Kombajn, który przypłynął do Polski promem ze Szwecji
– Do naszego gospodarstwa trafił w 1994 roku – opowiada Marcin Kaszak ze wsi Recz w powiecie żnińskim. – Ojciec znalazł go w Szwecji, kupił i przywiózł do Polski. Pojechał tam z dwoma sąsiadami z pobliskich miejscowości. Jeden sprowadził sobie używany kombajn Volvo, drugi przyprowadził Claasa. Pierwotnie pojechał po Bizona, który wcześniej był tam wyeksportowany. Okazało się jednak, że dostępne tam modele były bardzo wyeksploatowane. Ich stan techniczny nie budził zaufania. Postanowił więc rozejrzeć się za inną maszyną i tak trafił na kombajn Fahr M1000.
Ten kombajn do Polski przypłynął promem. Co ciekawe, z portu został przyprowadzony w okolice Żnina na kołach. Fahr M1000 posiada heder o szerokości 3,6 m, który nie wystaje poza obrys maszyny więc nie ma do niego wózka. Można nim legalnie poruszać się po drogach. Na potrzeby transportu z portu do gospodarstwa wystarczyło jedynie złożenie metalowych bagnetów rozdzielających łan.
– Po zakupie trzeba było w maszynę trochę zainwestować. Przeprowadzony został przegląd. Wymieniono najważniejsze elementy robocze. Sprawdziliśmy łańcuchy i paski napędowe – wspomina Marcin Kaszak. – Kombajn został zakupiony w przełomowym momencie, kiedy w prywatnych gospodarstwach tego typu maszyny były rzadkością i kiedy kłopoty miały upadające Spółdzielnie Kółek Rolniczych. Dlatego maszyna miała co robić, bo nie tylko zbierała 20 ha zbóż w naszym gospodarstwie, ale pracowała też u sąsiadów.
Kombajn Fahr M1000 przeszedł tylko jedną dużą naprawę przez 30 lat użytkowania
Fahr M1000 przez prawie 30 lat użytkowania miał tylko jedną poważną awarię. Napędza go sześciocylindrowy silnik chłodzony powietrzem. W ubiegłym roku przy rozgrzanym motorze po redukcji obrotów zapalała się kontrolka informująca o usterce. Okazało się, że przytarł się tłok na jednym z cylindrów. Nie udało się zakończyć żniw. O pomoc w skoszeniu pozostałych dwóch hektarów trzeba było prosić kolegę.
– Znalazłem przez Internet firmę specjalizującą się w remontach silników produkcji Deutz. Miała siedzibę na Pomorzu. Wymontowałem silnik. Przyjechał po niego kurier. Następnie czekałem około 10 dni. Firma dokonała naprawy oraz regeneracji i jeszcze wystawiła gwarancję na kolejne dwa sezony. Kombajn odzyskał moc, równo pracuje i wydaje charakterystyczny dźwięk – zapewnia Marcin Kaszak.
Do zakupu części zamiennych rolnik wykorzystuje dwa kanały. Jeden stanowią komisy, w których znajdują się maszyny będące na ogół dawcami części. Przykładowo, w zeszłym roku awarii uległ orbitrol. Udało się znaleźć handlarza, który posiadał podobny kombajn. Był on sukcesywnie rozbierany a części były dostarczane do właścicieli takich maszyn.
– Koszt orbitrola wyniósł 350 zł. Regeneracja pewnie kosztowałaby porównywalną kwotę. Używana część często bywa lepsza niż nowa. Chodzi nie tylko o kombajn, ale także starsze ciągniki. Na rynku jest mnóstwo zamienników, różne warsztaty je dorabiają. Jednak jakość nie jest zadowalająca. Wykorzystywany jest kiepski materiał do ich produkcji. Trudno dziś jest przeprowadzić solidny remont maszyny. Dopóki oryginalny element działa jest wszystko w porządku. Kiedy jednak zachodzi konieczność jego ruszenia i wstawienia zamiennika, maszyna nie pracuje już tak jak wcześniej – uważa Marcin Kaszak.
Kombajnu nie był w stanie zniszczyć nawet pożar
Ma on silnik chłodzony powietrzem. Niestety, fabrycznie nie została zastosowana żadna osłona. Maszyna podczas pracy przy drzewach otarła się o gałęzie. Suche liście spadły na kolektor i się zapaliły. Ogień rozprzestrzenił się na prawy bok maszyny. Padła instalacja elektryczna.
– Byłem wtedy w wojsku. Ojciec miał na szczęście gaśnicę i zdołał szybko ugasić ogień. Osmaleniu uległy blachy boczne. Ogień oddziaływał także na przednie opony. Zapaliło się ściernisko. Opony jednak przetrwały, podobnie jak cały kombajn. Szybko go naprawiliśmy. Trzeba było wyczyścić blachy i na nowo pomalować. To dlatego z prawej strony nie ma w stu procentach fabrycznej farby – wyjaśnia Marcin Kaszak.
W kombajnie zostało zamontowanych kilka usprawnień. Jakich?
W 1998 r maszyna otrzymała sieczkarnię. Jest to wersja, która produkowana była dla kombajnów Bizon. Została zakupiona w firmie Mechanika Maszyn i Urządzeń Rolniczych w Wągrowcu. Trzeba było dokonać kilku przeróbek. Wszystko przez to, że koło i pas napędowy w kombajnie Fahr jest umieszczony z drugiej strony niż w kombajnach Bizon. Trzeba było przenieść przekładnię. Pozostałe parametry się zgadzały, więc sieczkarnia po przeróbce przez wiele lat sprawnie pracowała. W kombajnie zostało również założone dodatkowe nowoczesne ledowe oświetlenie. Reflektory znajdują się na przednim pomoście kombajnu, przy rurze wyładowczej, zbiorniku na ziarno oraz z tyłu maszyny. Ułatwiają pracę po zachodzie słońca. Fabrycznie kombajn nie miał kabiny. Kiedy został sprowadzony do Polski, nie miał także daszku, który chroniłby operatora przed promieniami słonecznymi. Zakup do niego kabiny wiązał się z wydatkiem kilku tysięcy złotych.
– Na jednym ze złomowisk znalazłem starego Bizona. Wymontowałem z niego daszek i tak go zaadoptowałem, że pasuje do mojego Fahra. Jest duży, więc daje sporo cienia. Było to także zdecydowanie tańsze rozwiązanie niż zakup kabiny – mówi Marcin Kaszak.
Pięcioklawiszowy kombajn jest tani w eksploatacji. Zużywa około 11 litów paliwa na hektar, więc 120- litrowy zbiornik pozwala na dwa dni pracy. Nie ma kłopotu z zakupem do niego filtrów. Koszt filtra paliwa to 20 zł, olejowego 35 zł. Rolnik stosuje do silnika dobrej jakości gęsty olej, który lepiej odbiera ciepło powstające podczas pracy jednostki napędowej. Podczas żniw bieżąca obsługa maszyny polega na dokładnym wyczyszczeniu kombajnu sprężonym powietrzem. W pierwszej kolejności rolnik dba o komorę silnika. Po pożarze na kolektorze została zamontowana specjalna kratka, która uniemożliwia przedostanie się lekkich frakcji mogących ulec zapaleniu. Uzupełniane są też punkty smarowania.
– Kombajn jest wydajny i nie zawodzi. Jest sprawdzony. Daje również niezależność. Uważam, że bardziej mi się opłaca go utrzymywać niż zabiegać o usługowe młócenie. To ja decyduję, kiedy mogę kosić. Czekam tylko na odpowiednią pogodę – twierdzi Marcin Kaszak.