Wczoraj minister rolnictwa Henryk Kowalczyk ogłosił program dopłat do zbóż. Otrzymają je producenci kukurydzy i pszenicy, którzy ponieśli straty spowodowane importem ukraińskiego ziarna.
Rolnicy mają jednak wiele zastrzeżeń do warunków tego wsparcia. Wiceprzewodniczący Solidarności Rolników Indywidualnych Edward Kosmal zaznacza, że dopłaty powinny objąć wszystkich rolników.
– Nam chodziło o coś zupełnie innego. O stworzenie tarczy antykryzysowej, żeby wsparcie dostały wszystkie gospodarstwa. Chcieliśmy rozmawiać na ten temat z rządem, ale niestety rząd zaproponował swoje rozwiązania – mówił dziś w radiu Szczecin Kosmal.
Rolnicy: czemu nie ma dopłat do wszystkich zbóż?
Rolnicy zaznaczają, że dopłaty powinni otrzymać także producenci innych zbóż, których ceny w skupie, w ślad za pszenicą, także spadły.
– Ta pomoc pomija wielu rolników, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Ja poza pszenicą mam też ponad 80 ton jęczmienia, który mocno potaniał. Też bym chciał, żeby rząd zrekompensował mi tę stratę. W tym roku postawiłem nową halę na płody rolne, żeby zgodnie z sugestiami ministra Kowalczyka przechować ziarno do zimy, bo zdrożeje. I czy teraz minister mi zwróci za tę inwestycję? – pyta pan Dariusz, rolnik z woj. warmińsko-mazurskiego.
Z kolei pan Paweł, również z woj. warmińsko-mazurskiego, chciałby otrzymać dopłatę do rzepaku i pszenżyta. Ich ceny w skupie spadły podobnie jak pszenicy – o 30 proc. Trudno też znaleźć odbiorcę, bo zainteresowanie ze strony podmiotów skupujących jest nikłe.
– Ja tego rzepaku mam jeszcze 30 ton. Pszenżyta też sporo. Nie sprzedałem nic, bo minister mówił, żeby trzymać. A mogłem rzepak w żniwa sprzedać po 3300 zł/t. Teraz ciężko znaleźć ofertę za 2300 zł/t. I do tego zostałem z nawozami kupionymi po 5800 zł/t. W stosunku do obecnych cen mocznika jestem stratny 150 tys. zł – wylicza pan Paweł.
"Czy minister myśli, że ci, co handlują zbożami kupionymi w żniwa teraz je sprzedadzą?"
Minister Kowalczyk spodziewa się, że dzięki pomocy będzie możliwe udrożnienie eksportu i opróżnienie pełnych magazynów zbóż przed sezonem żniw. Jednak zdaniem rolników program dopłat nie spełni tych zadań, bo firmy skupujące nie sprzedadzą zboża, które nabyły po wysokich cenach w żniwach. Nie będą więc miały miejsca, by kupić przechowywane przez rolników ziarno.
– Przecież te dopłaty w niczym nie pomogą, bo nie ma zbytu. Pośrednicy są zasypani zbożem, więc w jaki sposób dopłaty mają wpłynąć na to, by sprzedali zboże szybciej? I jak mają kupić je od rolników, skoro nie mają gdzie tego ziarna trzymać? – pyta Andrzej Waszczuk, rolnik z woj. lubelskiego, koordynator AGROunii w regionie.
Również Marek Studziński, rolnik z woj. opolskiego w rozmowie z nami ocenia, że rząd, uruchamiając dopłaty nie przemyślał do końca, jak ta pomoc wpłynie na rynek i jaki będzie jej efekt.
– Minister rolnictwa mówił, że chodzi o uwolnienie rynku. Ale jak on to sobie wyobraża? Że ci co handlują zbożami i kupili je w żniwa, teraz je sprzedadzą? Przecież ich dopłaty nie obejmują. Więc nie rozumiem, w jaki sposób to wsparcie ma uwolnić rynek – mówi nam Studziński, który ma zmagazynowane 400 ton pszenicy, część jeszcze ze żniw z 2021 roku.
Rolnik z opolskiego: mam stratę na 100 tys. zł, dostanę 13,8 tys. zł dopłaty
Rolnicy oburzają się także na sposób wyliczenia dopłat. Nie dość, że będą one limitowane tylko do 50 ha, to jeszcze wsparcie będzie udzielane do 3,3 t/ha pszenicy i 4,2 t/ha kukurydzy.
– U mnie w tym roku sypnęło 10 ton z hektara. Ale cena skupu spadła o ok. 250 zł/t. Czyli przy 400 tonach pszenicy jestem w plecy 100 tys. zł. A pomoc, jaką dostanę wynosi… 13,8 tys. zł. No przepraszam, ale to śmiech na sali. Minister oszukał mnie dwa razy: raz, gdy zapewniał, że ceny zbóż wzrosną i drugi raz, gdy mówił o nawozach. Ja kupiłem je w ubiegłym roku i w stosunku do lutowych obniżek przepłaciłem ponad 100 tys. zł. A więc przez ministra Kowalczyka straciłem 200 tys. zł – mówi Studziński. I dodaje, że "za 150 zł do 3 ton rząd chce nam zamknąć gębę i pozwolić na import zbóż przez kolejne lata".
