Przejeżdżając przez wieś drogą krajową nie sposób przeoczyć pomnika… ziemniaka. Okolica słynie bowiem z jego uprawy, a pomnik upamiętnia wyhodowanie 9 nowych odmian, więc pierwsze pytanie nasuwa się samo: skąd pomysł na plantację konopi?
Okazuje się, że nasz rozmówca uprawiał wcześniej sadzeniaki. Kiedy po obfitych opadach w 2017 roku podliczył straty, zaczął rozglądać się za alternatywą wymagającą mniejszych nakładów finansowych, a gwarantującą godziwy zarobek. I… nic. Nic nie znalazł. Miesiąc czy dwa później w spiżarni odnalazła się herbata z liści konopi. Przywieziona rok wcześniej z Czech, nawet nie rozpakowana. Mowa oczywiście o konopiach siewnych (czyli nie zawierających psychoaktywnego THC), jednak pan Włodzimierz zauważa korzystny wpływ np. na sen. Zaczyna interesować się rośliną, szuka informacji. A w głowie kiełkuje myśl o uprawie.
Zapomniana roślina
Mimo, iż w okresie międzywojennym Polska była potentatem w uprawie konopi, w gospodarstwach wciąż używamy konopnego sznura – po wiedzę trzeba było udać się aż do Poznania, do Instytutu Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich. Z perspektywy czasu plantator stwierdza, iż w ciągu roku ilość dostępnych informacji w internecie i publikacji w języku polskim czy angielski wzrosła… dziesięciokrotnie. O konopiach pisał wielokrotnie także „Tygodnik Poradnik Rolniczy”.
Najtrudniej było zacząć. Szczęśliwie rolnik sięgnął po herbatkę i przekonał się do konopi jesienią, zdążył więc złożyć dokumenty i wnioskować o pozwolenie na uprawę. Tutaj niezorientowanym w temacie Czytelnikom należy się słowo wyjaśnienia. Na uprawę konopi wymagane jest specjalne zezwolenie. Gmina musi otrzymać zgodę z urzędu marszałkowskiego. W praktyce jest to – jak się okazało – bardzo żmudna i długa procedura. Mija aż pół roku, ledwo udaje się wysiać konopie w terminie.
Ziarno, słoma czy kwiatostany?
Rolnik decydując się na uprawę konopi zbadał rynek przeanalizował wszystkie opcje. Te najbardziej opłacalne okazały się być takimi tylko w teorii:
– Niemcy skupują na włókno i w przeliczeniu wychodzi 600 złotych za tonę słomy konopnej, która nadaje się do przerobu na materiały budowlane – wspomina plantator. Niestety, od niemieckiego Prenzlau, w którym się je wytwarza, dzieli go ponad 200 kilometrów i koszt transportu pochłonąłby cały zarobek. W Polsce te ceny kształtowały się na poziome 250-300 złotych, więc pan Włodzimierz zgodnie z pierwotnym zamysłem rozpoczął uprawę na ziarno: odmiany Białobrzeskie dla Instytutu Włókien Naturalnych i odmiany Glyana dla firmy Olimax. Ale… to nie wszystko.
Dom konopi
Historia zatoczyła koło, wszystko od herbatki się zaczęło i do herbatki wróciło. Poza herbatami, zarówno z liści jak i kwiatów konopi, pan Włodzimierz zaczął sprzedawać przez internet olej konopny i nasiona konopi, a także ciasteczka konopne wypieku żony. W prowadzeniu (a wcześniej w uruchomieniu) sklepu internetowego pomaga syn Jakub. Zajmuje się on też marketingiem, mediami społecznościowymi i to on wysłał zgłoszenie do „Innowacyjnego Rolnika”.
Poza sklepem panowie prowadzą blog internetowy popularyzujący konopie siewne. Stawiają też na podtrzymywanie kontaktu z klientami – o ile dysponują stosowną zgodą po jakimś czasie od zakupu dzwonią z zapytaniem o wrażenia z korzystania z produktu. A skoro klienci wracają, to naprawdę są zadowoleni.
Wyspa konopi
To niejedyne formy wychodzenia naprzeciw potencjalnym nabywcom czy promowania nie tylko swojego produktu ale i konopi siewnych w ogóle. Pan Domżał swoje produkty sprzedaje również na specjalnych stoiskach - tzw. wyspach w pobliskich centrach handlowych. A właściwie, w jednym centrum, w Koszalinie – raz w miesiącu, przez 4 dni.
Kłopotliwe podobieństwo konopi do konopi
Problem zapewne wynika stąd, iż wizualnie konopie przemysłowe wyglądają jak konopie indyjskie. Zdarza się, że na policję zadzwoni zatroskany obywatel, który odkrył plantację „marihuany”. Przyjeżdżają kryminalni, sprawdzają, weryfikują dokumenty. Czasem (a raczej dość często) ktoś sobie coś urwie albo zniszczy wchodząc w pole i robiąc pamiątkowe selfie. - Tak wyglądała w ubiegłym toku 50 hektarowa plantacji konopi Włodzimierza Domżała - widok z drona (zdjęcie dzięki uprzejmości domkonopi.pl)
- Jeśli chodzi o uprawę na nasiona nie ma w ogóle technologii, jak to robić sprawnie w XXI wieku. Instytut zaleca zbiór ręczny, ręcznie można zebrać hektar czy dwa, ale nie 50. Próbowałem zbierać kombajnem, ale kombajny nie są do tego przystosowane. W przypadku odmian włóknistych konopi te włókna są naprawdę bardzo mocne, nakręcają się na wszystkie elementy obracające się w kombajnie. W parę minut można kombajn unieruchomić albo wręcz spalić. Kombajn kosztuje kilkaset tysięcy złotych, a zbieramy plon wart kilkadziesiąt tysięcy.
Wymusza to szukanie własnych rozwiązań (jak na zdjęciu powyżej). Nie wszystko też w pierwszym roku się udało. Niezbyt korzystny był przebieg pogody. Od momentu siewu przez trzy tygodnie nie spadł żaden deszcz, nie padało również miesiąc przed siewem. Część nasion wschodziła, ale z racji temperatur siewki zasychały. Plon mógł być wyższy. Ale dzięki temu plantator jest bogatszy o wiedzę praktyczną. A nabyte doświadczenie wykorzysta w tym sezonie.
- Jest to roślina na dzisiejsze warunki bardzo ciekawa, ekologiczna sama w sobie. Nie potrzebuje dużego nawożenia, lubi nawożenie organiczne. Niemalże nie wymaga pestycydów. Potrzebuje tylko odpowiednich warunków. Urośnie wszędzie, urośnie mniej lub bardziej. Lubi ziemię lekką, taką w której profilu glebowym powietrze może głęboko docierać.
Urok tej rośliny polega też na tym, że przez wiele lat nie robiono przy niej praktycznie nic. Większość odmian „korzeniami” tkwi w połowie ubiegłego wieku, a te nowsze niewiele się różnią od tych starszych. Jest to roślina, w którą człowiek stosunkowo mało zaingerował – podsumowuje Włodzimierz Domżał.
Pan Włodzimierz przejął w 1994 roku gospodarstwo, które wcześniej prowadzili rodzice. Poza 50 ha konopi uprawia także rzepak, jęczmień oraz trawy nasienne.
Oskar Miroszka
fot.