Henryk Misiek ze wsi Rajsko w gminie Recz, w powiecie choszczeńskim, w 1978 r. przejął 14-hektarowe gospodarstwo rolne po dziadkach. Rok później skończył szkołę rolniczą. Wraz z żoną Zofią wychowali szóstkę dzieci, trzy córki i trzech synów. Dzisiaj mają 17 ha ziemi na własność a 38 ha dzierżawią od Agencji. Jak na dzisiejsze warunki oraz specyfikę gospodarowania w woj. zachodniopomorskim, gdzie dominują raczej słabe ziemie, nie jest to dużo.
– Nasłuchałem się na wielu spotkaniach, w których uczestniczyła też dyrekcja ANR w Szczecinie, że trzeba młodych wprowadzać w gospodarstwo. Doszliśmy do porozumienia z najmłodszym synem i przepisaliśmy na niego 3 hektary. Szykujemy go na następcę, jest przygotowany do prowadzenia gospodarstwa, ma stosowne kwalifikacje i doświadczenie praktyczne. Pracuje z nami od małego. Miało to nam pomóc w powiększeniu gospodarstwa – opowiada Henryk Misiek.
Propaganda swoje, życie swoje
Rolnik systematycznie od 2007 r. zabiegał w Agencji Nieruchomości Rolnych o powiększenie gospodarstwa. Nie miał jednak żadnych szans, bo ziemia agencyjna sprzedawana była na przetargach licytacyjnych. Ceny za hektar w tej okolicy przebijały 40 tys. zł, co dla Henryka Miśka nie miało ekonomicznego przełożenia. Przepisując ziemię na syna i startując z nim w przetargach miał nadzieje, że coś w końcu się ruszy.
Rodzina z Rajska od pokoleń zajmuje się rolnictwem. Ma doświadczenie i sprzęt, by obrobić więcej hektarów
Rozdysponowywanie państwowej ziemi w przetargach ograniczonych ofertowych nic mu nie pomogło.
Rolnik nie zazdrości nikomu ani pieniędzy ani ziemi, ale zaczęło go mocno irytować, że karty rozdają ciągle ci sami rolnicy.
– Największe pieniądze z ARiMR, najwięcej ziemi z ANR dostają te same osoby albo ich dzieci. Wielu z nich ustawia się jak wiatr zawieje, jak z prawa to w prawo, jak z lewa to w lewo, nieważne, jaka opcja polityczna rządzi, zawsze się odnajdą, żadnej złotówki nie przepuszczą. Ja zaś doposażyłem gospodarstwo prawie bez unijnego wsparcia.
– Nie mam szczęścia w rządowych agencjach, a raczej znajomości i układów – mówi rolnik.
Zdaniem Henryka Miśka, rozdysponowywanie państwowych gruntów nie może odbywać się bez głosu i udziału rolników z gminy, której to dotyczy.
– We własnej gminie rolnik nie ma nic do powiedzenia. Obcy najeżdżają nasze ziemie – komentuje Misiek.
Gospodarz ma też żal do członków izb rolniczych, że zamiast działać na korzyść mniejszych rolników, wspierają głównie siebie. Mając lepszy dostęp do wiedzy, sami ustawiają się tak, by wziąć dla siebie jak najwięcej. Dzielą gospodarstwa, bo z reguły mają już co dzielić, przepisują na dzieci ziemię, zwierzęta, młodzi wygrywają przetargi, a mały jak był małym, tak nim pozostanie.
Sztuczne podziały
– Nie mogliśmy przepisać więcej ziemi na syna, bo musimy z żoną dalej z czegoś żyć, do emerytury jeszcze nam daleko. Sam jednak nie mogę powiększyć areału, bo jestem już na to stary i nie otrzymuję punktów za wiek. Mogliśmy kombinować i przepisywać zwierzęta na syna, wtedy pewnie miałby większe szanse w przetargach. Chcieliśmy jednak, aby skoro chce już być rolnikiem, skorzystał z premii dla młodego rolnika, a to się czasowo wyklucza. Z premii jednak i tak raczej nie skorzysta, ponieważ musi powiększyć gospodarstwo do średniej wojewódzkiej, a szans na to nie widać – podsumowuje nasz rozmówca.
