Skupy zamknięte, a 40 proc. kukurydzy jeszcze stoi w polu. Część nie zostanie skoszona
Dramat producentów kukurydzy ze wschodniej Polski trwa. Nie dość, że ceny skupu są bardzo niskie, to jeszcze nie ma gdzie sprzedać ziarna, bo podmioty skupujące zakończyły przyjmowanie.
– W naszym regionie tylko jedna firma skupuje kukurydzę. Reszta robi to w ograniczonym stopniu albo wcale – wyjaśnia nam Marcin Gryn, rolnik z Zamojszczyzny i członek Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych.
Dlatego część rolników wstrzymuje się ze żniwami. Gryn ocenia, że w jego okolicy jeszcze 40 proc. kukurydzy stoi w polu!
– Rolnicy nie mogli wcześniej kosić, bo pogoda nie sprzyjała, a wilgotność ziarna była na poziomie nawet 42 proc. Teraz też bez przerwy pada deszcz albo śnieg, więc myślę, że ta niezebrana kukurydza postoi co najmniej do połowy grudnia – ocenia rolnik.
Podobny stopień zaawansowania żniw jest też na Podlasiu. Tam, jak ocenia Marcin Szarejko, rolnik i delegat Podlaskiej Izby Rolniczej, rolnicy nie skosili jeszcze 30-40 proc. kukurydzy.
– To jest dramat. Nie dość, że pogoda pokrzyżowała plany, to jeszcze niskie ceny skupu zmuszają rolników do pozostawienia kukurydzy na polu. Część z nich ma nadzieję, że przeczeka najgorszy czas, kiedy podaż ziarna jest ogromna, ale przecież kukurydza nie będzie stała wiecznie. Obawiam się, że po prostu zostanie ona na polu i nie będzie w ogóle koszona – ocenia Szarejko.
Rolnicy nie mają gdzie sprzedać kukurydzy
Takiego scenariusza nie da się wykluczyć, bo możliwości sprzedaży są bardzo mocno ograniczone.
- Skupy są przepełnione i się zamykają. Kontrahenci nie chcą zawierać nowych umów, a jeśli już to robią to po mocno zaniżonych cenach – mówi rolnik z Zamojszczyzny.
Również producent kukurydzy z Podlasia, który sam skupuje ziarno, przyznaje, że w jego regionie już nie ma gdzie sprzedać kukurydzy.
- Suszarnie już się wygasiły. My też swoją wygaszamy, bo zrealizowałem kontrakty, które miałem podpisane i mam w tej chwili prawie 2 tys. ton suchej kukurydzy na magazynie. Niestety, nie mam na nią ani umowy, ani zbytu – zaznacza w rozmowie z nami Dariusz Ciochanowski, rolnik z Podlasia.
Kukurydza tańsza niż rok temu, a koszty produkcji kilka razy wyższe. „Mam 300 tys. zł start”
Ciochanowski, podobnie jak inni rolnicy ze wschodniej Polski już liczy straty. Sam uprawia 100 ha kukurydzy, więc jest w tak samo trudnej sytuacji. A ceny skupu w jego regionie są bardzo niskie i wynoszą ok. 700 zł.
– Sami skupowaliśmy kukurydzę po 720 zł/t. Daliśmy trochę wyższą cenę, żeby rozłożyć tą obniżkę na dwie strony i nie zdjąć spodni z rolnika. Natomiast kilkaset ton swojej kukurydzy wysuszyłem i będą próbował przetrzymać, bo ceny suchej też mocno zjechały w dół. Dziś na tym swoim ziarnie mam 300 tys. zł start! A w magazynie czeka na sprzedaż 2 tys. ton. Jeśli ukraińskie zboże nadal będzie zalewać nasz rynek, nie wiem, czy w ogóle to sprzedam. Przecież kukurydza, rzepak i pszenica z Ukrainy napływa w ogromnych ilościach do firm paszowych i handlowych. Przez to że te firmy mają zasypane magazyny, my mamy problem ze sprzedażą naszego ziarna – żali się Ciochanowski.
Z kolei Marcin Gryn, który jest w trakcie żniw kukurydzianych sprzedał wczoraj swoją kukurydze po 690 zł.
