O sposobie i o korzyściach z integracji rozmawiamy ze Sławomirem Kaczorem, rolnikiem, jednym z założycieli grupy producenckiej skupiającej producentów bydła w sercu Wielkopolski.
Skąd pomysł na założenie grupy producenckiej? Jakie były jej początki?
– Grupa „Bizon”, której jestem wiceprezesem, powstała w listopadzie 2016 roku. Zamysł zorganizowania się wypłynął od nas – rolników. Poszedłem za ciosem i podjąłem się tego wyzwania. Nie ukrywam, że zajęło to sporo czasu. Nasza grupa działa w formie spółdzielni producentów. Aby ją założyć, potrzeba było 5 rolników. W mojej opinii dla przyszłości grupy poleganie na minimalnej liczbie członków jest dość ryzykowane, dlatego zaczynaliśmy od 15 osób, teraz jest nas 21. Są to rolnicy z powiatu średzkiego oraz 4 ościennych.
Od momentu zarejestrowania grupy do uzyskania dotacji z PROW upływa minimum 1,5 roku. Od uznania grupy ma się rok, aby dokonać sprzedaży. Dopiero po zamknięciu roku obrotowego grupa może złożyć wniosek o dotacje.
Zalecam tak kalkować grupę pod względem liczby członków i obrotu, aby maksymalnie wykorzystać dotację i aby po upływie 5 lat, kiedy już grupa nie będzie wspierana, mogła dalej funkcjonować.
Przychodzą do nas rolnicy, którzy byli już zorganizowani w grupę, ale niestety po okresie dotacyjnym nie udało im się jej utrzymać, bo np. ktoś zrezygnował z produkcji albo grupa była źle prowadzona. Warto mieć na uwadze, iż pieniądze, jakie płyną z dotacji, to fundusze grupy, nie indywidualnego członka, ale to oni wspólnie powinni decydować o tym, na co je przeznaczyć. Nie jest dobrze, jeśli o wydatkach w grupie decyduje jedna osoba. To nie buduje niczego na przyszłość.
Grupa producencka omijając pośredników nie padnie ofiarą zmowy cenowej
Jaka jest skala produkcji rolników należących do „Bizona”? Jak organizujecie sprzedaż zwierząt?
– Różna, ponieważ wychodzimy z założenia, że organizowanie się jest potrzebne nie tylko mniejszym, ale także większym producentom. Jesteśmy otwarci na wszystkich rolników, niezależnie od skali produkcji. W grupie „Bizon” najmniejsi sprzedają 10 sztuk bydła rocznie, najwięksi mają roczną sprzedaż na poziomie 70–80 sztuk.
Funkcjonując kilka lat na rynku, zaobserwowaliśmy, iż to właśnie więksi rolnicy padają często ofiarami tzw. zmowy cenowej. Jeśli oferują do sprzedania jednorazowo większą partię zwierząt, odbiorcy proponują im bowiem cenę, która wcale nie jest najwyższa. Taka zmowa wychodzi często od pośredników. Nie chciałbym wytaczać wojny pośrednikom, oni też są potrzebni. Im więcej odbiorców, tym większa konkurencja, ale niestety, pośród dobrych trafiają się też nieuczciwi. Jednym z głównych założeń funkcjonowania grupy jest sprzedaż bez pośredników. Współpracujemy bezpośrednio z ubojniami. Nie podpisujemy jednak żadnych umów kontraktacyjnych na dostawy. W obecnych warunkach niestabilności rynku jest to bezpieczniejsze. Do momentu sztucznie nadmuchanej afery ze sprzedażą „leżaków” można powiedzieć, że rynek był stabilny, teraz jest dużo gorzej.
Współpracujemy tylko z takimi odbiorcami, którzy mają płynność finansową, kontrolujemy to. Terminy płatności nie mogą być dłuższe niż 14 dni, chyba że rolnik się na to godzi. Pilnujemy, aby rolnicy nie byli oszukiwani na wadze oraz sprzedaży poubojowej. Chciałbym podkreślić, iż nasi członkowie mają swobodę wyboru odbiorcy – producent sprzedaje bydło tam, gdzie chce, pod warunkiem że sprzedaż odbywa się przez grupę. Aczkolwiek naszym zamysłem jest zorganizowana wspólna sprzedaż do tego odbiorcy, z którym najbardziej opłaca się nam współpracować. W dużej części nam się to udaje. System zorganizowanej sprzedaży polega na tym, iż analizujemy ceny, czyli oferty ubojni, i wybieramy najlepszą. Grupa jest wartościowym partnerem dla ubojni tylko wtedy, gdy zaoferuje większą ilość towaru, wtedy możemy wynegocjować wyższą cenę.