– Chciałbym od dyrekcji ANR w Szczecinie dostać wskazówki, co mam zrobić, aby moje rodzinne gospodarstwo miało też szanse na wygranie przetargu i zwiększenie areału – mówi Henryk Misiek
Rolnik zwraca uwagę, iż aby zdobyć maksymalną liczbę punktów za produkcję zwierzęcą, musiałby mieć 80 sztuk bydła, dopłaty przysługują zaś tylko do 20 sztuk. W jaki więc sposób niewielkie gospodarstwo miałoby utrzymać tyle zwierząt? – zadaje sobie pytanie nasz rozmówca.
– Moim zdaniem, pracownicy Agencji powinni wizytować gospodarstwa przed przetargiem. Wtedy wiadomo by było, czy jest ono w stanie wziąć w dzierżawę grunty, czy nie, czy są stosowane sztuczne podziały. Jeśli gospodarstwo rozlicza VAT, nie ma problemu, żeby sprawdzić, czy są kupowane nasiona, nawozy, paliwo, sprzedawane zwierzęta – komentuje Misiek.
Duńczycy rządzą
Rolnik zna okoliczne grunty jak własną kieszeń. Pracował na nich, gdy jeszcze jako uczeń szkoły rolniczej odbywał praktyki w państwowych gospodarstwach rolnych. Praca na roli podoba mu się i odnosi w tym fachu sukcesy. Potwierdzeniem tego jest medal za osiągnięcia odebrany z rąk ministra rolnictwa. Miśkowie prowadzą hodowlę bydła mięsnego rasy limousine, w tej chwili utrzymują 10 sztuk. Zajmują się też produkcją prosiąt, utrzymują 6 macior, prosięta zaś sprzedają stałemu odbiorcy.
– Wielu rolników, którzy w przetargach licytacyjnych nabywało ziemię nie podołało temu obciążeniu. Było to na rękę zagranicznym nabywcom: Niemcom, a zwłaszcza Duńczykom. Jestem przekonany, że ANR wiedziała doskonale co robi wystawiając ziemie na przetargi licytacyjne. Być może przyjdzie mi teraz dzierżawić ziemię od duńskich spółek i wtedy ANR nie będzie nam już do niczego potrzebna. Znane są przypadki we wsi Radaczew, że nasi rolnicy mają już zawarte takie dzierżawy. W powiecie choszczyńskim Duńczycy mają 7 tys. ha. Oni mogą wszystko, my zaś we własnym kraju nic – podkreśla Misiek.
W przetargu ofertowym na grunty w Sokolincu, który odbył się pod koniec marca bieżącego roku, zwyciężył tylko jeden rolnik z gminy Recz i to taki, który prowadzi najemny tucz świń dla amerykańskiej firmy.
– Ziemia pochodzi z wyłączeń z gospodarstwa dzierżawiącego od ANR 1000 ha. Jest to wzorcowy majątek, prowadzony przez Polaka, zatrudnia pracowników. Po sąsiedzku na gruntach po byłym kombinacie w Wapnicy siedzi Niemiec, jego nie ruszają. 500 hektarów bezumownie od 3 lat użytkuje w naszej gminie inny obywatel Niemiec, po polach biegają konie, wcześniej włóczyło się po nich jakieś bydło, to też jest w porządku – wylicza Misiek.
Rolnik pokazuje nam zdjęcia gruntów rolnych w Suliborzu, też na terenie gminy Recz. Drugi rok leżą one odłogiem. Jest to 160 ha IV klasy. Na części z nich jest składowane drewno. 15 lutego br. było spotkanie informacyjne w sprawie rozdysponowania tych gruntów i nic dalej się z tym nie dzieje.
– Może jak by ogłosili przetarg na te ziemie, skorzystalibyśmy w końcu i my. Cwaniacy już się obłowili, choć kto wie, im ciągle mało. Nie wiem co mamy dalej robić, przepisać wszystko na syna i zatrudnić się u Duńczyka albo może wzorem innych wziąć od nich ziemię w dzierżawę – zastanawia się Henryk Misiek.
Agencja Nieruchomości nie ustosunkowała się jeszcze do zarzutów naszego rozmówcy.
Magdalena Szymańska