– To jest dramat. W tej chwili cena jest niższa niż była rok temu na koniec sezonu! Wtedy skupy płaciły 750 zł, ale koszty produkcji były kilkukrotnie niższe – zauważa rolnik.
Niskimi cenami kukurydzy oburzony jest także Michał Załoga, rolnik z Lubelszczyzny z powiatu świdnickiego.
– Niestety, nasze okoliczne skupy zostały zasypane kukurydzą z Ukrainy, więc jej cena jest bardzo niska – 620 zł/t. Z kolei pszenica paszowa jest tylko po 1350 zł/t. Ale u nas codziennie wjeżdża kilkadziesiąt wagonów z Ukrainy z rzepakiem i kukurydzą. Przecież to się musi odbić na cenie. W moim regionie skupy już się pozamykały. Są pełne i od nas, polskich rolników, nie chcą skupować – tłumaczył nam w zeszłym tygodniu pan Michał, który w tym roku zebrał 150 ton kukurydzy. Wylicza, że przez niskie ceny jest „w plecy” ok. 30 tys. zł.
Natomiast z najnowszych danych Izby Zbożowo-Paszowej wynika, że w zależności od regionu ceny skupu kukurydzy mokrej (30 proc. wilgotności) kształtują się na poziomie od 600 zł/t na wschodzie do 840 zł/t na zachodzie kraju.
Firmy skupujące jeszcze zbijają ceny. Masowo zaczęły stosować potrącenia
Rolnicy zaznaczają też, że wiele firm skupujących próbuje jeszcze bardziej zbić ceny. Zaostrzyły badania jakości, by potrącenia były jak największe.
– Towaru jest mnóstwo, silosy są zawalone i wszyscy biją cenę w dół. Znam firmy paszowe, które dają ogromne potrącenia za wilgotność. Rolnicy wychodzą z kwitkiem za potrącenia w wysokości od 150 do 200 zł na tonie. Wieźli ziarno z nadzieją, że dostaną 700 zł za tonę, a w rzeczywistości na fakturze mają 500 zł. To jest dramat – mówi pan Dariusz.
"Firmy paszowe pełne ukraińskiego zboża. Chcą sprzedawać nam swoją paszę, ale nie chcą kupić od nas ziarna"
Rolnicy za te drastycznie niskie ceny obwiniają nadmierny import zbóż i rzepaku z Ukrainy. Codziennie do Polski wjeżdżają tony ziarna, które rozlewają się po kraju zamiast trafić do portu i popłynąć do Afryki. Z danych agencji konsultingowej UkrAgroConsult wynika, że dziennie do Polski wjeżdża prawie 700 wagonów ze zbożem. To o więcej 21 proc. niż w październiku!
– Jednego dnia przez polską granicę z Ukrainą może przejeżdżać nawet 2000 ton zboża. To są ogromne ilości i świadczy to o opieszałości, zaniedbaniu i o braku kontroli naszego państwa nad sytuacją – mówi Jarosław Miściur, rolnik z Lubelszczyzny i działacz AGROunii.
Z kolei Ciochanowski zaznacza, że sprzedaż zboża na Podlasiu graniczy z cudem.
– Od rana mam telefony od rolników z zapytaniem, czy kupię od nich żyto, pszenżyto i pszenicę. Zadzwoniłem więc do odbiorców, a oni mi mówią, że absolutnie nie przyjmą ziarna, bo wszystko jest zapchane, a magazyny pełne. Niestety, firmy paszowe i handlowe wolą ukraińskie zboże – wyjaśnia Dariusz Ciochanowski.
I zaznacza, że firmy paszowe przyjmują po kilkadziesiąt ciężarówek z Ukrainy dziennie.
– Już zatrudniły logistyków z Ukrainy do obsługi tirów. Widać, że nastawiły się na konkretny odbiór dużych ilości ziarna z Ukrainy, zostawiając polskich rolników na lodzie. Niestety, firmy paszowe chcą sprzedawać nam swoją paszę, ale ziarna już nie chcą od nas kupić – mówi rolnik.
Również Jan Krzysztof Ardanowski, przewodniczący prezydenckiej Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich ocenia, że za niskie ceny kukurydzy odpowiadają wielkie firmy paszowe.
