20 lat temu obory wolnostanowiskowe dopiero wkraczały na polską wieś
Z całą pewnością stwierdzenie to wyraża ogromną potrzebę gospodarzy do dalszego rozwoju i doskonalenia produkcji mleka, którą niestety wstrzymała rodzinna tragedia, jakiej doświadczyli. Ale, jak wszytko na to wskazuje, hodowcy wkrótce rozpoczną remont.
Zaczynając swoje gospodarowanie, Anna i Sławomir Mejgerowie wiedzieli, że szansą na rozwój gospodarstwa mogą być tylko inwestycje. Zdecydowali więc, że zaczną od budowy obory.
– 20 lat temu, bezuwięziowy system był na polskiej wsi jeszcze nowością i wolnostanowiskowe obiekty należały do rzadkości. A że to, co nowe, zawsze budzi obawy, tak właśnie było w naszym przypadku, dlatego też zdecydowaliśmy się na budowę nowej obory, ale jednak uwięziowej – wspominał Sławomir Mejger, dodając jednak, że dziś, z perspektywy czasu, wie, że był to błąd.
– Kiedy budowaliśmy oborę, polski rynek mleka dynamicznie się rozwijał, a koniunktura na biały surowiec w przeciwieństwie do obecnych czasów była wręcz bardzo dobra. Zabrakło nam tylko nieco odwagi, by do dziś cieszyć się bezuwięziową oborą.
Pierwszą oborę hodowcy budowali jak najmniejszym kosztem
Jak to zwykle na początku zawodowej drogi bywa, finanse inwestycyjne są na ogół skromniejsze – i tak właśnie było u państwa Mejgerów. Decydując się na nową oborę, starali się wybudować ją jak najmniejszym kosztem i, jak podkreślają, niemal w całości wykonana została sposobem gospodarczym, a sam budynek (za wyjątkiem ścian) powstał na bazie elementów z odzysku.
– Do dziś śmiejemy się, że naszą oborę przywieźliśmy z Torunia, bowiem tam właśnie, za przysłowiowe grosze, zakupiłem używaną, ale w doskonałym stanie więźbę dachową, pod którą to zaprojektowaliśmy oborę. Można więc powiedzieć, że budowa naszej obory zaczęła się od dachu – wyjaśniał pan Sławomir.