StoryEditorRynek mleka

Czy będziemy skazani na żywność niskiej jakości z Ameryki Południowej?

Z Czesławem Cieślakiem – prezesem zarządu OSM w Kole, członkiem Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP oraz przewodniczącym Komisji Rolnictwa Sejmiku Województwa Wielkopolskiego rozmawiają: Krzysztof Wróblewski i Ireneusz Oleszczyński

13 września Rada ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich dyskutowała w Pałacu Prezydenckim o drugiej wersji projektu Planu Strategicznego dla Wspólnej Polityki Rolnej (PS WPR) na lata 2023–2027. Jakie płyną wnioski z tego spotkania?

– Posiedzenie rady odbyło się pod przewodnictwem Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Omawialiśmy na nim drugą wersję projektu Planu Strategicznego dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023–2027, który polski rząd przygotowuje do UE, by rozdysponować środki, które Polska będzie miała do dyspozycji na Wspólną Politykę Rolną (WPR). Na posiedzeniu rozpatrywaliśmy nową, poprawioną wersję. Wersję tę prezentowali przedstawiciele ministerstwa rolnictwa. Natomiast rada przy prezydencie wniosła szereg własnych uwag. Największe obawy, nie tylko polskiego, ale też unijnego rolnictwa, budzą zapisy dotyczące zmniejszenia produkcji żywności w UE. To zmniejszenie ma wynieść 10 procent w przypadku produkcji zbóż. O około 10 procent ma być zmniejszona produkcja mleka. Ograniczenia dotyczyć mają też produkcji wieprzowiny oraz mięsa drobiowego. Duży nacisk ma być położony na żywność BIO, do jej produkcji postulowane są dopłaty.


Jak mamy osiągnąć zwiększenie produkcji zdrowej żywności? Wszak polska żywność jest zdrowsza od tej z państw starej Unii, nie mówiąc o tej zza wielkiej wody?

– Po pierwsze, mamy używać mniej nawozów sztucznych, środków chemicznych, a po drugie, zwiększyć produkcję żywności biologicznej, naturalnej. Co ograniczy produkcję żywności w UE, zwiększy koszty produkcji oraz ceny żywności na rynku. Nie możemy ukrywać, że wzrost produkcji żywności i jej nadprodukcja w Europie została spowodowana przede wszystkim agrotechniką i zwiększonym nawożeniem upraw.


We wszystkich krajach Unii mają być stosowane jednakowe ograniczenia w stosowaniu środków chemicznych i nawozów. Polska ma jeden z najmniejszych współczynników stosowania nawozów.

– W Planie Strategicznym Wspólnej Polityki Rolnej jest wiele niejasności, wiele planów, na które nie powinniśmy się zgodzić. Po pierwsze, ograniczenie zużycia nawozów gdzie brakuje odniesienia, do jakiego poziomu nawożenia to zmniejszenie ma być zastosowane. Jeśli dziś popatrzymy na zużycie nawozów w Unii Europejskiej w takich krajach jak Niemcy, Francja, Holandia i w Polsce, to widzimy, że w tych pierwszych zużycie jest trzykrotnie wyższe niż w Polsce, a zużycie środków chemicznych jest jeszcze wyższe, to jak mamy się odnosić do zapisu tego parametru o zmniejszeniu zużycia o 50 procent. Czy to zmniejszenie będzie takie samo pod względem realnym a nie procentowym w Holandii i Polsce? Oczywiście, że nie! Ale taki zapis może spowodować, że w Polsce produkowana będzie żywność, której niewiele brakuje do miana ekologicznej. Jednak będzie ona sprzedawana po zwykłych rynkowych cenach, znacznie niższych niż ekologiczna. Co jest prostą drogą do zniszczenia naszego rolnictwa. We wspomnianym Planie Strategicznym brakuje dookreślenia tych zasad i wydaje mi się, że to stanowisko dla Polski byłoby nie do przyjęcia. Druga kwestia to wielkość produkcji związana z bonitacją gleby. W tej sytuacji polskie rolnictwo ponownie będzie przegrywało ponieważ nasze gleby są w gorszych klasach bonitacji niż na zachodzie Europy. Stąd też produkcja żywności z dodatkiem BIO w nazwie, czyli tej naturalnej, bez nawożenia czy też z bardzo ograniczonym nawożeniem i ograniczoną ochroną spowoduje dalszy wzrost cen żywności na rynku. Tu pojawia się pytanie czy rynek europejski, a w szczególności polski, zaakceptuje ten wzrost. W tym miejscu trzeba przypomnieć, że polskie społeczeństwo zarabia ok. 70 procent mniej np. od społeczeństwa niemieckiego.