– Powiem wprost: winę za niskie ceny kukurydzy ponoszą duże firmy paszowe i wielkie fermy produkujące mięso drobiowe i wieprzowe, często powiązane z kapitałem zagranicznym. Obkupiły się ukraińskim zbożem paszowym i nie chcą kupować od polskich rolników – zaznaczył w rozmowie z nami były minister rolnictwa. Cały wywiad obejrzysz TUTAJ.
Jednak jak tłumaczy Mirosław Marciniak z Infograin, to nie jedyna przyczyna spadków, ponieważ solidne przeceny obserwowane są także na rynkach światowych. W ocenie eksperta obniżki są wypadkową nadmiernego importu i korekty cen na rynkach światowych.
A korekty te są spore – na przestrzeni miesiąca kukurydza na paryskiej giełdzie Matifie potaniała o 50 euro/t i jest obecnie wyceniana na 291 euro/t.
„Oligarchowie z Ukrainy mają już sprzedane ziarno i zakupione nawozy. A my nie”
Kolejnym problemem, na który zwracają uwagę rolnicy jest eksport nawozów z Polski do Ukrainy. Okazuje się, że samochody, które przywożą ukraińskie ziarno, nie wracają na pusto za wschodnią granicę. Ładują na przyczepy polskie nawozy. Warto przypomnieć, że przed wojną
– Mam informację z pierwszej ręki, że samochody, które przywożą ziarno z Ukrainy jadą do naszych zakładów nawozowych, odbierają nawozy azotowe i na potęgę wywożą je z Polski. Powstaje więc szokujący paradoks: oligarchowie z Ukrainy mają już sprzedane ziarno i zakupione nawozy. A my nie mamy gdzie sprzedać swojego zboża ani za co kupić nawozu, którego już zaczyna brakować – mówi pan Dariusz. I dodaje, że importując zboże z Ukrainy wcale nie pomagamy Ukraińcom, tylko właśnie ogromnym agroholdingom, będącym własnością zagranicznych podmiotów, m.in. amerykańskich, niemieckich, holenderskich czy rosyjskich.
Jak rozwiązać problem nadmiernego importu zbóż z Ukrainy i niskiej ceny kukurydzy?
Zdaniem rolników, aby wzrosła cena kukurydzy, natychmiast powinien zostać uruchomiony skup interwencyjny kukurydzy, a na granicy powinien zostać wprowadzony system kaucyjny. Przywożący zboże miałby płacić na wjeździe do Polski kaucję i odbierać ją dopiero wtedy, jeśli wykaże że towar wyjechał z naszego kraju.
Marcin Gryn jest zdania, że należałoby też przeprowadzić kontrole w firmach skupujących zboża i rzepak na obecność niedozwolonych substancji czynnych, które nie mogą być stosowane w krajach UE, ale na Ukrainie już tak.
- Wtedy od razu byłoby wiadomo, która firma skupuje zboża z Ukrainy. I można by ją było ukarać – proponuje Gryn. Dodaje, że rozwiązaniem może być też skup interwencyjny np. przez KGS.
– Jako PZPR wielokrotnie apelowaliśmy do ministra rolnictwa o podjęcie pilnych działań w związku z pozostającymi na naszym rynku zbożami z Ukrainy, ale minister twierdzi nie ma problemu i umywa ręce – zaznacza rolnik.
Rolnicy obawiają się, że na wiosnę spadną ceny suchej kukurydzy. „Jest wielka wtopa, nie ma odejścia”
Z kolei Marcin Szarejko zwraca uwagę, że dalszy niekontrolowany napływ zboża paszowego i technicznego z Ukrainy spowoduje spadek cen kukurydzy suchej na wiosnę, czyli wtedy, gdy rolnicy będą chcieli ją sprzedać.
