– A co mi ty tam prawisz o Kościele! Ja nie chcę mieszczanina i heretyka w rodzie.
– O jakiegoż chodzi? Boć – przerwał Serafin – Daniela nie ma.
– Ja już, dalipan, zaczynam się bać, ażeby nie zmartwychwstał. W tym wszystkim jawne jakieś szachrajstwo.
– Niechże mi też pan prezes powie – dodał ksiądz – o co teraz właściwie idzie? Kto winien? Co grozi? Gdzie dowody i czy było tu czego się tak bardzo burzyć i zżymać?!
Stary przez chwilę się namyślał.
– Mój ojcze – rzekł – znasz mnie i sumienie moje lepiej może, niżeli ja sam znam siebie. Stary jestem, ale porywczy... trochę despota... w gruncie nie tak zły człowiek. Nie lubię tylko, żeby mi się sprzeciwiano i żeby mnie kto chciał oszukiwać, a dołki kopać pode mną. Ten list mnie zburzył. Powiem ci prawdę, sam nie wiem, co porobiłem, ale co się już stało, to się stało... Rzecz nieodwołalna... Com rzekł, to się spełni... Czy mam słuszność, czy nie, zabierać się trzeba do drogi i jechać. Chce Leokadya ze mną – dobrze... Zostaje z ciotką – jadę sam, ale... niech do mnie nie wraca, niech mi się nie pokazuje na oczy... Nie znam jej, znać nie chcę.
–...