Benigna pospieszyła na jej spotkanie.
– Co ci to jest? Czyś niezdrowa?
– A! I chora jestem, i biedna, i tak nieszczęśliwa, że już dłużej wytrwać nie mogę sama ze sobą. Przyszłam do ciebie – mówiła Wychlińska głosem łez pełnym, niemal przyklękając i ściskając siostrę za kolana – przyszłam do ciebie ze spowiedzią, droga Benisiu. Potępisz mnie może, wyłajesz, ale dłużej wytrzymać nie umiem.
– Cóż ci jest?! Przestraszasz mnie – przerwała Pstrokońska.
Wychlińska rzuciła się na kanapę i zakryła oczy, a płakała.
Benigna usiadła przy niej milcząca i widocznie przelękła tak, że, wedle zwyczaju, potajemnie się przeżegnała dla nabrania siły i odpędzenia grożącego nieszczęścia...
Wychlińska spojrzała na drzwi.
– Bądź spokojną, nikt nas nie podsłucha, mów – rzekła gospodyni.
– O tym po trosze już wiesz – poczęła Wychlińska głosem drżącym – że w sąsiedztwie naszem nabył Orygowce pan Daniel Tremmer, o tym ci już mówiłam... Był to z pensyi jeszcze znajomy Leokadyi kawaler, który podobno dla tego tylko te Orygowce nabył, aby się zbliżyć do niej. Człowieka ci chwalić nie potrzebuję – później powiem dlaczego... Zaczął ...