Dwa lata wzrostu cen w sklepach ma już swoje długofalowe konsekwencje
Okazuje się, że Polacy kupują mniej mocnych alkoholi oraz masła. Z danych firmy GfK wynika, że od początku roku aż 400 tys. gospodarstw domowych zrezygnowało z napojów wyskokowych. No my się z tym nie zgadzamy. Uważamy, że część obywateli III RP, nie tylko mieszkańców wsi, przerzuciła się albo rozwinęła własną produkcję. Wszak cały kraj się rozwija i idzie z postępem, to i ta produkcja jest coraz lepsza i w niczym nie ustępuje fabrycznej. A nawet ją przewyższa – patrz choćby sławetny Duch Puszczy czy też destylat z soku brzozy, który jest nader unikatowym trunkiem.
Jeśli chodzi o masło, to widać, że około 10 zł za kostkę (200 g) w sklepie to cena progowa. Osiągnięcie progu 50 zł za kilogram sprawia, że znaczna część konsumentów przechodzi na tanie i niezbyt zdrowe smarowidła. Sieciom handlowym to zbytnio nie przeszkadza bowiem wyższą marżę na masło, którego sprzedaż spada, zrekompensują pod względem ilościowym marże na smarowidła. Niższy popyt na masło jest ogromnym zagrożeniem dla przetwórców, ale też dla zdrowia Polaków. A więc do czynników ogólnoświatowych, które pchają rynek mleka w stronę kryzysu dochodzą również te krajowe. A za to wszystko zapłaci rolnik w oborze.
Masło, produkt luksusowy. Jajka też
Marne to pocieszenie, ale o ile w Polsce produktem luksusowym staje się drogie masło, to na przykład w Wielkiej Brytanii są to zwykłe jaja kurze. Ich producenci nie wytrzymują wysokich cen paszy i energii i zamykają kurniki. W efekcie tamtejsze sieci handlowe zaczynają jaja racjonować. Przedstawiciele brytyjskiej organizacji drobiarzy wpadli nawet na to, dlaczego tak się dzieje. Ich zdaniem, to wina sieci handlowych, które nie dzielą się uczciwie z farmerami zyskiem ze sprzedaży jaj. A my ciekawi jesteśmy, ile polski rolnik dostawałby za litr mleka, gdyby sieci handlowe płaciły dostawcom po 40 zł za kilogram masła i zadowalałyby się, naszym zdaniem bardzo uczciwym, 25-procentowym zyskiem (przy cenie detalicznej 50 zł/kg).
Zupełnie inaczej sprawa ma się z wieprzowiną, której Polacy kupują o niemal 20% mniej niż na początku roku. Tutaj ceny tak nie wzrosły. Łopatka w przykładowej Biedronce jak kosztowała 12,99 zł/kg tak i kosztuje. Głównie za sprawą taniego importu z Holandii, Belgii lub Danii.
To jednak nie będzie wiecznie trwać
Te ceny też w końcu będą musiały wzrosnąć i wtedy spadek konsumpcji pogłębi się, a wieprzowina stanie się dobrem luksusowym. Już widać pierwsze tego oznaki. W Danii pogłowie świń jest najniższe od 22 lat. W całej Europie spadnie w tym roku o 5% i nadal będzie spadać w 2023 r. Jesteśmy więc świadkami odchodzenia od produkcji zwierzęcej na Starym Kontynencie. Smutna to okoliczność, ale powinniśmy wyciągnąć z tego korzyść. Trzeba zrobić wszystko, aby w Polsce utrzymać produkcję a nawet ją rozwijać. W ciągu kilku lat powinna stać się znacznie bardziej opłacalna. Już teraz mamy pewne przewagi.
Zastanówmy się dlaczego w Polsce nie brakuje jajek?
Czy nie ma w tym swojego udziału tania kukurydza importowana z Ukrainy? Owszem, przyczynia się ona do spadku cen ziarna z polskich pól. Brytyjczycy z tego taniego surowca nie mogą skorzystać. Jednak nie w jajach należy upatrywać ratunku dla polskich rolników, bo to nie gospodarstwa rodzinne je produkują. Potrzebna jest nam Narodowa Polityka Rolna, której główne hasło powinno brzmieć tak jak jedna z naczelnych zasad w medycynie: primum non nocere, czyli „po pierwsze nie szkodzić”. Bo spadek produkcji na Zachodzie nie jest wywołany tylko warunkami ekonomicznymi. Został on sztucznie sprowokowany przez rządy narzucające rolnikom kolejne ograniczenia związane z ochroną środowiska lub dobrostanem zwierząt. Nasza Narodowa Polityka Rolna nie musi kosztować 60 mld zł rocznie. Wręcz przeciwnie, może być najtańszą polityką rolną na kontynencie. Bo gdyby skupić się tylko na zasadzie „po pierwsze nie szkodzić”, to będzie ona kosztowała znacznie mniej. Ale więcej niż teraz, bo teraz budżet krajowy na rolnictwo bez środków unijnych wynosi niewiele ponad 10 miliardów złotych. Wystarczy powołać zespół, składający się z ekspertów (np. na wzór prezydenckiej rady ds. rolnictwa), który sprawdzałby czy projekty ustaw nie szkodzą rolnictwu. Czy nasza propozycja jest naiwna? Komuś może się tak wydawać. My uważamy, że to właściwa droga. Przecież od lat sprawdzamy czy każda nowa ustawa jest zgodna z prawem Unii Europejskiej.
Wspomnieliśmy o taniej ukraińskiej kukurydzy. Choć umowę o korytarzu zbożowym przez Morze Czarne udało się przedłużyć na kolejne 120 dni, to eksport idzie pełną parą także drogą lądową. W połowie listopada na przekroczenie zachodniej granicy Ukrainy czekało ponad 7000 wagonów ze zbożem. W ciągu miesiąca ich liczba podwoiła się. Sytuacja jest tak napięta, że tamtejsze koleje zrezygnowały ze stosowania ograniczeń ładowności wagonów z ziarnem. I choć teraz czeka ono na przekroczenie granicy 1–2 miesiące, to prędzej czy później do nas wjedzie. Akurat na koniec kukurydzianych żniw. Należy w tym miejscu przypomnieć, że samorządy rolnicze z Lubelszczyzny i z Podkarpacia wnioskują o uruchomienie skupu interwencyjnego kukurydzy od miejscowych rolników, których najbardziej dobiła importowana kukurydza z Ukrainy. Jaka byłaby jednak cena w skupie ziarna? Według Michała Kołodziejczaka, lidera AgroUnii, cena mokrej kukurydzy w skupie interwencyjnym powinna wynosić 1000 złotych za tonę. Naszym zdaniem jest to bardzo dobra propozycja.
Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski
fot. M. Szymańska