Dużym problemem są wysokie składki, stopień skomplikowania ubezpieczeń, podejście firm ubezpieczeniowych do wypłacania odszkodowań i co się z tym wiąże – niepełna likwidacja szkody. Takie wnioski płyną z debaty na temat ubezpieczeń rolnych w Najwyższej Izbie Kontroli.
Umów ubezpieczeń nie przybywa…
W latach 80. ubiegłego wieku średnio w roku rolnicy zawierali około 3 mln polis ubezpieczeniowych obejmujących uprawy rolne. Wraz ze zniesieniem obowiązku ubezpieczenia upraw w 1990 roku zainteresowanie rolników ochroną upraw spadło drastycznie. W 1992 roku takich polis było już tylko 885 tys., a w 2001 roku jedynie 32 tys. W 2005 roku, kiedy to wprowadzono ustawę o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich, która po siedmiu nowelizacjach obowiązuje do dzisiaj, zawarto jedynie 36 tys. polis.
Ustawa miała być impulsem do zwiększenia zainteresowania rolników ubezpieczeniami, bo przecież od 2008 roku stały się one obowiązkowe, tymczasem ich liczba nie przekroczyła ani razu 165 tys. i w zależności od roku wahała się od 117 do 165 tys. (patrz tabela), choć liczba polis od wprowadzenia obowiązku w porównaniu z okresem 1990–2007 wzrosła kilkakrotnie. Od 2008 roku rolnicy, którzy uzyskali dopłaty bezpośrednie do gruntów rolnych w roku poprzednim, objęci zostali obowiązkiem ubezpieczenia 50% powierzchni upraw od części ryzyk, czyli gradu, suszy, powodzi, ujemnych skutków przezimowania oraz przymrozków wiosennych. Jeśli nie spełnią tego obowiązku, w przypadku pomocy od państwa związanej z wystąpieniem klęski żywiołowej mogą liczyć jedynie na połowę kwoty. Dane o liczbie zawieranych umów nie wskazują, aby ten fakt był dla rolników wystarczająco przekonujący do wykupywania polis.
…a ubezpieczana powierzchnia maleje
Nowelizacją z 2007 roku wprowadzono możliwość rozdzielania ryzyk – rolnik nie musi ubezpieczać upraw od wszystkich przewidzianych w ustawie ryzyk. Od 2015 roku zniesiono granicę areału 300 ha, do których można otrzymać dopłaty do składki. Na przestrzeni lat podniesiono dopłaty państwa do składek z 50 do 65%. Co to dało?
Obecnie powierzchnia ubezpieczonych upraw kształtuje się na poziomie około 3 mln ha. Jak zaznaczono jednak podczas debaty, od 2013 roku powoli zmniejsza się ubezpieczana powierzchnia, co nie nie wróży dobrze na przyszłość. Zgodnie z założeniami nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach z 2015 roku, w latach 2015–2020 powinniśmy mieć ubezpieczone około 4–4,5 mln ha upraw, co pozwoliłoby na objęcie ochroną ubezpieczeniową około 30–32% wszystkich upraw lub 60% upraw podlegających obowiązkowi ubezpieczeniowemu.
Eksperci zwrócili również uwagę na to, iż od 2011 do 2018 roku dopłaty z budżetu państwa do składek z tytułu zawartych umów ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich wzrosły niemal czterokrotnie, tj. z około 126 do ponad 450 mln zł. Niemal w tej samej proporcji wzrastała wysokość składek należnych zakładom ubezpieczeń, tj. z około 272 mln zł do około 725 mln zł. Co jednak istotne, nie wzrastała w zasadniczy sposób liczba zawieranych umów ubezpieczeń. W 2011 roku zawarto prawie 139 tys. umów, a w 2018 roku ponad 165 tys. Oznacza to, że jedynie około 12% właścicieli gospodarstw zawarło umowy ubezpieczeń upraw. W 2019 roku na dopłaty do ubezpieczenia upraw i zwierząt gospodarskich ma zostać przeznaczone 630 mln zł z budżetu państwa i podobnie jak przed rokiem dopłata może sięgać do 65% wartości umowy.
ubezpieczeniowe.
Dochody zamiast powierzchni
Rolnicy w trakcie debaty zwracali uwagę, że poprawie powinien ulec system likwidacji szkody, a oferta ubezpieczycieli powinna być bardziej ukierunkowana na potrzeby wynikające z cech gospodarstwa.
Wielokrotnie pisaliśmy na naszych łamach, iż często bowiem bywa tak, że rolnicy wybierają ubezpieczenia od tego ryzyka, które jest najtańsze, a nie od tego, które jest dla nich największym zagrożeniem, bo np. z ochroną od suszy są duże problemy, a gdy lata były mokre, podobnie problematyczne było ubezpieczenie od powodzi. Bywa też, że zakłady ubezpieczeń wprowadzają swoje warunki i uzależniają wykupienie polis np. od powierzchni, rodzaju uprawy, łączenia
ryzyk.
W debacie przedstawiciele ubezpieczycieli wskazywali, że zachęcić rolników do ubezpieczenia mogłaby większa dopłata państwa do składki, ale równocześnie podkreślali, że byłby to wzrost jednorazowy i potem liczba ubezpieczonych ustabilizowałaby się na określonym poziomie.
Eksperci wskazywali także, że obecność na rynku większej liczby firm ubezpieczeniowych oferujących polisy rolnicze spowodowałaby większą konkurencję, co mogłoby się przełożyć na tańsze ubezpieczenia. Z tym, jak wiadomo, jest jednak od wielu lat problem. Należy się zastanowić dlaczego.
Debatę w NIK podsumowano wnioskiem, że konieczna jest prosta likwidacja szkody, tak jak proste jest zawieranie umowy. Skomplikowany nie może być też system dopłat państwa. Warto również rozważyć, czy dobrym rozwiązaniem nie byłoby ubezpieczenie dochodów rolniczych, a nie tylko upraw lub zwierząt gospodarskich. Tym bardziej że uzależnienie wysokości pomocy publicznej od posiadania ubezpieczenia wynika z przepisów unijnych, tj. Rozporządzenia Komisji Europejskiej NR 702/2014 z 25 czerwca 2014 r. W art. 25 tego unijnego aktu prawnego zapisano, iż pomoc na wyrównanie szkód spowodowanych przez niekorzystne zjawisko klimatyczne porównywalne do klęski żywiołowej zmniejsza się o 50%, chyba że przyznawana jest ona beneficjentom, którzy wykupili polisę ubezpieczeniową na co najmniej 50% średniej rocznej produkcji lub dochodu związanego z produkcją. Ten akt prawny nie odnosi się więc do powierzchni, o czym wielokrotnie pisaliśmy na naszych łamach, podejmując temat problemów z wypłatą 100% pomocy suszowej dla rolników.
Magdalena Szymańska
fot. Pixabay