Rolnicy nie ufają w 100% zakładom mięsnym, a przetwórcy nie ufają sieciom handlowym
Debatę poprowadził Karol Bujoczek – dyrektor wydawniczy i przewodniczący Rady Redaktorów Agro Horti Media. Uczestniczyli w niej: dr inż. Krzysztof Wawrzyniec Borkowski, prof. dr hab. Witold Chabuz, Kazimierz Kosiński, Tomasz Rasiński – wiceprezes zarządu Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego.
Podczas debaty stwierdzono, że potrzebna jest ściślejsza współpraca pomiędzy hodowcami bydła opasowego a zakładami mięsnymi. Jej brak skutkuje tym, że pomiędzy rolnikiem a zakładem często występuje jeszcze jedno ogniwo, jakim są pośrednicy.
– Przyczyną współpracy hodowców z pośrednikami jest między innymi duże rozdrobnienie. Zakłady często nie chcą przyjechać do gospodarstwa po dwie sztuki, a robi to pośrednik. Ponadto pośrednik w zakładzie otrzymuje wyższą cenę niż rolnik sprzedając bydło bezpośrednio do zakładu. Dodatkowo, zakłady rozliczają się z rolnikami w systemie poubojowym, co nie jest dla hodowców wiarygodne, tym bardziej, że klasyfikator opłacany jest przez zakład mięsny – powiedział Tomasz Rasiński, wiceprezes zarządu Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego.
– Problem tkwi w dwóch kwestiach. Po pierwsze, my rolnicy nie ufamy w 100% zakładom mięsnym, a przetwórcy nie ufają sieciom handlowym. Podpisywałem umowy z zakładami mięsnymi i te pierwsze oceniam pozytywnie, ale już kolejne były znacznie gorsze. Teraz sprzedaję opasy pośrednikom i jestem z tego rozwiązania zadowolony. Jako uzasadnienie podam przykład w oparciu o buhaja o wadze 850 kg. Z tego co się dowiedziałem, to ZM Mościbrody płacą za klasę R 20,8 zł za kg WBC (850 kg x 60% mięsności, to 510 kg mięsa. 510 kg mięsa x 20,8 = 10 608 zł za opasa). Nie wiem czy jest to aktualna cena, ale ja pośrednikowi mogę obecnie sprzedać opasa w cenie minimum 14,3 za kg wagi żywej (850 x 14,3 = 12 155 zł). Według mnie, różnica na korzyść pośrednika wynosi około 1 tys. zł na jednej sztuce – powiedział Andrzej Terlikowski, hodowca z Chybowa.
Jakość opasów jest w Polsce nadal niedoceniana przez zakłądy mięsne
Andrzej Brzozowski prowadzący produkcję żywca wołowego w Kleszczelach stwierdził, że różnice cenowe pomiędzy poszczególnymi klasami nie zachęcają hodowców do produkcji opasów ras typowo mięsnych.
– Jestem z Podlasia, ale sprzedaję opasy do różnych zakładów z całej Polski. W rozliczaniu poubojowym zakłady mięsne niedocenianiają jakości. Po prostu jest zbyt mała różnica w cenie pomiędzy poszczególnymi klasami. Kupując cielęta do opasu, nie opłaca mi się nabyć sztuki rasy mięsnej. Płacę za nią o 500 do 800 zł więcej niż za hf-a, a różnicy tej nie odzyskam w cenie oferowanej przez zakłady – powiedział Andrzej Brzozowski.
Rolnik dodał, że sporym problemem jest też zróżnicowanie w ocenie poszczególnych zakładów.
– Zatrudniam swojego klasyfikatora, który optycznie ocenia moje sztuki. Zdarza się, że w zakładzie mięsnym ocena poubojowa jest dla mnie korzystniejsza niż to, co stwierdził mój klasyfikator, jednak w wielu przypadkach ocena zakładów jest gorsza od naszej wewnętrznej. Sprzedając podobne zwierzęta do różnych zakładów zdarza się, że ich ocena odbiega od siebie i to w sposób znaczny – stwierdził Andrzej Brzozowski, dodając, że obecne ceny opasów są dobre tylko dlatego, że spadły ceny pasz.
Prof. dr hab. Witold Chabuz z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie pierwszego dnia sympozjum opowiedział o metodach i modelach produkcji wysokiej jakości wołowiny w Polsce.
– Takie konferencje jak ta są niezwykle ważne, bo skupiają wszystkie strony całego sektora, czyli zarówno producentów, przetwórców, jak i sprzedawców. Od lat narzekamy, że ten sektor nie jest skonsolidowany. Niewątpliwie ważnym aspektem jest to, aby była większa więź między przetwórcą a producentem, czyli pomiędzy zakładem mięsnym a hodowcą – powiedział prof. Witold Chabuz.
Czeka nas nierówna walka z krajami Mercosur
Prof. dr hab. Witold Chabuz uważa, że po podpisaniu umowy między UE a krajami Mercosur rywalizacja z nimi na rynku będzie bardzo trudna.
– Cenowo będzie nam bardzo ciężko walczyć z wołowiną z Ameryki Południowej. Musimy konkurować jakością produktu oraz jednością i siłą branży. Polski hodowca jest w stanie szybko dostosować się do nowych wymagań, do produkcji jeszcze lepszej wołowiny, jeśli będzie miał za to odpowiednią zapłatę, a tego ciągle brakuje. W tej chwili nie ma jeszcze promowania dobrej jakości wołowiny. W zasadzie płaci się bardzo porównywalne ceny za żywiec niższej i tej najlepszej jakości. Zakłady mięsne muszą wziąć większą odpowiedzialność za polski i europejski rynek, za promocję dobrej jakościowo wołowiny, a obecnie wolą to mięso tylko konfekcjonować czy sprzedawać w półtuszach dalej na eksport nie interesując się samym rynkiem. Stąd więź między tymi trzema elementami sektora jest kluczowa dla przyszłości. Jest coraz częstsze zapotrzebowanie na dobrą jakościowo wołowinę i jest to idealny czas, żeby ją robić – powiedział Witold Chabuz.
Wołowina z bydła białogrzbietego to lokalny produkt o wysokiej jakości
Prof. dr hab. Witold Chabuz jest kierownikiem Katedry Hodowli i Ochrony Zasobów Genetycznych Bydła. Zajmuje się między innymi rozpowszechnianiem zachowawczej rasy bydła, jaką jest białogrzbieta. Jego zdaniem, jest ona wartościową rasą w produkcji wołowiny.
– W tej chwili mamy pod oceną około 1300 krów rasy białogrzbieta, z czego około 30%, czyli około 400 krów jest w ocenie mięsnej. Jest to bardzo dobra jakościowo wołowina. Bardzo istotnym elementem jest lokalny produkt, którym jest wołowina z lokalnych ras. Białogrzbiety to stara, od wieków bytująca rodzima rasa. Ważna jest promocja produktu z lokalnych ras, z lokalnego miejsca – powiedział Witold Chabuz.
Wydarzenie zostało sfinansowane z Funduszu Promocji Mięsa Wołowego.
Józef Nuckowski