Im mniej przejazdów po polu, tym mniejsze ugniatanie gleby. Oszczędza się czas, a i paliwa schodzi znacznie mniej. Dlatego Dominik Zientarski prowadzący 15-hektarowe gospodarstwo rolne we wsi Łasin- -Wybudowanie (pow. grudziądzki), postanowił własnoręcznie zbudować agregat uprawowo-siewny, bo na nowy po prostu nie było go stać. Sprzęt musiał być zdatny do pracy z sześćdziesiątką. Miał też kosztować jak najmniej, dlatego został zmontowany głównie z używanych części.
– Już jako dziecko myślałem jak połączyć kultywator z broną, aby ograniczyć choćby jeden z przejazdów po polu. Ale budując ten agregat, celem było ograniczenie dotychczas wykonywanych zabiegów uprawowych aż o połowę – podkreśla Dominik Zientarski. – Zanim powstał, kolejność zabiegów wyglądała tak, że po orce, na pole wjeżdżała brona, potem kultywator i jeszcze raz brona. Następnie wysiewane były nasiona, po czym pole było ponownie bronowane. Wykorzystując agregat uprawowo-siewny nie trzeba wykonywać aż tylu zabiegów doprawiających. Kultywatora w ogóle nie używam, a brona pojawia się na polu tylko raz. Koszty są więc niewspółmiernie niższe. Czasu też jest więcej, bo przy 15 hektarach z siewem pszenicy i rzepaku jestem w stanie uporać się w dwa dnia.
Szerokość robocza agregatu 2,4 m jest pięciokrotnością stosowanego w gospodarstwie opryskiwacza polowego mierzącego 12 m szerokości.
Na dwa wały i proste zęby Zaczęło się od oglądania różnego typu konstrukcji. Potem powstał projekt. Na szkicu konstruktor zaznaczył wymiary poszczególnych elementów agregatu. Ten rysunek dał po części odpowiedź na pytanie, jakich elementów i ...