W Polsce od 2013 roku obowiązuje zakaz uprawiania roślin genetycznie modyfikowanych. Dopuszczalne są tylko zamknięte hodowle niektórych organizmów, które podlegają ścisłej kontroli władz.
W teorii nowe regulacje UE dają państwom członkowskim większe możliwości w sprawie zakazywania upraw organizmów genetycznie modyfikowanych. Ale według koordynatorki kampanii Greenpeace STOP GMO Joanny Miś-Skrzypczak nie mają one wystarczającej podstawy prawnej, by zakazy były w pełni bezpieczne, gdyż oparte są o przepisy dotyczące rynków wewnętrznych, a nie środowiskowych. Co więcej zezwalają na udział koncernów biotechnologicznych w procesie autoryzacji upraw, co Greenpeace uznaje za niedopuszczalne.
"Wszystkie te zapisy oparte są o art. 114 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, który odnosi się do rynków wewnętrznych. Jakby było umocowanie w art. 192, dotyczącym ochrony środowiska, wówczas obrona zakazów, które mam nadzieję będą wprowadzać kraje unijne w chwili autoryzacji nowych gatunków GMO, miałyby mocniejsze podstawy" - tłumaczyła w rozmowie z PAP.
Miś-Skrzypczak wskazała, że uprawy roślin genetycznie modyfikowanych to produkt nowy i niedostatecznie przebadany. "Wciąż brakuje długoterminowych badań określających skutki wprowadzenia GMO do środowiska i do łańcucha żywnościowego. Uprawy GMO, będące częścią modelu rolnictwa przemysłowego, prowadzą do zaniku różnorodności biologicznej, powodują zwiększone użycie chemicznych środków ochrony roślin wbrew obietnicom koncernów" - podkreśliła. Przypomniała, że prowadzone od kilkunastu lat badania pokazują, że uprawy GMO nie przyczyniły się do zmniejszenia stosowania pestycydów i herbicydów.
Wciąż nie ma zgody wśród naukowców co do szkodliwości samych roślin genetyczne modyfikowanych. Natomiast zwracają uwagę na zagrożenia związane z przenikającymi do nich chemicznymi środkami ochrony roślin.
Rośliny transgeniczne modyfikuje się głównie pod kątem odporności na środki chwastobójcze i szkodniki. GMO pryska się dużo i coraz więcej, gdyż nasila się zjawisko uodparniania zarówno chwastów i owadów.
Według prof. Katarzyny Lisowskiej, biolog molekularnej Instytutu Onkologii w Gliwicach oraz członka Komisji ds. GMO przy Ministerstwie Środowiska, zakaz upraw GMO jest przede wszystkim istotny z punktu widzenia ekonomii. Jak podkreśliła, na dłuższą metę uprawa roślin modyfikowanych genetycznie jest po prostu nieopłacalna. "Niemcy właśnie dlatego wycofały się z upraw GMO, ponieważ koszty były zbyt wysokie. Większość zysków idzie do kieszeni koncernów, które sprzedają nasiona, a dodatkowe koszty (np. koszty testowania żywności na zanieczyszczenie domieszką GMO, koszty zabezpieczeń przed zanieczyszczeniem, etc.) obciążają rolników, producentów spożywczych, są przerzucane na społeczeństwo" - tłumaczyła PAP.
Lisowska wyraziła zadowolenie z istnienia zakazu upraw GMO w Polsce, choć ostrzegła, że "w każdej chwili może zostać zniesiony". Zauważyła, że w nowelizacjach ustawy mogą się pojawić różne furtki, trzeba więc uważnie przyglądać się przepisom.
Profesor przypomniała, że większość produkcji GMO w świecie to soja, kukurydza, bawełna i rzepak. Rośliny te przerabiane są przede wszystkim na pasze dla zwierząt gospodarskich, z dużej części powstają również biopaliwa. Korzystają z tego głównie bogate społeczeństwa zachodnie. Jej zdaniem nie jest więc tak, że „GMO nakarmi głodujących”.
Na terenie UE uprawia się obecnie jedynie modyfikowaną genetycznie kukurydzę MON 810. Według dostępnych danych uprawy te stanowią mniej niż 1 proc. wszystkich europejskich pól kukurydzy. MON 810 jest w Czechach, na Słowacji, w Hiszpanii, Portugalii i Rumunii.
