Szerzej udało nam się porozmawiać z dr. Gołębiewskim.
Jak pan zareagował na nasze publikacje dotyczące wydarzeń związanych z PFHBiPM?
– Podobnie jak dr Marek Balcerak jestem oburzony pobiciem hodowcy przez Krzysztofa Banacha – wiceprezydenta PFHBiPM. Równie interesujące są dane na temat finansów spółki Polska Federacja. Ale nas obu zastanawia i niepokoi coś innego, o tak ważnych sprawach piszecie tylko wy – „Tygodnik Poradnik Rolniczy”. Żaden inny rolniczy tytuł się nawet nie zająknął, ba, portale internetowe, które przecież żyją z takich pikantnych informacji nabrały wody w usta. Często się spotykam z hodowcami na różnych szkoleniach, dlatego ta sprawa jest mi bliska. Z pomocą rodziców również prowadzę hodowlę bydła mlecznego, jednak nie korzystamy z usługi oceny PFHBiPM. Może gdyby jej działania były bardziej przejrzyste i ukierunkowane na hodowlę, to więcej stad byłoby pod oceną.
– Dla mnie hodowla na szczeblu krajowym to doskonalenie ras, które jak najlepiej wpisują się w warunki danego kraju i służą zamieszkałym tam hodowcom. A proszę wymienić chociaż jedną prawdziwie polską rasę, która jest dziś popularna… Nie ma nawet jednej takiej rasy spełniającej wymagania hodowców. Wszystkie rasy, które zostały u nas wykształcone, nie były doskonalone i dziś charakteryzują się taką wartością użytkową, że trzeba do nich dopłacać, a pomimo to nadal nie są opłacalne. A przecież jeszcze nie tak dawno krowy simentalskie dawały tyle mleka co nasze polskie czerwone, ale austriackie i niemieckie związki hodowców podjęły działania i doprowadziły, że jest to rasa numer 2 na świecie. Ogromną pracę wykonali też hodowcy skandynawscy tworząc rodzime bydło czerwone ukierunkowane na cechy zdrowotnościowe.
Ale przecież środowiska federacyjne obnoszą się z nazwą rasa polska holsztyńsko-fryzyjska.
– To, że przed nazwą rasy dostawimy słowo polska nie oznacza, że taka właśnie jest. W Polsce mieliśmy bydło czarno-białe i czerwono-białe, które bezlitośnie zostało przekrzyżowane obcą rasą holsztyńsko-fryzyjską w wyniku czego diametralnie wzrosła użytkowość mleczna, a spadła użytkowość mięsna. Nie ma w tym działaniu żadnej własnej myśli hodowlanej i konsekwentnego działania. Niestety, nasze doskonalenie genetyczne polega tylko na imporcie materiału genetycznego z zewnątrz i na tej podstawie wykonujemy pracę hodowlaną. Problemem jest nie tylko to, że większość używanych w unasiennianiu buhajów to buhaje amerykańskie, kanadyjskie czy holenderskie, nawet te z oznaczeniem PL albo pochodzą z zagranicznego embriotransferu, albo nawet jak ich matka urodziła się w Polsce, to jest kryta buhajem zagranicznym. Wystarczy prześledzić rodowody zwierząt utrzymywanych w naszych oborach, a zrozumiemy, że pochodzą z zagranicy. Innym problemem jest to, że przy tak dużej krajowej populacji bydła mlecznego nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć się w jałówki na remont i rozwój stad. Zatem ogromne ilości pierwiastek i jałówek importujemy z zagranicy. Może właśnie dlatego, że nie wypracowaliśmy własnej rasy, najlepiej dopasowanej do naszych obór, posiłkujemy się wydajnym, ale krótko żyjącym hf-em. Nadal tylko nieliczne polskie obory hodowlane kreują postęp biologiczny poprzez sprzedaż jałówek na zewnątrz, bo wszystkie idą na remont stada.
Dziękuję za rozmowę.
Andrzej Rutkowski