● Jeszcze 4–5 lat temu istotną pozycję w przychodach waszego gospodarstwa odgrywała produkcja mleka?
– Tak. Ale to już historia. Trzy lata temu zadecydowaliśmy o likwidacji bardzo dobrej obory krów mlecznych. To była bardzo trudna decyzja, własnym wysiłkiem, wiedzą i ciężką pracą – głównie żony Lucyny – doszliśmy do wydajności blisko 11 tysięcy kilogramów od krowy. Były w naszym stadzie czempionki i nawet superczempionka regionalnej wystawy, były krowy dające po 16 tysięcy kilogramów. Dzisiaj po pastwisku chodzi jeszcze dwadzieścia kilka jałówek, które czekają na sprzedaż. Praktycznie znakomita większość naszych krów trafiła do dobrych i bardzo dobrych obór na Podlasiu, Mazowszu i w Wielkopolsce. Tam cena skupu mleka jest wyższa przynajmniej o 30 groszy na litrze. Ale nie tylko niska opłacalność i czynnik ludzki zadecydował o likwidacji naszego bardzo dobrego stada. Najważniejsze było to, że nie mogliśmy inwestować w dzierżawione od KOWR budynki. Wszystko wyglądało jak sikanie pod wiatr – mówiąc po chłopsku. Nie zrozumiem i nigdy nie wybaczę tego, że na Dolnym Śląsku kilka tysięcy krów pochodzących z najlepszych obór poszło również pod nóż. A lata pracy hodowla...