1 MIEJSCE
Katarzyna Wierszak – Słowików (pow. oleski, woj. opolskie)
Nagroda: kompresor oraz zestaw odzieży roboczej firmy Ursus – wartość nagrody ok. 800 zł
Historia z ciągnikiem w tle
Nie będzie to typowa opowieść o traktorze, ale historia z ciągnikiem w tle. Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, prawie 16 lat temu. Ja byłam typową (albo i nie) mieszkanką miasta, a On typowym (albo i nie) mieszkańcem wsi, który posiadał gospodarstwo rolne. Los tak chciał, że nasze drogi skrzyżowały się. Wszyscy mówili, że ten mezalians nie ma przyszłości, bo ja z miasta a On z gospodarstwa na wsi. Ale życie lubi płatać figle, więc i my zrobiliśmy psikusa wszystkim :). Na weselu zagrali nam „tu dopiero jest ściernisko, ale będzie San Francisco”, no i tak pomału zaczęło się dziać…
Moje pierwsze wrażenie, gdy zobaczyłam maszyny rolnicze, było typowo mieszczańskie – „Sam złom”. Maszyny nie miały uroku wizualnego, ale sprawdzały się w pracy, o czym jeszcze wtedy nie wiedziałam. Mąż otrzymał gospodarstwo od swojego ojca, jeszcze zanim się poznaliśmy. Dostał również dwa ciągniki. Jeden to Ursus C-360 z kabiną – „żółty” – jak go czule nazywaliśmy. Drugi to C-360-3P – „czerwony szatan”. „Żółty” był wolniejszy a „czerwony” to „diabeł w metalowym ciele”. Z tymi ciągnikami miałam wiele przygód, oto jedna z nich:
Była pora sianokosów. Jako młodzi małżonkowie nie potrafiliśmy się rozstać nawet na minutę. Mąż chciał, abym towarzyszyła mu przy wszystkich pracach, również tych na polu. Trawa była skoszona, trzeba było zwałować schnące siano. Zaproponował mi romantyczną przejażdżkę traktorem C-360-3P. „Czerwony” nie posiadał kabiny, więc usiadłam na otwartym błotniku. Ach, cóż to była za podróż. Wiatr we włosach, ciepłe powietrze smagające po twarzy, podskoki na wybojach i ta radość i duma, że jadę ciągnikiem, a jeszcze obok ukochana osoba. No żyć, nie umierać! Tak mi się ta przejażdżka podobała, że postanowiłam sama poprowadzić ciągnik. Prawo jazdy mam, więc myślałam, że większych problemów nie będę miała, ale się myliłam… Pewnego dnia, kiedy nadarzyła się okazja do jazdy C-360-3P, pomyślałam: „Co? Ja nie dam rady? Pewnie, że dam!” Jechałam prostą drogą, więc zgodnie z zasadami prowadzenia auta, rozpędziłam się nieco. Zbliżając się do własnego podwórza, zaczęłam hamować… i jakże się zdziwiłam, gdy trzeba było skręcić na podwórze, a ja nie potrafiłam zredukować prędkości, tylko pędziłam jak szalona. Nie umiałam nacisnąć hamulca! One nie działały, tak jak się tego spodziewałam! Przerażona, z wielkim impetem, wjechałam na podwórze. Dalej próbowałam hamować, ale ciągnik mnie nie słuchał. Na szczęście (albo i nie) wyrosła przede mną ściana budynku inwentarskiego i z wielkim „BUM” zahamowałam na ścianie. Mnie się nic nie stało i co najważniejsze „czerwony” też nie odniósł żadnych obrażeń, ale od tamtej pory ciągnik C-360-3P omijam szerokim łukiem, to dla mnie za szybka maszyna. Co innego „żółty” C–360. To spokojny, opanowany i ociężały ciągnik, z tym, że lubi się „zakleszczać” gdy nie fachowe ręce zmieniają mu biegi ;).
Obecnie mamy 6 ciągników, lecz moja kariera kierowcy traktorów, zakończyła się na C-360 i C-360-3P – te pozostałe, to dla mnie „czarna magia”. Hasło „Kobiety na traktory” w moim przypadku przynosi tylko szkody. Już lepiej będzie jak zajmę się biurokracją, bo to mi wychodzi, a traktory zostawię mężowi i synowi, w końcu oni też muszą coś robić, no nie? ;). Dzisiaj „żółty” i „czerwony” odpoczywają. Ich rolę przejęły większe i silniejsze maszyny. C-360 ma zapięty ładowacz czołowy, którym ścieli słomę tucznikom, a C-360-3P w sezonie kosi łąkę i sieje nawóz po łące, a po sezonie... ciągnie sanki w kuligu. Pomału odchodzą na zasłużoną emeryturę.
Katarzyna Wierszak ma 38 lat. Mieszka razem z mężem Pawłem (43 lata), synem Patrykiem (14 lat) i córką Wiktorią (6 lat), a także z teściem (70 lat). Prowadzi gospodarstwo rolne, które obecnie ma ponad 80 ha gruntów ornych. Utrzymywane są w nim tuczniki w cyklu zamkniętym oraz bydło.
