
Ogromne straty paszy i wydajności mlecznej. Rolnicy do teraz borykają się z chorobami u krów po powodzi
Krowy stały kilka dni w wodzie, która niosła ze sobą rozmaite zarazki. Zwierzęta do dziś niestety chorują właśnie z tej przyczyny.
– Ropiejące stany zapalne na kończynach krów są oporne na jakiekolwiek leczenie, dlatego oddaliśmy próbki krwi do analizy i czekamy na wyniki badań. Jeśli będzie to gronkowiec lub inna groźna i oporna w leczeniu bakteria, to część sztuk będziemy musieli niestety wybrakować, a siedem już ubyło ze stada. Szkoda rozstawać się z bydłem, do którego tak jesteśmy przywiązani, ale może nie być wyjścia. To duży cios dla nas, tym bardziej, że cały czas w planach mamy powiększenie pogłowia stada podstawowego do 60 krów dojnych – powiedział Łukasz Węglowski.
– Problemy zdrowotne krów w wyniku powodzi mocno odbiły się na ich wydajności mlecznej. Do tego straciliśmy bardzo dużo paszy objętościowej i pomimo pomocy od innych hodowców, mamy w tym zakresie duże braki. Połowa naszych balotów została zalana i nie nadaje się do skarmienia, pryzma z kiszonką z kukurydzy również została zalana i do niczego się nie nadaje. Kukurydza, którą lada dzień mieliśmy kosić na kiszonkę została zalana i położona. Powyżej linii wody zostało mniej niż 50% kukurydzy – dodała Alina Węglowska.
Nierówna walka z żywiołem. Jak rolnicy ratowali swoje gospodarstwo przed powodzią?
Wróćmy na chwilę do tych dramatycznych wydarzeń, warto posłuchać co utkwiło w pamięci rolnikom dotkniętym tym strasznym żywiołem.
– W piątek wywieźliśmy w bezpieczne miejsce całe zboże ze stodoły. Zgoniliśmy bydło z pastwisk. Zgromadziliśmy zapas kiszonek i słomy, tak aby nie jeździć po wodzie, gdyby zalało drogę z tyłu gospodarstwa. W sobotę woda zaczęła mocno przybierać, przywieźliśmy piasek i układaliśmy worki z piaskiem. Dzieci pilnowały włączonych pomp. Żona doiła krowy, w międzyczasie sypała piasek w worki, ja zorganizowałem dodatkowy piasek. Dzieci były przestraszone, to była ich pierwsza woda w życiu. Walcząc z żywiołem wróciliśmy do domu o 2:00 w nocy brodząc w wodzie po kolana, ale nie spaliśmy i o 4:00 rano poszliśmy układać kolejne worki z piaskiem. Kiedy kończyliśmy ranny dój, krowy stały już w wodzie, więc zabezpieczyliśmy schładzalnik mleka przed zalaniem – powiedział Łukasz Węglowski.
– Po południu dój był bardzo ciężki, bo woda w oborze była już dość wysoko, na szczęście krowy były bardzo spokojne i żaden z aparatów udojowych nie spadł, gdyby tak się stało to całe zbiorcze mleko ze schładzalnika byłoby do wylania. Cielęta też już były w wodzie. Odmówiono nam ewakuacji zwierząt, bo woda była zbyt wysoko. Cielęta na szczęście udało się wywieźć w bezpieczne miejsce, w czym pomógł nam znajomy rolnik, ale nie bez problemów, woda była tak rwąca, że z przyczepy wypłynęły deski podłogowe, na szczęście udało się ją naprawić. Mąż przeniósł w domu meble na piętro i wrócił do zwierząt – koczować na wiązarach dachowych – aby być razem z krowami. Woda wreszcie przestała przybierać i po trzech dniach walki z żywiołem mogliśmy usiąść i coś zjeść – kontynuowała Alina Węglowska.