Jak się okazuje, zrezygnował z pracy polegającej na wykonywaniu próbnych udojów i wypełnianiu dokumentacji z tym związanej ze względu na zbyt małe zarobki, a mógł liczyć na miesięczne wynagrodzenie (2000–2100 zł) zbliżone do dziennego zarobku prezesa Stanisława Kautza i to tylko z tytułu zasiadania w jednoosobowym zarządzie Polskiej Federacji Sp. z o.o. należącej do PFHBiPM. Przypomnijmy, w roku 2015 prezes Kautz zarobił w spółce 746 tys. zł, a jest przecież jeszcze dyrektorem biura Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka za co również pobiera pensję.
Inne uwagi byłego zootechnika dotyczyły nadmiernej papierologii oraz braku laptopów na wyposażeniu zootechników, co byłoby pomocne w wypełnianiu dokumentów oraz wykonywaniu rysunków, jakie zawiera każda karta krowy, czy też jałówki. W jego ocenie otrzymywane wynagrodzenie było niskie zwłaszcza zważywszy na to, że forma pracy rozbija cały dzień, zootechnik pracuje i rano i wieczorem. Ponadto ponosi też nie małą odpowiedzialność, wszak na próbne udoje przyjeżdżają niezapowiedziani inspektorzy i jeśli dopatrzą się np. że rysunek w karcie nieco odbiega od umaszczenia krowy, to kończy się to karą finansową potrącaną z pensji. Skrytykował także to, że ostatnio umożliwia się ocenę krów bez owych kart, co jest problematyczne przy sprzedaży zwierząt hodowlanych. Wtedy sprzedający nie ma dowodu przed nabywającym, że jest to ta konkretna sztuka po takim a takim buhaju, o takiej a nie innej wydajności własnej czy też matki.
Andrzej Rutkowski