Czy grupa nie szukała odbiorców poza granicami kraju? Statystyki pokazują, że ponad 90% produkowanej u nas wołowiny wyjeżdża za granicę.
– Tak. Ale najpierw trzeba usiąść z kalkulatorem w ręce i dokładnie przeliczyć, czy to się opłaca. Pojawiają się oferty, np. z Libanu, z Turcji. Pozornie wyglądają bardzo korzystnie, gdy się jednak doda koszty wywiezienia żywych zwierząt za granicę, nie jest to już ani tanie, ani łatwe, co nie oznacza, że nie podejmujemy się takich wyzwań.
Co daje rolnikom przynależność do grupy takiej, jak wasza?
– Podstawowe korzyści to negocjacje ceny, analiza rynku, unikanie ubojni, które zalegają z płatnościami. Chciałbym podkreślić, iż grupa płaci naszym członkom na bieżąco, nie przetrzymujemy pieniędzy za ich towar na kontach.
Dużą korzyścią dla członków grupy jest przejrzystość transakcji sprzedaży. Zapewniamy rolnikom kontrolę wagi żywej, wagi poubojowej oraz klasyfikacji półtuszy. Jeśli rolnik posiada książeczkę sanepidu, za zgodą właściciela ubojni, lekarza weterynarii oraz kierownika uboju może sam przyglądać się temu, co z jego zwierzętami dzieje się w ubojni. Warto dodać, że nasi członkowie otrzymują rzeczywiste rozliczenie poubojowe.
Nie dać się omamić
Staramy się uczulać rolników, aby nie ulegali hasłom typu „Wołowina będzie tanieć”. Są to celowe działania, które mają wymusić sztuczną nadpodaż towaru i wtedy faktycznie cena spada. Im więcej producentów ulegnie, tym dłużej ceny na rynku są niskie, bo robi się górka, którą trzeba zniwelować.
Chciałbym jednak wyraźnie podkreślić, iż członkowie grupy nie mogą skupiać się wyłącznie na korzyściach, jakie płyną ze sprzedaży zwierząt poprzez grupę. Krajowe cenniki są dość płaskie, cenniki dla grup są lepsze, ale nie na tyle wysokie, by wszyscy rolnicy chcieli do nas przystąpić. Cena to nie wszystko, trzeba też przyjrzeć się, jak poprzez członkostwo w grupie obniżyć koszty produkcji.
Czyli?
–Pracujemy nad rozwiązaniem, które przyniesie wymierną korzyść ze wspólnego kupowania, np. pasz czy innych środków produkcji. Wbrew pozorom na takich wspólnych zakupach można się łatwo „przejechać”. Wspólne zakupy to oczywiście dobry pomysł, ale faktura musi być wystawiana na konkretnego rolnika – członka grupy.
Nasi hodowcy z reguły nie znają się na tyle na klasyfikacji bydła, aby ocenić jego wartość, z kolei pośrednicy potrafią to ocenić, dlatego w naszej grupie stawiamy na edukację. Sporządzamy dokumentację sprzedażową zawierającą zdjęcia bydła, żeby mieć potem porównanie, jak się poszczególne sztuki wybiły. Przygotowujemy szkolenia dla członków z klasyfikacji półtuszy.
Pomagamy także naszym hodowcom w znajdowaniu cieląt do dalszego chowu. Szukamy zwierząt na krajowym rynku, ale także za granicą, tzn. z obszaru Unii Europejskiej. Gdybyśmy bowiem stawiali tylko na polski materiał, nasi hodowcy nie mieliby czego wstawić do obór. Pomagamy też w transporcie tych zwierząt. Zachęcamy naszych rolników, aby hodowali także jałówki. W dłuższej perspektywie cena na te sztuki potrafi być stabilniejsza niż na byki.
