Przez wypadek rolnik stracił uprawy
– Jałówka była po wycieleniu. Wykonywałem codzienne czynności przy zwierzętach. Produkuję mleko, sieję więc dużo kukurydzy. Cała struktura upraw jest podporządkowana żywieniu krów. Mam trwałe użytki zielone i kukurydzę na kiszonkę. Ten rok jest szczególnie trudny. Było sucho, więc kukurydza nie jest okazała. Nie mogę jednak pozwolić sobie na straty paszy – mówi Mariusz Mieczyński.
Rolnik w Balczewie w powiecie inowrocławskim prowadzi gospodarstwo specjalizujące się w produkcji mleka. Utrzymuje 17 krów mlecznych, jego stado bydła liczy łącznie 38 szt. Uprawia 22 ha, w całości podporządkowane produkcji pasz dla bydła. Jest dostawcą OSM Cuiavia. Po wypadku jego sytuacja stała się dramatyczna.
– Lekarz mnie wysłał na zwolnienie lekarskie. Z KRUS dostaję chorobowego 20 zł dziennie. Teraz walczę o przetrwanie. Dysponuję starą, wąską oborą. Wszystkie prace trzeba wykonywać ręcznie. Szczęśliwie udało się w zeszłym roku założyć dojarkę przewodową i nie trzeba teraz nosić ciężkich kan z mlekiem. Funkcjonuję wyłącznie dzięki pomocy kolegów. Mogę chodzić tylko o kulach – informuje Mariusz Mieczyński.
Hodowca niemal co roku zmaga się ze szkodami łowieckimi w kukurydzy
Rolnik posiada kilka działek pod lasem, gdzie znajdują się użytki zielone, i sieje kukurydzę w wieloletniej monokulturze. Często kontaktuje się z miejscowym kołem łowieckim. Myśliwi zapewniają go, że w okresie wzmożonego żerowania dzików polują nocami na nie, przy okazji pilnując jego plantacji.
– Obietnic w ubiegłym roku słyszałem wiele. Mieli nocami polować i pilnować pól. Jeździłem i sprawdzałem – nigdy nikogo nie spotkałem. Oczywiście w kukurydzy pojawiła się szkoda. Zgłosiłem ją – wspomina Mieczyński.
Rolnik uważa, że relacje z myśliwymi są prowadzone na nierównych zasadach. Po tym, jak zgłosił szkodę w 2022 roku, myśliwi pojawili się na jego polu, poinformowawszy go o tym w dniu szacowania.
– Pojechałem wtedy do Torunia. Dzwonią i mówią, że szacują i informują, że mogę się pojawić na polu. Kwestionowali wielkość szkód. Na polu pozostały drobne, słabo wykształcone rośliny, ale tylko na wzniesieniach, gdzie było sucho. W dołkach moja kukurydza była dziesiątkowana przez dziki, bo tam wyrosła – mówi Mieczyński.
Rolnik otrzymał odszkodowanie wynoszące nieco ponad 1000 zł. W tym roku postanowił sam zadbać o należyte zabezpieczenie plantacji kukurydzy. Działkę zlokalizowaną w pobliżu lasu ogrodził pastuchem.
Rolnik postanowił sam zadbać o własne uprawy
– W tym sezonie otrzymałem od koła drut, izolatory i akumulator. Z własnych środków kupiłem za 800 zł w tartaku solidne słupki. Zakonserwowałem je, aby starczyły na kilka lat. Chodziło o to, aby nie rozwijać co sezon drutów. Działkę ogrodziłem w całości, wraz z przylegającą do poletek kukurydzy łąką. Zadbałem także o wykoszenie pasów granicznych, na których został rozwinięty pastuch – wspomina Mariusz Mieczyński.
Rolnik sam pilnował plantacji po zasiewie. Zabezpieczenie w postaci pastucha okazało się do pewnego momentu skuteczne. Dziki nie wyrządziły poważniejszych szkód.
– Wypadek miałem pod koniec lipca. Od tego momentu nie mogłem jeździć na pole. Poinformowałem jednego z myśliwych o mojej kontuzji. Poprosiłem, aby przypilnowali kukurydzy, gdyż sam nie mogę tego robić – mówi Mieczyński.
Hodowca już w zeszłym roku słyszał zapewnienia, że w łowiskach są wyznaczane dyżury i myśliwi pilnują kukurydzy. Jak twierdzi, nigdy nie spotkał żadnego myśliwego na polowaniu.
– W połowie września zadzwoniłem do prezesa koła. Spytałem, czy pilnują mojej kukurydzy. Usłyszałem, że powinienem sobie nająć pracownika, skoro nie mogę dojechać na pole – opowiada Mieczyński.
Koło nie chciał przyjąć zgłoszenia szkody
To zbulwersowało rolnika. Kiedy postanowił zgłosić szkody na plantacji, okazało się, że telefon lub wysłanie wiadomości SMS nie są dla koła wystarczające. Sposób zgłaszania szkody reguluje Prawo łowieckie – należy to zrobić listem poleconym bądź też wysyłając informacje na adres mailowy koła.
– Jak ze złamaną nogą mam pojechać do Inowrocławia, znaleźć dogodne miejsce parkingowe, opłacić je i udać się na pocztę, aby wysłać list? Nie mogę wysłać wiadomości mailowej – żali się Mieczyński.
Rolnik skontaktował się z kołem, aby jego rzeczoznawcy przyjechali na pole tuż przed wjazdem na nie zamówionej sieczkarni.
"Prawa rolników i myśliwych są nierówne"
– Myśliwi powiedzieli mi, że tak szybko to oni nie mogą przyjechać. Prawa rolników i myśliwych są nierówne. Przyjeżdżają szacować, kiedy chcą, informując o tym w dniu szacowania. Jednocześnie ja nie mam prawa poprosić ich o przyjazd w momencie, kiedy przyjeżdża zamówiony usługodawca z sieczkarnią – mówi pan Mariusz.
Kwestie te reguluje Prawo łowieckie. Przewiduje ono, że szacowanie szkód składa się z oględzin oraz szacowania ostatecznego. To drugie wykonywane jest przed zbiorem. Ustawodawca zadbał o interes kół łowieckich, ponieważ rolnik zobowiązany jest powiadomić koło w formie pisemnej 7 dni przed zbiorem. Koła łowieckie mają zaś obowiązek poinformować poszkodowanego rolnika o dacie szacowania ostatecznego do 3 dni od otrzymania wniosku o szacowanie ostateczne.
Takie rozwiązanie to udręka dla hodowców bydła. Rozporządzenie Ministra Środowiska o pisemnym lub mailowym zgłaszaniu szkód dotyczy tylko oględzin. W rozporządzeniu nie ma nic o tym, w jakiej formie rolnik może zgłaszać datę zbioru. Jest tylko zapis, że musi to zrobić w terminie 7 dni przed zamierzonym sprzętem. Jeśli myśliwi wykazują złą wolę, bardzo trudno zgrać szacowanie ostateczne z przyjazdem sieczkarni.
Rolnik nie ma także obowiązku grodzenia swoich upraw. W tym wypadku współpraca hodowcy wydaje się wzorowa. Sam pilnował plantacji – aż do feralnego wypadku.
– Miałem nadzieję, że zostanę potraktowany z szacunkiem. Niestety, zawiodłem się i nie mogłem liczyć na pomoc, znalazłszy się w potrzebie – uważa Mariusz Mieczyński.
Tomasz Ślęzak
fot. T. Ślęzak