Rolnicy stracili w powodzi 300 ton kiszonki, 600 balotów słomy i wszystkie łąki
Gospodarz jednym tchem podkreśla, że pomagało bardzo wielu woluntariuszy, koordynatorów, Marcin Kus, Tomasz Nosol, Bernard Dembczak i instytucje, choćby lokalny ODR, izby rolnicze, Związek Śląskich Rolników.
– Podziękowania należą się oczywiście także Spółdzielni Mleczarskiej w Kole i oddziałowi w Grodkowie, gdzie oddajemy mleko – mówi Józef Ernst.
Do pana Józefa dotarła także pomoc zorganizowana przez Mazowiecki Związek Hodowców Bydła i Producentów Mleka.
– Przecież nie powiem moim krowom, żeby poczekały na jedzenie aż posprzątam w gospodarstwie i obsieję pola, a pasza będzie w następnym sezonie – mówi Józef Ernst, senior.
– Ogromne straty, które spowodował żywioł w naszym regionie dotknęły także nasze gospodarstwo. I niestety także nasze straty są olbrzymie. Ciągle je szacujemy. To nie tylko zabudowania gospodarcze, mieszkaniowe czy maszyny i urządzenia, ale jeśli chodzi o zwierzęta, to przecież pasza. Straciliśmy w samych silosach około 200–300 ton kiszonki z kukurydzy, straciliśmy wszystkie łąki przy rzekach i niestety rzepak też nadaje się do kasacji, także słomę około 500–600 rolek zalała woda – wylicza Józef Ernst, syn rolnika.
Dlatego właśnie gospodarze zaraz po powodzi bardzo poważnie rozważali możliwość znacznego ograniczenia hodowli, sprzedaży części bydła i za uzyskane pieniądze kupna paszy oraz słomy, aby ratować – utrzymać stado do następnych plonów.
– Braliśmy też pod uwagę jakiś kredyt czy pożyczkę, bo przecież takich ilości nikt nie trzyma w konserwach i nie jest to tanie. Dla tak dużego stada to są już poważne ilości. Ale dzięki wsparciu innych rolników udało się zachować stado i mam nadzieję, że będziemy powoli wychodzić na prostą – dodaje Józef, syn.
Problemów nie brakuje. Powódź pozbawiła gospodarzy wszystkich maszyn rolniczych
Jeden z najpoważniejszych to oczywiście maszyny i urządzenia, które pozwalają na funkcjonowanie gospodarstwa, ale też zabudowania gospodarcze. A niestety rolnikom powódź zalała i zniszczyła wszystkie maszyny (ciągniki, przyczepy, ładowarkę, rozrzutnik obornika, przyczepę samozbierającą, wóz paszowy i kilka innych).
Żywioł był w tym miejscu bezlitosny, gdyż woda zalała halę udojową, magazyny, stodołę, garaże, wiaty i dom mieszkalny. Uratowała się jedynie obora, która stoi na niewielkim wzniesieniu. Chociaż dom rodzina rolników już odnowiła, a zabudowania gospodarcze nie przypominają zalanych przez powódź, to pracy jest ciągle bardzo wiele.
Dotąd z maszyn – są przecież teraz potrzebne i będą niezbędne na wiosnę – spuścili oleje, zaczęli wymieniać płyny, łożyska, przekładnie.
– Tego jest po prostu bardzo dużo. Część robimy sami, w niektórych przypadkach pomogą znajomi, ale niektóre rzeczy trzeba będzie dać do serwisu, a tam godzina pracy kosztuje nawet 500 złotych – mówi Józef junior.
Powodziowa trauma
Niestety, rolnicy ciągle nie śpią i nie pracują spokojnie, bo trauma związana z atakiem żywiołu i walka z nim ciągle jest, jak i wspomnienia. A te utwierdza nadal niewielka górska rzeczka Osobłoga, do której wpada m.in. Prudnik.
Zwykle to niewielki ciek wodny, wiejska rzeczka, gdzie w upalne lato można pomoczyć nogi i ochłodzić się. Choćby dlatego, że płynie, że dzieli ją od gospodarstwa zaledwie kilkanaście metrów.
"Takiej powodzi nie pamiętam. Woda podnosiła się z godziny na godzinę"
– Przeżyłem już kilka powodzi, ale takiej nie pamiętam, takiej nie było – wspomina Józef Ernst, senior. – Woda podnosiła się bardzo szybko, można powiedzieć, że z godziny na godzinę i zostaliśmy jak na wyspie, jak w Wenecji. Zdążyłem jeszcze wydoić krowy, a potem przegnałem jej do obory, która jest położona na nieco wyższym skrawku pola, tam woda sięgała już niemal ścian budynku, ale udało się. Tamten obiekt trzeba było zabezpieczyć i pilnować, żeby krowy nie uciekły w popłochu i nie utopiły się, bo zwierzęta w strachu, w panice, w stadzie mogą się przecież spłoszyć.
Potem ramię w ramię ze strażakami rolnik próbował jeszcze stawiać na rzece wały z piasku. Oczywiście zabezpieczał dom także piaskiem w workach, ale i to nic nie pomogło, bo woda przesiąkła i dostała się do wnętrza, gdzie było nawet 50 cm nad podłogą.
– Gdyby nie worki przed domem, przed drzwiami, to nie chcę nawet myśleć co mogło się stać, bo w stodole wody było aż po pas – opowiada rolnik. Dobrze, że nikomu nic się nie stało, a dodatkowo udało się uratować wszystkie zwierzęta. Nawet byka, który ma jedną krótszą nogę i problemy z chodzeniem, z poruszaniem się w normalnych warunkach.
– Teraz muszę przyznać, że najbardziej cieszymy się z pomocy rolników, bo to oznacza szacunek dla naszej pracy, pracy rąk, która daje chleb – mówi rolnik senior. – Pieniądze są oczywiście ważne, ale najbardziej wartościowa jest właśnie taka pomoc, bo tylko gospodarze wiedzą, co to znaczy praca rolnika. Tym bardziej, że trochę później dowiedziałem się, że wielu z darczyńców oddawało nam swoją paszę czy słomę, a sami kupowali, bo dali nam właśnie swoje. Tu szczególne podziękowania dla nich.
Śmieszna pomoc państwa. Firmy dostarczające paszę tirami będą musiały zapłacić podatek od darowizny
Jednak chyba najśmieszniej wyglądała pomoc państwa, gdyż firmom dostarczającym paszę tirami z całej Polski obiecano paliwo na drogę powrotną. Formalności z tym związane przypominały czasy PRL, choćby fakt, że tylko na niektórych stacjach można było zatankować takie paliwo, więc często kierowcy tirów musieli nadrabiać dziesiątki kilometrów, aby je otrzymać.
Na koniec przedsiębiorcy będą teraz musieli zapłacić podatek od darowizny, bo państwo uznało przekazane im paliwo za darowiznę.
– Nie wiemy co by było gdyby nie pomoc rolników, którzy zaopatrzyli nas w pasze w tak ciężkiej sytuacji – pointują rolnicy z Opolskiego.
Artur Kowalczyk