@MRiRW_GOV_PL @Kowalczyk_H chcą nam zamknąć usta za 150 zł do 3,3 tony z ha! Nie godzę na otwarcie rynku dla Ukrainy za takie pieniądze! To jest jakiś żart! pic.twitter.com/CAiBw7tcXQ
— Marek Studziński (@MarekStudzinski) February 9, 2023
Część rolników sprzedała tanio zboża przed 15 grudnia
Kolejnym zarzutem do proponowanej pomocy jest termin sprzedaży zboża. Do otrzymania dopłat ma uprawniać sprzedaż pszenicy i kukurydzy w okresie od 15 grudnia 2022 roku do 31 maja 2023 roku. Rolnicy alarmują jednak, że ceny skupu spadły znacznie wcześniej. Problemy ze sprzedażą kukurydzy pojawiły się już pod koniec listopada. Wtedy na Lubelszczyźnie skupy obniżyły stawki za mokre ziarno do 620 zł/t.
- Przecież pierwsze tąpnięcie było pod koniec żniw kukurydzianych i za chwilę wstrzymały się wszystkie skupy w mojej okolicy. Jakimś cudem udało mi się jednak sprzedać mokre ziarno, ale po 700 zł/t. Niestety, było to 10 grudnia, a więc na pomoc się nie łapię. To jest jakiś skandal. Jeśli minister nie zmieni tego terminu, to rozsierdzi rolników z Lubelszczyzny, bo wielu z nas przynajmniej część plonu sprzedała prosto z pola i teraz się okazuje, że zamiast pomocy dostaniemy figę – mówi nam pan Jacek, rolnik z woj. lubelskiego.
A jeśli rolnik nie ma faktury sprzedaży zboża?
Problemem, podobnie jak było to w przypadku pomocy suszowej, może okazać się także wymóg przedstawienia faktury sprzedaży zboża. Nie wszyscy rolnicy posiadają taki dokument, bo część z nich sprzedaje w obrocie rolniczym. Nie otrzymuje więc faktury. W przypadku wsparcia klęskowego resort rolnictwa zgodził się na oświadczenie zamiast faktury. Ale trudno powiedzieć, czy tak będzie również i tym razem.
Dopłaty do zbóż mogą podzielić rolników
Rolnicy zwracają też uwagę, że propozycje ministra Kowalczyka nie pomogą tym, co zboże sprzedali zaraz po żniwach, ale kupili drogie nawozy. Denerwują się, że dopłaty te podzielą gospodarstwa pod względem kosztów prowadzenia produkcji w 2023 r.
- Sprzedaliśmy zboże i rzepak w żniwa. Więc ceny były o ok. 40 proc. wyższe niż teraz. Ale kupiliśmy nawozy droższe o 100 proc. niż są obecnie. Więc jak możemy konkurować z tymi, co dostaną dopłatę do zboża, a nawóz kupią teraz? – martwi się pani Patrycja, rolniczka z woj. warmińsko-mazurskiego.
Rolnik o żniwach 2023: modlę, żeby chociaż wyjść na zero
I trudno się dziwić tym obawom, bo ryzyko, że najbliższe żniwa będą trudne jest ogromne. Import zbóż i rzepaku z Ukrainy, choć teraz nieco wyhamował, zakorkował rynek. Bez poważnego programu eksportowego trudno będzie te nadwyżki wypchnąć z Polski. I na zbliżające się żniwa zostaniemy z zasypanymi magazynami.
– Jeżeli w ciągu pięciu miesięcy nie zdejmiemy pilnie tej górki zbóż z rynku na różne cele, np. na biopaliwa lub pellet, to dopiero się zacznie tragizm. Więc jeśli UE chce utrzymać produkcję żywności także w Polsce, muszą natychmiast zostać uruchomione dopłaty eksportowe – ocenia Wiktor Szmulewicz, szef Krajowej Rady Izb Rolniczych.
Przyszłych żniw obawia się także pan Marek. Ma nadzieję, że uda mu się chociaż pokryć koszty produkcji. O zyskach nawet nie myśli.
- Boję się, jak będzie wyglądał ten rok przy tych kosztach produkcji i przy tej ilości zbóż, które mam w magazynie. Jeśli import nie zostanie zatrzymany, to kukurydza w żniwa będzie po 600 zł. Ja się modlę, żeby w tej sytuacji chociaż wyjść na zero. Policzyłem, że koszt uprawy kukurydzy przy tych cenach nawozów, jakie zapłaciłem i przy czynszu dzierżawnym wyniesie 6200 zł/ha. To przecież 10 ton po 600 zł! A z mojego pola mam 8 ton! – wylicza rolnik.
Przepisy dotyczące dopłat do zbóż są obecnie przygotowywane. Być może rząd weźmie pod uwagę część rolniczych postulatów i wprowadzi korekty do swoich propozycji. Wszystko okaże się za kilka dni, gdy resort rolnictwa przedstawi projekt rozporządzenia w tej sprawie.
Kamila Szałaj, fot. Elewarr/Facebook.com.