Andrzej Borkowski do niedawna zajmował się tylko hodowlą trzody chlewnej. Pojawienie się ASF-u i spadek cen tuczników sprawiło, że hodowca dodatkowo zainwestował w produkcję żywca wołowego.
– Od 4 lat zajmuję się hodowlą bydła mięsnego. Dwa lata temu planowałem przerobić jedną chlewnię na oborę. Policzyłem, że modernizacja będzie kosztowała ponad 150 tys. zł. Jednak cena żywca wołowego totalnie się wówczas załamała. Wydanie takiej kwoty na produkcję, której opłacalność drastycznie spadła nie było uzasadnione ekonomicznie. Zrezygnowałem więc z zaplanowanej inwestycji i w budynku nadal utrzymuję trzodę chlewną. Gdyby była stabilizacja na rynku, to mógłbym wziąć kredyt i wybudować nowy obiekt na buhaje, ale w obecnych warunkach to zbyt ryzykowne – tłumaczy Andrzej Borkowski, który twierdzi, że małym gospodarstwom jest coraz trudniej utrzymać się na rynku.
– Jednorazowo sprzedaję 15 opasów. To nie jest duża ilość, ale z zakładem mięsnym mam już większe możliwości negocjacji niż rolnik sprzedający jedną sztukę. Najlepszym rozwiązaniem dla mniejszych gospodarstw jest zrzeszanie się. Już od prawie 20 lat należę do grupy produc...
Andrzej Borkowski uważa, że prowadzenie tylko jednej gałęzi produkcji jest obecnie bardzo ryzykowne. Jako bezpieczne, poleca gospodarstwo wielokierunkowe, które jest jednak trudnym zadaniem, z uwagi na niemożność osiągnięcia dużej skali produkcji. Aby takie gospodarstwo było konkurencyjne i lepiej radziło sobie na rynku, nasz rozmówca zaleca przynależność do grup producenckich.