoma żytnia i najlepiej, jeśli nie widziała za dużo deszczu. Woda nie służy słomkom, dlatego takie lato, jak to ostatnie, to dla plecionkarzy i pająkarzy raj.
Z jednego wyjścia w pole mama przynosiła a to koszyczek, a to kapelusik. A Marianna nawet nie pamięta, kiedy nauczyła się podstawowego słomianego splotu. W trakcie rozmowy przekonuje, że to dziecinnie proste i wyciąga namoczone wcześniej słomki, żeby to udowodnić.
– O, widzi pani? Bierze się dwie słomki, zawija jedną w połowie drugiej i potem przekłada z zewnątrz do środka. I takie ząbeczki wychodzą – próbuje tłumaczyć niby prostą, a dla mnie arcytrudną sztukę.
- Taki pająk to przynajmniej tydzień siedzenia po kilka godzin dziennie. Ale widok wirującej konstrukcji wynagradza trud
Słomki dosłownie migają jej między palcami. Minuta i w rękach materializuje się jej geometryczny słomiany warkocz. Jest podstawowym budulcem wszystkiego, co słomkowe. Z niego powstaje i kapelusz, i kosz, i każdy inny kształt.
Z pająkami od dziecka
Ale Marianna słynie w powiecie i województwie z innych słomkowych arcydzieł. Jej pasją i wizytówką są słomiane pająki.
– Potrafiłam je robić już będąc dzieckiem. Potem na lata zapomniałam o nich, bardziej pochłonęło mnie szycie. Ale kiedy osiemnaście lat temu umarła moja mama, a chwilę potem mąż, pająki upomniały się o mnie. A najmocniej, kiedy przestałam być przewodniczącą koła gospodyń. Nagle zrobiło się więcej czasu – opowiada Marianna.
Po co komu pająk? Marianna mówi, że jest dekoracją bożonarodzeniową i karnawałową, choć wie, że niektóre zdobią i domy wielkanocne, i że potrafią wyglądać inaczej, jak choćby te kujawskie.Te jej są wielopiętrowymi konstrukcjami powstającymi z łączenia cegiełek w kształcie dwóch ostrosłupów połączonych podstawami.
– Takiego pająka robię tydzień. Najbardziej mozolne jest robienie kwiatków. Potem zostaje tylko cierpliwe przetykanie nitki przez słomki. Widzi pani? Cały czas się rusza. I o to w nim chodzi – wyjaśnia dąbrowiecka pająkarka.
Żeby zrobić pająka, słomki nie trzeba moczyć. A do podstawowej bryły potrzeba dwunastu słomek równej długości. Średniej wielkości bryła potrzebuje takich 25-centymetrowych. Potrzeba trzech nitek, na które nanizać trzeba po cztery słomki. W dwóch z łańcuchów w taki sposób, żeby każde dwie były od kolejnych dwóch oddzielone krepowym kwiatkiem. Potem krzyżujemy pod kątem prostym słomkowe kwadraty z kwiatkami. A do środka, by je rozepchnąć i nadać trwałego trójwymiarowego kształtu, wstawiamy trzeci zestaw słomek. Wszystko związujemy ze sobą krótkimi nitkami w miejscach przewężeń, czyli tam, gdzie słomki się stykają.
- Podstawowy kształt to tak naprawdę trzy słomkowe kwadraty czy też romby, ułożone wobec siebie pod kątem prostym
Robienia pająków Marianna nauczyła już kilkoro z dwanaściorga wnuków. W kolejce jest kolejne pokolenie, bo doczekała się dziesięciorga prawnucząt. Marianna brała udział nie tylko w dziesiątkach festynów i jarmarków, ale i międzynarodowych warsztatach plecionkarskich. Ściany jej domu zdobią dyplomy i certyfikaty. Plecenia i robienia pająków nauczyła setki ludzi. Sama niemal oplotła swój dom. Pełno w nim słomianych laleczek, kapeluszy, ozdób wszelkiej maści, a nawet pierścionków ze słomy. Na półkach stoją zdobione słomką kartki, które podarowali jej przyjaciele słomkarze z zagranicy. Kiedy rozmawiamy, listonosz przynosi pocztę. Marianna otwiera kopertę i odczytuje zaproszenie na świąteczne spotkanie folklorystów południowej Wielkopolski w Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu.
Tradycja i nowoczesność
Czasem tak tłuką się jej myśli, co tu nowego upleść, że nie śpi całymi nocami. Jest na bieżąco ze światem – idzie z duchem czasu i świetnie obsługuje komórkę.
– Z komórką też sobie radzę, podziwiają mnie, że nowoczesna w tym wieku. Zaraz pani pokażę filmik z międzynarodowych warsztatów w Woli Sękowej – mówi, wodząc palcem po ekranie smartfona.
- Ze słomki pani Marianna potrafi wyczarować też takie kształty. Anioł, podobnie jak wiele innych lalek, jest jej projektu
Przy życiu trzyma ją też pozytywny stosunek do świata i ludzi.
– Lubię mieć w zanadrzu coś słodkiego. Czy koleżanki przyjdą, czy ktoś z rodziny, ja od razu kawkę, herbatkę, porozmawiać. To dla mnie najważniejsze – przyjaźń, przychylność wszystkim. Nie lubię kłótni i hałasu. Z nikim się nie gniewam, ze wszystkimi rozmawiam. Chcę, żeby była zgoda, i żeby jedno drugie zrozumiało. Żeby pamiętać, że ludzie mają przecież różne charaktery – kończy życiowym mottem Marianna.
Karolina Kasperek