Rolnicy z całej Polski wspierają hodowców z Dolnego Śląska. "Liczy się solidarność gospodarzy"
Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska WART-MILK w Sieradzu, której dostawcy nie zostali na szczęście dotknięci w tym roku przez żywioł, postanowiła wspólnie ze swoimi rolnikami z regionu wesprzeć kolegów na Dolnym Śląsku.
Dzięki wspólnej inicjatywie właśnie rolników i władz spółdzielni wsparcie otrzymują pokrzywdzeni i zostawieni sami sobie rolnicy na południu kraju.
– Wiemy co może zrobić woda z rzeki, kiedy wyleje na wsie, pola, gospodarstwa i zniszczy majątek rolników, a także nadzieję. Rolnikom, którym zniszczyła zabudowania gospodarcze, domy albo pola uprawne potrzebna pomoc i wsparcie, bo samo współczucie to za mało, żeby mogli odbudować swoje gospodarstwa i dalej prowadzić produkcję, a szczególnie trudne jest to w przypadku hodowli bydła mlecznego bądź mięsnego. Dlatego im pomagamy i staramy się w ten sposób pokazać naszą solidarność z pokrzywdzonymi – mówi Ireneusz Kuciński, rolnik, ale także członek rady nadzorczej WART-MILK w Sieradzu.
Stamtąd właśnie trafił pierwszy transport czterdziestu balotów słomy, siana i sianokiszonki do gospodarstwa jednego z poszkodowanych, Stanisława Paździora we wsi Czadrów (pow. kamiennogórski).
Żaden rolnik nie liczy już na pomoc państwa po powodzi
Chyba nikt z rolników już tutaj nie liczy na pomoc państwa albo jego instytucji, które najwyraźniej zawiodły. A w regionie mówi się, że najwyraźniej z niesieniem pomocy czekają na pierwszy pokos traw przyszłej wiosny.
– Dziękuję ludziom i Bogu – mówi Stanisław Paździor. – Jest to dla mnie ogromne wsparcie, bo nie wiem, co miałbym dać teraz krowom do żłobu. To dla mnie ważne, po prostu praktycznie, w codziennym utrzymaniu stada i produkcji mleka. A teraz po powodzi realnie ważne w jego utrzymaniu. Bez paszy dla zwierząt nie da się tego zrobić i dlatego poważnie rozważałem duże zmniejszenie pogłowia, a może nawet jego likwidację.
– Myślę, że znamy raczej dobrze problemy ludzi, którzy stracili zaplecze paszowe, bo woda zalała im pastwiska i plony, zapasy z użytków zielonych czy kukurydzę – dodaje Ireneusz Kuciński. – Dobrze wiemy, że odtworzenie produkcji, odbudowa choćby niewielkiego stada, to przynajmniej kilka lat pracy i oczywiście dużych pieniędzy. Uważam, że nie możemy pozwolić im zginąć, trzeba teraz szczególnie ich wspierać, choć rzeczywiście nie są to rolnicy z naszego regionu, którzy dostarczają do naszej mleczarni swój produkt. Ale najważniejsza jest tutaj solidarność rolników, która nie może zostać zachwiana. Razem potrafimy przezwyciężyć trudności.
Najważniejsza jest pomoc gospodarzom i ratowanie gospodarstw przed likwidacją
Transport w ubiegłym tygodniu – właśnie do Czadrowa – był pierwszym z WART-MILK w Sieradzu na Dolnym Śląsku, a jego logistyczne przygotowanie można powiedzieć, że banalne, ale gospodarskie.
Rolnicy dali znak spółdzielni, że są gotowi na zbiórkę paszy dla tych, którzy ucierpieli w czasie powodzi, bo zwyczajnie mają świadomość trudności, jakie spowodowała powódź w tym rejonie.
Natomiast władze mleczarni dysponujące odrębnym funduszem na czas kryzysu, na specjalne potrzeby np. na wypadek klęsk żywiołowych, jak powódź opłaciły transport (ciężarowy samochód – tria, kierowcę oraz benzynę), zaś kilkunastu rolników przekazało to co mogło i ile mogło, na początek czterdzieści balotów siana, słomy i sianokiszonki.
Potem we współpracy z TPR wystarczyło kilka telefonów i transport został załadowany, a potem szybko dostarczony na Dolny Śląsk.
– To nasz pierwszy transport, ale chcę podkreślić, że będą kolejne – zapowiada Ireneusz Kuciński. – Potrzebujących prosimy o kontakt na przykład w sekretariacie spółdzielni albo o telefon do mnie 600 327 462 i wszystko szybko i sprawnie załatwimy. Po prostu proszę potrzebujących wsparcia rolników o zgłoszenia, o telefon. Odległość nie gra roli, a najważniejsze to pomoc gospodarzom i ratowanie stad bydła przed likwidacją czy zmniejszaniem. W efekcie być może nawet przed likwidacją, szczególnie cennych jak choćby to, bo przecież to rodzinne gospodarstwo pana Stanisława.
