Im bliżej wyborów, tym więcej obrońców polskiego rolnika
Na przykład, wicepremier Henryk Kowalczyk (zdymisjonowany już - dop. red.) zapowiedział, że eksport polskiego ziarna wspierać będzie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, choć przecież nie ma ono do tego żadnych instrumentów. Funkcjonujące przy naszych ambasadach wydziały promocji handlu i inwestycji podlegają ministrowi właściwemu do spraw gospodarki. Oczywiście MSZ może rozesłać po ambasadach okólnik, żeby szukać kupców na kukurydzę z Polski, ale co z tego wyniknie? Czy jakiś attaché (najniższy stopień dyplomatyczny) będzie biegać po targach rolniczych za granicą z ulotkami z ofertą naszych eksporterów? A zresztą, o jakich eksporterów chodzi? Najpierw trzeba byłoby ich wskazać. Zauważcie też drodzy Czytelnicy jak nam się w Polsce namnożyło Waszych obrońców, których dziś znaleźć można po każdej stronie politycznej sceny. Ciekawe czy będą pamiętali o ukraińskiej kukurydzy po wyborach do sejmu?
Rząd chce kupić ziarno, ale czy ktoś w to wierzy?
Jednocześnie mało wiarygodnie brzmią dziś zapewnienia, że rząd skupi ziarno i wywiezie je do Afryki jako pomoc humanitarną. Pieniądze na to dać ma Unia Europejska i Organizacja Narodów Zjednoczonych. Tylko czy ONZ o tym wie? W Brukseli zapewne jest świadomość polskich kłopotów i można się domyślać, że tamtejszych, niechętnych obecnemu rządowi polityków one cieszą.
Polska, żeby zareagować na import ziarna z Ukrainy, potrzebowała niemal 10 miesięcy. Pamiętajmy, że prezydent Joe Biden o problemie wywozu zboża z Ukrainy mówił już w czerwcu 2022 r. Pewnie, że w tak zwanym międzyczasie były rozmowy o większej kontroli i plombowaniu transportów, ale nie przyniosły decydujących rozstrzygnięć. Czy 10 miesięcy na podjęcie decyzji to jest szybko?
Wobec tego, co się dzieje, powinniśmy zwracać uwagę nie tylko na rynek zboża
Całe przetwórstwo spożywcze stoi przed wielką niewiadomą. Wobec spadającego popytu, cen zbytu i wysokich kosztów produkcji, mniejsze mleczarnie i zakłady mięsne ledwo przędą. Wiem, że to brzmi pompatycznie, ale nam jest potrzebny narodowy program wsparcia przetwórstwa spożywczego, nawet oparty o preferencyjne kredyty pozwalające przetrwać bardzo ciężki okres. To zwróci się w przyszłości w postaci miejsc pracy i gospodarstw, które nie upadły wraz z odbiorcami mleka czy trzody.
Na razie rolników martwią sprawy tak przyziemne, jak składanie wniosków o dopłaty, wybór odpowiednich ekoschematów czy robienie zdjęć przyoranego obornika w 12 godzin po jego rozrzuceniu na polu. Do redakcji zadzwonił Czytelnik, który zadał proste pytanie: „mam stary telefon komórkowy z przyciskami, nie mogę zainstalować na nim aplikacji i robić zdjęć, co mam z tym począć?”. Można poprosić syna, córkę, wnuka lub wnuczkę – ktoś powie. A jeśli w odpowiednim terminie nie ma ich w domu? Rolnik ma uzależniać prace polowe nie tylko od pogody, ale i koordynować je z planem lekcji?
Wydaje się, że taki przepis mogli wymyślić tylko nasi urzędnicy. Czy nie wynika ona z faktu, że zręby Krajowego Planu Strategicznego przygotowywane były w czasach, gdy ministrem rolnictwa był Grzegorz Puda? Czy to on naważył piwa, które dziś musi pić Henryk Kowalczyk? Musi, bo choć ARiMR zrezygnowała z obowiązku fotografowania (wystarczać ma oświadczenie), to w powszechnej świadomości głupi przepis pozostał i jeszcze długo będzie funkcjonował.
Kto pociągnie rolnictwo, gdy obecni rolnicy przejdą na emeryturę?
Na koniec jedna refleksja. Nasze rolnictwo boryka się z brakiem następców. Wzorowe, wydajne gospodarstwa – zwłaszcza te prowadzące produkcję zwierzęcą – są likwidowane, bo następców nie interesuje harówka w oborze czy chlewni. Szczęście mają ci, których synowie lub córki zdecydowały się na pozostanie w gospodarstwie. W tej sytuacji wielkie zdziwienie budzi to, co można przeczytać w kwietniowym numerze „Hodowli i Chowu Bydła”, biuletynu Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka Mleka i dotyczy konfliktu między „starymi” a „młodymi” hodowcami. Leszek Hądzlik, prezydent PFHBiPM napisał m.in. „w medialnym ataku brylują stosunkowo młode osoby, które nie dały się jeszcze poznać szerszemu gronu jako dobrzy hodowcy, ale już chcą reformować Federację”. Dalej jest jeszcze śmieszniej: „dzieci chcą zepsuć Federację”, „dzieciom nie można pobłażać”, „szanowni dorośli, czas wziąć się za wychowanie dzieci”
– czytamy w HiChB.
Do kogo należy przyszłość? Ile jeszcze może osiągnąć w hodowli rolnik, który skończył 70 lat? Dlaczego nagle ci wyczekiwani następcy stali się tak niewygodni? Panie prezydencie Hądzlik, czy pan i pański wspólnik nie przekazaliście prowadzenia gospodarstwa w Drzewcach waszym następcom?
Paweł Kuroczycki
fot. M. Szymańska