Czy oznacza to, że będziemy skazani na kiepskiej jakości żywność importowaną z krajów Ameryki Południowej, USA itd.?

– Ta polityka może doprowadzić do sytuacji, w której Unia Europejska mająca w tej chwili ma nadprodukcję żywności, będzie produkowała mniej żywności. To spowoduje, że będzie droga i dodatkowo będzie musiała konkurować z żywnością pochodzącą z Ameryki Północnej i Południowej, a także z Rosji i Ukrainy. Analizując projekty Wspólnej Polityki Rolnej i Zielonego Ładu można powiedzieć, że nie tylko nie zabezpiecza on interesów unijnego rolnictwa, a wręcz je podważa. Kolejnym punktem, nad którym powinniśmy się mocno zastanowić zawartym w projekcie WPR są także propozycje zmian w dopłatach unijnych.


Czego one dotyczą?

– Duży nacisk kładzie się na zazielenienie, dużo się mówi o nowych formach dopłat, natomiast w przedstawionych projektach jest wiele przepisów komplikujących albo ograniczających dostęp do tych środków poprzez skomplikowane procedury składania wniosków. Na naszym spotkaniu zwracaliśmy uwagę, że wielu składających wnioski o aplikację nowych środków finansowych po prostu nie potrafiło złożyć tego wniosku i potrzebny był doradca, który pomógłby te wnioski wypełniać. Inna kwestia dotyczy tego skąd nagle wziąć takich ludzi? Czy w Ośrodkach Doradztwa Rolniczego są tacy, czy rolnicy nie będą zmuszeni korzystać z firm prywatnych, a to wiąże się z dużymi kosztami. Poza tym pojawia się pytanie czy aby skorzystać z jednego z 90 programów i uzyskać stosunkowo niewielkie pieniądze należy wypełniać tak skomplikowane wnioski. Większość dyskutantów zespołu oceniła to dość negatywnie. Brak jest również jasnych opisów co do określenia definicji gospodarstwa rodzinnego, a zwłaszcza małego, średniego, dużego. W nowych przepisach np. małe gospodarstwo to takie, które ma średnio od 2,5 do 25 ha. Projektuje się zmiany w dopłatach zarówno do zazielenień, jak i produkcji bydła, trzody. Nowa strategia WPR w Polsce wymaga dalszych dyskusji i dopracowania szczegółów. Wydaje mi się, że w ten proces zbyt mało włączone są chociażby związki rolnicze. Obawiam się, że unijne rolnictwo wycofuje się z produkcji żywności i przestrzegam, że planowane ograniczenie produkcji żywności może doprowadzić w sumie do tego, że UE nie tylko nie będzie produkować więcej żywności niż tylko na swoje potrzeby, ale stanie się wcześniej czy później importerem netto żywności.


Komisarzem do spraw rolnych w UE jest Janusz Wojciechowski, doświadczony polityk PSL, a obecnie PiS.