2 MIEJSCE
Romuald Skrzypko – Długi Ług (pow. sokólski, woj. podlaskie)
Nagroda: tablet oraz dres i plecak firmy Ursus – wartość nagrody ok. 600 zł
Radość moja była przeogromna, kiedy po długich staraniach, w roku 1977, dostałem przydział na swój pierwszy, wymarzony ciągnik – Ursus C-330. Na owe czasy kosztował mnie 122 000 zł (syn z uśmiechem stwierdził, iż przepłaciłem – w roku 2011 za Zetora Proxima 100 KM z kabiną, ładowaczem czołowym, klimatyzacją i wieloma innymi gadżetami zapłacił 165 000 zł).
Po odbiór musiałem jechać osobiście do fabryki w Warszawie. Wymarzyłem sobie, że ciągnik będzie w kolorze czerwonym – zgodnie z obowiązującym trendem lat 70. Niestety, pracownik, który wydawał ciągniki zażądał dopłaty 500 zł do koloru czerwonego, w związku z tym zrezygnowałem i przystałem na kolor pomarańczowy. Gospodarstwo moje miało wówczas prawie 20 ha, powoli dokupywałem więc maszyny współpracujące z ciągnikiem – pług dwuskibowy, kultywator, kosiarkę „Osa”. Po zamontowaniu ładowacza tzn. „TUR-a”, Ursus świetnie radził sobie z wszelkimi pracami załadunkowymi (obornik, żwir, nawozy, bele siana i słomy itp.). Nawet niedziela nie była dniem wolnym od pracy, po uprzednim wypucowaniu jechałem, nim do kościoła, zabierając przy okazji wszystkich sąsiadów.
Nie jest to może ciągnik idealny, ale nadal darzę go ogromnym sentymentem, co więcej, stał się niejako członkiem rodziny. Spala około 4 litrów paliwa, wszelkie awarie i naprawy wykonuję samodzielnie. Do tej pory wymianie uległ: silnik, pompa podnośnikowa, opona, z którą to miałem ciekawą przygodę. W ubiegłym roku zauważywszy, że pęka tylna opona, udałem się do zakładu wulkanizacyjnego. Przy wymianie opowiadałem właścicielowi zakładu, że opona ma prawie 40 lat, a ten bardzo zniesmaczony stwierdził, że gdyby wszystkie opony takie były, to on szybko by zbankrutował.
Dziś już jestem na emeryturze, gospodarstwo rolne prowadzi syn. Wraz z ziemią przekazałem mu również całe zaplecze maszynowe, w tym 4 ciągniki rolnicze: MF 255, LTZ, C-385 i najstarszego C-330. Pomimo wieku, Ursus i ja trzymamy się dobrze. Jeszcze dziś, dzięki swojej zwrotności i małym apetycie na paliwo, jest najczęściej używanym ciągnikiem w gospodarstwie. Życzę sobie i innym, aby dzisiejsze wspaniałe, naszpikowane elektroniką ciągniki rolnicze przepracowały tyle lat co moja „trzydziestka”.
3 MIEJSCE
Karol Kaluga – Oława (woj. dolnośląskie)
Nagroda: zestaw narzędzi i zegarek oraz koszulka marki Ursus – wartość ok. 400 zł
Pierwszy raz siadłem za kierownicą Ursusa C-330 dwanaście lat temu. Miałem wtedy siedem lat. Było to na moich pierwszych wakacjach u wujka na wsi. Od momentu przyjazdu nie mogłem się doczekać, kiedy wujek zaprowadzi mnie do garażu i pokaże ciągnik. Stało się to następnego dnia. Poznałem najpierw jego historię. Kupił go mój dziadek w 1986 r. i był to na tamte czasy duży postęp technologiczny w gospodarstwie rolnym. Musiał na niego długo odkładać. Przez płot zauważyłem u sąsiada inny ciągnik i spytałem się wujka: „dlaczego dziadek nie kupił takiego traktora”? Wujek bez zastanowienia stwierdził, że Ursus C-330 słynął z bezawaryjności, lepiej wyglądał, a poza tym był polskiej produkcji w przeciwieństwie do ciągnika sąsiada, który został wyprodukowany w ZSRR. Już wtedy, jako młody chłopak radziłem sobie i jeździłem na podwórku oraz po polu Ursusem. Jednak byłem za słaby i biegi zmieniałem dwoma rękoma. Jadąc drogą publiczną byłem pasażerem i siedziałem na błotniku obok kierowcy. Silnik o mocy 30,5 KM radził sobie nawet z rozrzutnikiem o ładowności 4,5 tony, który był wypełniony po brzegi żytem. Przy orce używaliśmy czwartego biegu, który nie należy do biegów roboczych, by praca szła szybciej. Trzydziestka dawała i nadal daje radę, mimo że ma już trzydzieści lat i musi obrobić 8 ha. Obecnie to ja zostałem jej właścicielem i całego gospodarstwa wujka. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się nadal tak dobrze układała jak do tej pory.
Karol Kaluga ma 19 lat. Od 3 miesięcy jest rolnikiem i uprawia 8 ha. W tym roku skończył liceum i napisał maturę. Zamierza pogodzić obowiązki studenta i rolnika. Chce studiować mechanikę i budowę maszyn.
Opracował: Przemysław STANISZEWSKI