Joanna Miś-Skrzypczak z Greenpeace zauważyła, że wszędzie tam, gdzie prowadzona jest produkcja GMO, dochodzi jednak do zanieczyszczeń innych upraw. "Na przykład w Hiszpanii nie uprawia się już kukurydzy ekologicznej, ponieważ było zbyt dużo przepyleń i przestało się to opłacać. Uprawia się kukrydzę konwencjonalną i kukurydzę GMO, bo w przypadku skażenia kukurydzy konwencjonalnej strata, obniżka ceny, jest mniejsza, niż w przypadku kukurydzy ekologicznej" - wskazała ekolożka.
Dla profesor Lisowskiej przepylenia, zwłaszcza te transgraniczne, to mniejszy problem niż mechaniczne zanieczyszczenie domieszką GMO, o które – jak twierdzi - bardzo łatwo. Jej zdaniem najważniejsze jest to, że produkcja GMO wyklucza rolnictwo ekologiczne. "Z definicji, produkt ekologiczny nie może być modyfikowany genetycznie. Jeżeli na wsi jest spółdzielnia rolnicza, mają wspólne maszyny siewne, wspólne maszyny żniwne, to dochodzi do +przypadkowego lub technicznie nieuniknionego zanieczyszczenia+. Przepisy mówią, że gdy domieszka GMO wynosi mniej niż 0,9 proc. to de facto uznajemy, że jej nie ma. Ale jeżeli domieszka wynosi powyżej 0,9 proc. to produkt musi być oznakowany jako zawierający GMO" - powiedziała.
Wspomniała również, że potrzebny jest rejestr upraw, który wskaże, gdzie prowadzi się produkcję GMO. "Sąsiad musi wiedzieć, co uprawia drugi sąsiad. Jeśli korzystają z tych samych maszyn ten, który żął GMO musi wyczyścić tę maszynę" – podkreśliła.
"Czy wyobrażamy sobie to w warunkach polskiej wsi, że rolnik będzie czyścił maszynę? Tu jest inna kultura prawna i to jest nie do wyegzekwowania. A później jeszcze mamy skup, transport, linię produkcyjną, np. w paszarniach. I teraz jeżeli chce się zachować rozdzielenie tych dwóch produkcji - produkcję bez GMO i produkcję zawierającą GMO, to jest logistycznie bardzo trudne i kosztowne" – dodała.
Profesor Lisowska wyraziła wątpliwość, czy prawo jest w stanie nadążyć za technologią. "Z jednej strony nie możemy dążyć do formalizacji, unormowania wszystkiego, bo to tylko uniemożliwi nam funkcjonowanie w świecie. Z drugiej sprytni zawsze znajdą sposoby na obejście zapisów prawa" - zauważyła. "To tak jak przy tzw. dopalaczach - drobna zmiana chemiczna powoduje, że dana substancja już nie jest na liście substancji zakazanych i w związku z tym ludzie się trują, bo nie jest przebadana i nie wiadomo jaki ma wpływ na zdrowie" – tłumaczyła.
W połowie stycznia Parlament Europejski poparł nowe przepisy, ułatwiające państwom UE wprowadzanie zakazu bądź ograniczanie upraw roślin genetycznie modyfikowanych na swym terytorium.
Nowe zasady dają władzom krajowym większą elastyczność w sprawie upraw roślin genetycznie modyfikowanych; już w trakcie procesu autoryzacji danego gatunku GMO na szczeblu unijnym kraj będzie mógł wystąpić do producenta GMO o ograniczenie zasięgu geograficznego wniosku o dopuszczenie do uprawy, tak by nie obejmował on jego terytorium. W przypadku gatunku GMO już dopuszczonego do uprawy w UE kraje będą mogły zakazać uprawy albo ograniczyć ją z powodów środowiskowych, ze względu na cele polityki rolnej czy też z powodów dotyczących planowania urbanistycznego, użytkowania terenu czy ze względów społeczno-ekonomicznych.
Przepisy przewidują też konsultacje z producentami GMO, zanim kraj wprowadzi ograniczenia. Jeśli jednak producent nie zgodzi się na restrykcje, kraj UE może i tak wprowadzić je jednostronnie. (PAP)