Dwudziesty siódmy odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.
Po długim oczekiwaniu, pukaniu i dopraszaniu się Żymiński, dowiedziawszy się od chłopca o tym natrętnym gościu, wpuścić go kazał, choć jeszcze w łóżku leżał. Nie mógł pojąć, co to tam za jeden tak pilny miał interes, i na łokciu wsparty, nabrzękłymi po wczorajszej hulance oczyma wpatrzył się w nadchodzącego Górnickiego z miną kwaśną. Człowiek, którego na przebudzeniu natręt gnębi, nie zwykł być dobrze usposobiony.
Górnicki też po godzinnej przechadzce w korytarzu był zły. Nieznajomi sobie – wilczymi oczyma na siebie patrzeli.
Szlachcic zawadyaka, który sobie mieszkającego w kamienicy jegomości miał za bajbardzo*, a siebie za daleko coś lepszego, wszedł zaburmaszysto*.
– Kłaniam uniżenie.
I nim miał czas się Żymiński odezwać, obejrzał się za krzesełkiem, nieproszony je wziął i siadł u łóżka.
Żymiński patrzał zły a ciekawy, co to z tego będzie.
– Ja tu do pana dobrodzieja niemal umyślnie z Sandomierskiego przyjeżdżam – począł Górnicki.
– Do mni...