Umożliwiamy również członkom uczestnictwo w szkoleniach i konferencjach oraz spotkaniach z producentami w innych regionach. Staramy się zapewniać doradztwo technologiczne dotyczące zarówno hodowli, jak i uprawy roślin przeznaczonych na pasze.
Czy oferujecie swoim członkom jakieś zabezpieczenia w sytuacji kryzysowej?
– Podejmujemy próby rozmów nad opracowaniem takich rozwiązań. Chcielibyśmy wypracować coś na wzór narzędzi stosowanych przez grupy i spółdzielnie w Irlandii. Gdy cena na bydło jest tam bardzo dobra, rolnicy otrzymują średnią cenę, a reszta pieniędzy jest odkładana jako zabezpieczenie na gorsze czasy. Wtedy można je wykorzystać, np. na zakup paszy itd. Jest to jednak u nas na razie trudne do wprowadzenia, ponieważ mimo że nasze rolnictwo jest już na wysokim poziomie, to jeśli chodzi o zasobność portfela pojedynczego rolnika, jesteśmy jeszcze, w porównaniu z zachodnimi farmerami, daleko z tyłu.
Macie zapytania od rolników o to, czy mogą się do was przyłączyć?
– Wiele osób pyta, zastanawia się. Często są to rolnicy obciążeni doświadczeniami swoich rodziców, którzy byli zmuszani do członkostwa w spółdzielni, lub swoimi związanymi z członkostwem w grupie, która „nie wypaliła”. Nie ma dobrego patentu na zachęcenie rolników do tego, aby podpisali deklarację członkowską. Zawsze podaję wtedy przykłady naszych członków, którzy raz spróbowali i teraz już tylko sprzedają swoje bydło za pośrednictwem naszej grupy.
Dowodem na to, że grupa się sprawdza, jest grupa „Bizon 2”, która została uznana w tym roku. Pytano nas, zarówno w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, jak i w ministerstwie rolnictwa, dlaczego zdecydowaliśmy się na założeni kolejnej grupy o takim samym profilu. Nasza odpowiedź była taka, że trudno podzielić dotację na ponad 40 osób, tak żeby zostało jeszcze coś na inwestycje. Poza tym, jeśli nasza pierwsza grupa działa już kolejny rok, to rolnicy, którzy do niej by przystąpili, byliby pozbawieni dotacji z pierwszych lat funkcjonowania.
Wszyscy za jednego
Chciałbym w tym miejscu podkreślić, iż zdarzają się sytuacje, że pojawiają się osoby, którym zależy na przystąpieniu do danej grupy wyłącznie po to, aby jej zaszkodzić albo robią to nieświadomie. Grupa obciążona jest warunkiem: 80% produkcji każdy członek powinien sprzedać poprzez grupę. Jeśli znajdzie się nieuczciwy rolnik, który będzie chciał to obejść, grupa będzie miała poważny problem, a tego czasami nie da się uniknąć. Warto więc, aby resort rolnictwa pochylił się nad tym problemem. Obecnie bowiem za jednego nieuczciwego członka karę może ponieść cała grupa.
Jak wasza grupa zapatruje się na promocję wołowiny?
– Nasza grupa, nie tylko zarząd, zajmuje się promowaniem polskiej wołowiny. Bywamy często za granicą, gdzie zawsze przekonujemy o tym, że nasi hodowcy potrafią wyprodukować dobry żywiec. Szukamy rozwiązań, które pozwoliłyby nam dotrzeć bezpośrednio do konsumenta. Sprzeciwiamy się praktykom, które nie przynoszą żadnej korzyści naszym hodowcom, np. tworzeniu systemów jakości wołowiny, na których nie zyskują rolnicy. Nie można promować wołowiny w programach, które oglądają głównie rolnicy, ale w program kulinarnych, szkołach gastronomicznych, piknikach w mieście. Jesteśmy też przeciwni wydawaniu pieniędzy z funduszu promocji na nieprzynoszące żadnych efektów biznesowych wycieczki do krajów, które są zainteresowane jedynie wybranymi elementami.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała
Magdalena Szymańska
Sławomir Kaczor w gospodarstwie Anny i Tomasza Borowczyków w Czerlejnku, członków grupy producenckiej „Bizon” (fot. Magdalena Szymańska)