Hodowcy z terenów dotkniętych powodzią mierzą się z problemami, które trudno opisać
Stanisław Paździor, który gospodaruje na areale prawie 180 hektarów gruntów, z czego niespełna trzydzieści hektarów to jego własność, ma teraz niezwykle poważny problem, bo produkcja roślinna (zboża, kukurydza oraz użytki zielone) nastawiona na potrzeby paszowe dla bydła w około czterdziestu procentach została zniszczona przez powódź. Żywioł zdemolował również zapasy paszowe rolnika – czyli niemal sto balotów siana i sianokiszonki.
Prawie sto pięćdziesiąt sztuk bydła w obejściu rolnika (rasy holsztyńsko-frezyjska oraz biało-czerwona), z czego siedemdziesiąt to sztuki mleczne, bazuje obecnie właśnie na dostawach z pomocy od rolników z innych rejonów kraju.
– Dlatego chwała rolnikom, którzy nam tutaj pomagają wyżywić bydło i Bóg im zapłać, bo niestety nie mamy żadnego wsparcia ze strony państwa polskiego. To bardzo smutne, wręcz zatrważające, bo tyle się mówiło o wsparciu dla pokrzywdzonych przez powódź – mówi pan Stanisław. – Ale dzięki pomocy innych rolników widać nadzieję na przyszłość, na zachowanie stada i tzw. światełko w tunelu.
I być może uda mu się nadal oddawać do Żarskiej Spółdzielni Producentów Mleka w Żarach (woj. lubuskie) mleko jak dotąd, średnio miesięcznie około 45 tys. litrów.
Światełko w tunelu widać, gdyż to już kolejna dostawa, jaką otrzymał, chociaż potrzebujących pomocy paszowej jest więcej.
Dlatego transporty, które przychodziły z Wielkopolski czy Kujaw, także dostawy wysłodków zostały rozdzielone również dla innych gospodarzy.
– Jakby tego było mało, powódź uszkodziła dwa lokalne mosty, które ułatwiały nam dojazd na pola. Teraz zostały niestety zamknięte i musimy nadrabiać po kilka kilometrów, żeby tam móc cokolwiek zrobić albo dojechać do wypasanego bydła – opowiada gospodarz.
Na szczęście gospodarstwo Stanisława Paździora należy do grupy rodzinnych i w codziennych, popowodziowych trudach wspiera go żona oraz dwóch dorosłych synów.
– To smutne, ale często żałuję, że zaszczepiłem w nich tę miłość do ziemi, do pracy na roli, do zwierząt. Ich koledzy teraz po ośmiu godzinach pracy idą do domu odpoczywać, a my zmagamy się z problemami, które trudno opisać – wyznaje smutno rolnik.
1400 złotych odszkodowania od państwa za zniszczenia na 30 hektarach upraw
– Mam nadzieję, że rolnicy to ciągle grupa społeczeństwa, która potrafi patrzeć w przyszłość i wspierać się, a dzięki temu nie da się skłócić i podzielić. Dlatego taka solidarność rolników jest teraz niezwykle istotna, bo pomoże nam uratować rolnictwo w Polsce – podkreśla Ireneusz Kuciński.
I być może właśnie dlatego zarówno darczyńcy, jak i obdarowani szczególnie cenią pomoc, która wyraża szacunek dla pracy i codziennego trudu rolnika, bo to on produkuje, wytwarza wszystko to, co mamy potem na stole, czyli mleko, chleb albo dobrą wołowinę.
Nadzieje na przyszły rok daje także fakt, że stado i gospodarstwo udało się po prostu uratować przed wodą z górskiej rzeczki (Zadrna), która zwykle jest tylko pięknym elementem górskiego w tych rejonach krajobrazu.
– Trochę jeszcze ze strachem wspominam jak zabezpieczaliśmy oborę i całe gospodarstwo workami z pisakiem, jak budowaliśmy wały na rzece i jak szukaliśmy krów, które w tym czasie pasły się na łące, a kiedy woda zaczęła ją zalewać, na szczęście uciekły do lasu. Wszystkie zwierzęta uratowaliśmy, więc teraz jest o co walczyć i o co się starać – opowiada rolnik.
Chociaż jego optymizm studzi niestety zachowanie instytucji państwa.
– Na wiosnę tego roku plony niszczyły nam przymrozki, potem przyszła susza, która też niszczyła nam plony, a jesienią zniszczenia zwielokrotniła powódź. Proszę sobie wyobrazić, że za szkody na stu trzydziestu hektarach upraw dostałem od państwa wsparcie w wysokości 1400 złotych. Czy to można nazwać pomocą? I co więcej, te pieniądze jeszcze nie przyszły. Mam je, ale na razie na papierze – zaznacza Stanisław Paździor.
Artur Kowalczyk