Do Cichej Góry przyszła za mężem z sąsiedniej wioski. Miała w kieszeni dyplom kucharza-cukiernika. Popracowała kilka lat, ale nigdy nie planowała kariery w tym zawodzie. Trochę pomagała mężowi w gospodarstwie, w którym zawsze było „kilka krówek, kilka świnek”. A potem otworzyła w mieście sklep odzieżowy. Zrezygnowała po kilku latach, kiedy wokół urosła konkurencja i biznes przestał się opłacać. Wróciła do pracy w obejściu. Zbudowali z mężem oborę, kupili kilkadziesiąt sztuk bydła.
– Nasze mleko jedzie dziś do Strzelec Krajeńskich. Dwa lata temu ograniczyliśmy hodowlę – z powodu suszy nie dawaliśmy rady z żywieniem. Co zarobiliśmy, to wydawaliśmy na kiszonkę. Dziś mamy dwadzieścia siedem krów – opowiada Renata.
Ser jak lekarstwo
Chleb smarowali masłem
ze spółdzielni w Nowym
Tomyślu. Ale Renata
zawsze lubiła jeść swojskie
produkty – czasem
zrobiła twaróg, czasem
upiekła chleb. Znajomi
przychodzili, smakowali,
trochę brali do domu. A Renata
przekonywała się do
produkcji na większą niż
domowa skalę.
– Sąsiadka robiła sery. Zaczęłam szperać, czytać, podpytywać ją. Ale niechętnie zdradz...