Od pierwszego rzutu oka poznała pani Benigna, co to było, i domyśliła się sprawcy. Udawała tylko, że czyta pilnie, ażeby się namyśleć, czy korzystając z tej okoliczności przyznać się do wszystkiego, czy wszystkiemu zaprzeczyć.
Niesposobna do odgrywania komedyi, pani Benigna miała wstręt do ukrywania prawdy, lecz w tym wypadku należało wzburzonego prezesa naprzód czemś uspokoić. Oczy mu się iskrzyły, krwią pozapływały, trząsł się... drżał...
– Wołać mi Małejkę! – powtarzał na przemian, a potem: – Gdzie Wychlińska? Gdzie córka?! Pakować rzeczy! – I znowu: – wołać Małejkę!
Małejko był jeszcze we dworze.
– Co ci jest? – przerwała, zimną krew odzyskując powoli Benigna – wszak to jest głupi anonim... jakieś oszczerstwo.
– Anonim! Ale on mi dopiero oczy otwiera! – krzyczał stary. – Wy wszystkie jesteście w spisku... Córka, siostry i ten zbrodniarz.
– Ale jakże możesz tak głupiemu wymysłowi dawać wiarę! Uspokój się, pomiarkuj bracie. Nie rób w domu skandalu – co ludzie pomyślą? Dajcie mu szklankę wody! Prezes padł na krzesło.
– Wyście wszyscy zdrajcy! – wołał. – Otoczony jestem czyhającemi na ...