– W ciągu najbliższych 10-20 lat na świecie ma przybyć blisko dwa miliardy ludzi, czy UE zdaje sobie z tego sprawę, że ludność tę trzeba będzie wyżywić? Obecnie w wielu regionach świata ludzie głodują czy naprawdę trzeba prowadzić działania, które w przyszłości ograniczą ilość produkowanej żywności? Na niedawno zakończonym Międzynarodowym Forum Spółdzielczości Mleczarskiej, które obradowało w Białymstoku, zabierając głos powiedziałem m.in. że syty nigdy nie zrozumie głodnego. Mówiłem także o działaniu unijnego rynku rolnego w latach poprzednich, kiedy to w ramach interwencji UE wykupiła kilkaset tysięcy ton mleka w proszku, by po 2–3 latach ponownie wprowadzić je na rynek po znacznie obniżonej cenie. A przecież to mleko można było wówczas przekazać państwom, gdzie głodują ludzie. W odpowiedzi usłyszałem od wysoko postawionych przedstawicieli COPA–COGECA, że są międzynarodowe umowy pomiędzy organizacjami handlowymi, że nie wolno subsydiować ani dopłacać, nie można nawet przekazać za darmo. Wspomnieliście o Januszu Wojciechowskim. Jest on jak wiemy komisarzem do spraw rolnictwa dla całej Unii Europejskiej i mimo że jest Polakiem, to powinien reprezentować całe unijne rolnictwo. Nie wiem dokładnie czy plan degradacji rolnictwa unijnego, a szczególnie polskiego jest projektem Komisji Europejskiej czy tylko komisarza do spraw rolnictwa? A może jest to projekt Parlamentu Europejskiego! Zapewne ów plan powstał na zasadzie naczyń połączonych i jest reakcją na nastroje opinii publicznej, którą kształtują radykalne ruchy ekologiczne. Jedno jest pewne: komisarz odpowiedzialny za sprawy rolnictwa powinien zdecydowanie takiemu planowi się przeciwstawiać.


Przejdźmy do sytuacji na rynku mleka i sytuacji ekonomicznej kolskiej spółdzielni.

– Mieliśmy dość trudny początek roku związany głównie z niskimi cenami zbytu produktów mleczarskich. Na szczęście w połowie września nasza spółdzielnia odnotowała dodatni wynik finansowy. Dlatego 1 października podniesiemy ceny mleka w skupie średnio o ok. 7–8 groszy na litrze. Obecnie średnia cena, jaką zapłaciliśmy za 8 miesięcy wyniosła 1,48 zł/l netto. Jest to cenna nieco niższa od tych, jakie płacą najlepsze polskie mleczarnie, ale nasza produkcja jest specyficzna. Jesteśmy uzależnieni w głównej mierze od cen światowych mleka w proszku i masła, a to są nasze główne produkty. Ponad 60 procent naszych przychodów uzyskujemy z eksportu mleka w proszku. W dyskusjach pomiędzy zarządem a radą nadzorczą zastanawiamy się nad polityką, jaka uprawiana jest przez nowo powstałe firmy zajmujące się skupem i sprzedażą tzw. mleka przerzutowego. Powstają one jak grzyby po deszczu, ich przedstawiciele odwiedzają producentów mleka oferując często znacznie wyższe ceny na poziomie 1,70 zł/l. Słyszałem nawet o 2 zł/l za mleko, które jest tylko białe. Nie przeprowadzają żadnych badań i z przykrością muszę stwierdzić, że niektórzy rolnicy wierzą tym firmom i przechodzą lub informują nasz dział skupu, że z powodu niskiej ceny, jaką oferujemy rozważają możliwość przejścia. Na szczęście są to pojedyncze przypadki. Każdy odpowiada za swój los, ale chciałbym powiedzieć, że firmy tak szybko jak się pojawiły, tak samo szybko mogą zniknąć. Spółdzielnia jest to forma organizacji, która zrzesza zarówno tych najmniejszych, najbiedniejszych rolników, jak i tych największych, najbogatszych. Nie bez powodu ponad 70 procent przemysłu mleczarskiego w Polsce jest w rękach spółdzielczych.


Czy boi się pan konkurencji firm prywatnych?

– Możemy konkurować z prywatnymi firmami mleczarskimi, jeśli będzie się to odbywać na zdrowych i uczciwych zasadach. Myślę, że od rolników, członków spółdzielni w przyszłości uzależniona będzie nie tylko przyszłość spółdzielni, ale też ich własnych gospodarstw. Większość prywatnych przedsiębiorców czeka na to, by spółdzielnie wpadały w duże kłopoty. Niestety taka „walka” odbywa się również pomiędzy spółdzielniami. Ogólnie mówiąc, mogę stwierdzić, że do niczego dobrego to nie doprowadzi. Chciałbym, żeby dorobek naszej spółdzielni, mój jako prezesa, który niebawem będzie obchodził jubileusz trzydziestolecia pełnienia funkcji prezesa, całego zarządu, rady, pracowników, by ten duży majątek, który należy do członków spółdzielni pracował na rzecz przyszłych pokoleń kolskich spółdzielców.


