– Może mu tak było dogodniej – mówił, uśmiechając się Franciszek. – Kto to ma wiedzieć? Różne się rzeczy na świecie trafiają! Ludzie, co poginęli, i w dziesięć lat wracają. Pani musiała słyszeć tę historyjkę o żonie, która męża się nie doczekawszy przez lat sześć, drugiego sobie wzięła, aż tu – paf! I pierwszy z polowania powraca.
– Zawsze byście na te nieszczęśliwe kobiety coś komponowali! – westchnęła Słońska. – Ot, bałamucisz.
– Cóż pani chce! Pocieszam się, jak mogę... – Stary ziewnął. – Strasznie u nas nudno. Niech pani ciągnie kabałę, kiedy my się jakiego pana doczekamy.
– Chyba jakiego, ale już nie tego, co był, bo tak poczciwego człowieka drugiego ponoć na świecie nie masz...
To mówiąc, machinalnie pani Słońska kabałę kłaść zaczęła, wpatrując się pilnie w karty.
– A wie pani co? – wyrwał się po długim milczeniu Wierzejski. – Mam takie osobliwsze przeczucie, którego mi nikt z głowy nie wybije, że nasz pan powróci.
– Że też się waćpana dziś takie nieprzyzwoite żarty trzymają! – zawołała Słońska. – Co panu jest?
– Nic mi nie jest. Ale niech pani zważy sam...