![Pszenica się waha, rzepak runął. Jakie są ceny skupu zbóż i rzepaku? [SONDA]](/templates/site/images/jpgs/h_no-image_640.jpg)
"Polskie produkty żywnościowe w Stanach Zjednoczonych praktycznie nie istnieją"
– Jeśli popatrzymy jedynie na cyfry, to do Stanów Zjednoczonych eksportujemy produkty rolno-spożywcze za około 780–790 mln euro rocznie. Dla porównania: do Czech, które są nieporównywalnie mniejsze od Stanów Zjednoczonych, sprzedajemy żywność za 1,2–1,3 mld euro. Tak więc polskie produkty żywnościowe w Stanach Zjednoczonych praktycznie nie istnieją, ale mimo wszystko kraj ten zajmuje trzecią pozycję na liście partnerów handlowych z krajów trzecich, którym sprzedajemy naszą żywność. I to jest ważne, ponieważ do krajów trzecich kierujemy 20% żywności i zależy nam, by ten udział poprawić. Patrząc na asortyment produktów sprzedawanych za ocean, daje się zauważyć, że są to produkty o stosunkowo wysokiej wartości dodanej. Są to bowiem m.in. wyroby piekarnicze i cukiernicze, wędzone ryby, przetwory rybne i mięsne oraz mięso wieprzowe. Przetwory mleczne są zdecydowanie w mniejszości.
Przez pryzmat Europy
Jeśli jednak spojrzymy na to, że Polska wysyła na unijny rynek aż 80% swojej żywności, to kwestia ewentualnego wzrostu ceł robi się bardzo poważna. Możemy bowiem paść ofiarami tzw. drugiej fali, wynikającej ze spadku eksportu żywności do USA takich krajów, jak np. Niemcy, Francja, Włochy, które nie tylko kupują od nas część surowców i półproduktów i następnie w postaci przetworzonej wysyłają do USA, ale jeszcze sprzedają tam żywność wytworzoną na bazie własnych produktów. Jeśli na unijnym rynku powstanie spora nadwyżka eksportowa, będzie trzeba ulokować ją na rynku wewnętrznym, co spowoduje ostrą konkurencję cenową i w konsekwencji spadek cen. Może to też prowokować unijne kraje do stosowania protekcjonizmu rynkowego. Spadek obrotów z USA może spowodować także wzrost konkurencji cenowej w eksporcie na pozostałe rynki trzecie, tj. rynek chiński, azjatycki, krajów arabskich i Ameryki Południowej.
Trzeba renegocjować umowy handlowe
Ewentualne ograniczenie wymiany handlowej z USA powinno być brane pod uwagę bardzo poważnie przez polityków w kontekście negocjowanych umów handlowych, zwłaszcza z krajami Mercosur i Ukrainą. W czerwcu przestanie działać umowa ATM z Ukrainą i tak naprawdę nikt nie wie, co będzie dalej, a Ukraina, podobnie zresztą jak kraje Mercosur, jest potężnym konkurencyjnym cenowo graczem, jeśli chodzi o surowce i produkty żywnościowe. Pojawia się pytanie, czy my jeszcze chcemy dokładać do tego pieca i otwierać te rynki. Moim zdaniem trzeba wyraźnie spojrzeć na to, co się nazywa konkurencyjnością unijnych i polskich produktów żywnościowych, i zastanowić się, w jakim stopniu i na jakich zasadach liberalizować handel, żeby nie spowodować jeszcze większej katastrofy.
Oczywiście, można spojrzeć na rynek krajów Mercosur jak na rynek z dodatkowymi milionami konsumentów, ale ich siła nabywcza jest znacząco niższa niż konsumenta z UE, a na zakup drogich unijnych produktów wyprodukowanych na bazie wysokich kosztów stać niewielu.
Aczkolwiek warto też zauważyć, że protekcjonizm nie jest drogą do rozwoju, bo handel działa w obie strony, więc jeśli chcemy sprzedawać, musimy też coś czasami kupić. Cała sztuka polega na tym, żeby to wyważyć. Jeśli politycy i biurokraci Komisji Europejskiej nie będą działać na rzecz zwiększenia konkurencyjności, obniżenia kosztów produkcji rolnej, przetwórstwa, zniesienia części obciążeń, które tak naprawdę polegają jedynie na zwiększaniu biurokracji i nie działają na rzecz środowiska ani na rzecz społeczeństwa, to my tę konkurencję, zwyczajnie w świecie, przegramy.
Magdalena Szymańska
fot. arch. red