Jakie cele produkcyjne były zaplanowane na bieżący rok i co udało się zrealizować przez trzy kwartały?

– Tak jak sobie zakładaliśmy – chcemy w tym roku osiągnąć skup na poziomie 400 mln l mleka. Mleko to skupujemy od rolników, z którymi mamy podpisane umowy kontraktacyjne, jak i dużych firm, z którymi mamy zawarte umowy kupna-sprzedaży. W porównaniu do ubiegłego roku skupimy ok. 30 mln l mleka więcej. Od dwóch miesięcy w całej Europie obserwowana jest zniżka produkcji mleka. Nie ma co ukrywać, że pierwsze kilka miesięcy br. było niekorzystne pod względem cen światowych, jakie można było uzyskać w eksporcie. Przypomnę, że Polska musi wyeksportować grubo ponad 30 procent produktów mleczarskich. Obecnie rośnie dynamika cen zwłaszcza masła, ale również mleka w proszku w porównaniu do stycznia br. utrzymuje się na wysokim poziomie. Cena ta zmieniła się o ponad 20 procent. W ciągu ostatnich dwóch tygodni cena masła wzrosła o 20 procent i doszła do 20–21 zł/kg, jeśli taka sytuacja utrzyma się do końca roku, a wydaje mi się powinna jeszcze wzrosnąć, to można się spodziewać, że cena mleka w skupie do końca roku może wzrosnąć o 8, a nawet więcej groszy na litrze. Pomimo wyższego skupu mleka w br. wyprodukujemy mniej masła, ponieważ sprzedaliśmy dużą część śmietany przerzutowej, która lepiej płaci niż masło, głównie na eksport. Natomiast produkcja mleka w proszku powinna osiągnąć ubiegłoroczny poziom 35 tys. ton.


Załóżmy odważnie, że pod koniec roku cena netto skupu mleka osiągnie 1,66 zł/l, to jaka będzie różnica w cenie pomiędzy najmniejszym i największym waszym dostawcą?

– U nas ciągle różnica pomiędzy najmniejszym a największym dostawcą wynosi 9 groszy. Większość rolników z mniejszymi dostawami mleka nie jest płatnikiem VAT. Dostają oni zatem cenę brutto o 8 procent wyższą. Można zatem powiedzieć, że średnia za minione 8 miesięcy u rolników, którzy nie są VAT-owcami i tych, którzy są na ryczałcie wynosi 1,54 zł/l netto. Głęboko zastanawiamy się nad zmianą wysokości dopłaty dla dostawców, którzy dostarczają większe ilości mleka. Chociaż moje stanowisko od lat było znane, a wynikało z istoty spółdzielczości. Wszak w spółdzielni każdy dostawca jest równy bez względu na to czy on dostarcza 100 tys. l czy 10 tys. l miesięcznie. Każdy z nich ma tak samo ważny głos i powinien tyle samo otrzymywać za mleko. Oczywiście jest pewna różnica kosztów skupu pomiędzy odbiorem z gospodarstwa 100 czy 1000 l. Dotychczas uważałem, że 9 groszy jest to różnica, która zmniejsza te koszty. Nie ma co ukrywać, że w działaniu kolskiej spółdzielni spółdzielczość jest podstawą działalności. Mamy takich dostawców, od których co drugi dzień odbieramy poniżej 100 l mleka. Chcieliśmy z takimi dostawcami rozwiązać umowę, oczywiście po daniu im czasu na zwiększenie produkcji. Zmieniłem jednak zdanie. Jeśli dostawca zbliża się choć kilka razy w roku do tego poziomu, będziemy nadal odbierać od niego mleko. Jednocześnie przeciwdziałając skutkom odejścia naszych największych dostawców rozważamy i w najbliższych dniach podejmiemy decyzję czy nie zwiększyć o 2–3 grosze różnicy pomiędzy najmniejszym, a największym dostawcą.


A może warto rozważyć wprowadzenie klasy super ekstra?

– Niektóre spółdzielnie mleczarskie wprowadziły taką klasę i co się z tym wiąże – wyższą cenę. Docelowo byłoby to dobre rozwiązanie, które premiowałoby zarówno tych najmniejszych, jak i największych dostawców produkujących najwyższej jakości mleko.


Dziękujemy za rozmowę.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
12. grudzień 2024 16:35