- Rząd już powinien podjąć interwencję. Ale też musi myśleć co dalej. Bo przecież jeśli ta kukurydza paszowa nadal będzie napływać i zostawać na naszym rynku, spadną też ceny kukurydzy suchej na wiosnę. I ci, co zainwestowali pieniądze w suszenie, zostaną z ręką w nocniku. Do tej pory zawsze się opłacało przetrzymanie ziarna, ale w tym roku jest wielka wtopa, bo ceny spadają, na rynku jest nadpodaż, nie ma odejścia, ale nie ma też racjonalnego pomysłu na wywiezienie tego ziarna. Sytuacja się spiętrza i niestety, będzie coraz gorzej – wyjaśnia Szarejko.
Rolnik dodaje, że rząd podejmując decyzję powinien zadbać o pilne zdjęcie nadwyżki, a nie „jak zwykle doprowadzać chłopa do ruiny”.
„Weterynarze nie dostali podwyżek, więc nie będą bardziej kontrolować zboża”
W jego ocenie trudno będzie zwiększyć zapowiadane przez wojewodę lubelskiego wzmożone kontrole zboża technicznego na granicy.
– Niestety, Inspekcja Weterynaryjna jest mocno niedofinansowana. Nie dostali obiecanych podwyżek, grożą, że mięsa w rzeźniach nie będą badać, to przecież tym bardziej nie zaczną przeprowadzać wzmożonych kontroli zboża – mówi Szarejko.
Przez niskie ceny skupu rolnik stracił już 700 tys. zł
Ale tanieje nie tylko kukurydza. Spadają także ceny zbóż i rzepaku. Dariusz Chiochanowski jest mocno rozżalony tak dużymi przecenami, zwłaszcza że ma straty nie tylko z powodu kukurydzy, ale i rzepaku. Latem skupił od rolników prawie tysiąc ton nasion w cenie 2900-3100 zł/t. Teraz cena spadła do 2600 zł/t. Rolnik obawia się, że na wiosnę notowania nie wzrosną i zostanie z potężną stratą.
– Zawiozłem 800 ton tego skupionego rzepaku oraz rzepak z mojego pola do Kruszwicy, gdzie co miesiąc płacę 20 zł/t za magazynowanie. Zrobiłem to z nadzieją, że wiosną wezmę za ten rzepak 3300 zł/t. Niestety dziś dostanę najwyżej 2500-2600 zł/t. Jestem więc do tyłu 400 tys. zł na samym rzepaku. Jak dodam do tego stratę 300 tys. zł na kukurydzy, wychodzi na to, że przez napływ ukraińskiego zboża do Polski straciłem na ten moment 700 tys. zł – żali się rolnik.
Niewykluczone, że właśnie taki scenariusz go czeka, bo bardzo mocno wzrósł import rzepaku do Polski.
„Minister okłamał rolników. Czeka nas bankructwo”
Rolnik z Podlasia przyznaje, że na razie przy życiu trzyma go kredyt obrotowy i zapasy z poprzednich lat.
– Ale jeśli następny sezon będzie podobny, to czeka nas bankructwo. Nie jesteśmy w stanie kupować tych wszystkich drogich środków do produkcji i spłacać kredytów, jeśli nie mamy dochodów. A rząd nic sobie z tego nie robi. Minister Kowalczyk bzdur naopowiadał i okłamał nas, rolników, mówiąc, żebyśmy trzymali zboża i rzepak – mówi pan Dariusz. I dodaje, że to chyba najwyższy czas, by rolnicy wyszli na drogi.
Przy okazji zaznacza, że polskie rolnictwo jest niszczone od wielu lat.
– Przed laty Podlasie było zagłębiem ziemniaczanym. Ziemniaki te szły głównie Rosję. Ale ten czas minął. Ludzie przestawili się więc na hodowlę trzody chlewnej. Sam też miałem tuczniki - do czasu aż pojawił się ASF. Wtedy moje świnie zostały wybite. Bardzo mnie to bolało, bo w mojej rodzinie tradycja chowu trzody chlewnej liczyła sobie 300 lat. Przerzuciliśmy się więc na produkcję roślinną – zbóż, rzepaku i kukurydzy. Kupiliśmy maszyny, wzięliśmy ziemię w dzierżawę. I dziś znów przychodzi ten czas, że ktoś chce zniszczyć kolejną branże rolnictwa – mówi rolnik.
Rolnik dodaje, że importując zboże z Ukrainy wcale nie pomagamy Ukraińcom, tylko oligarchom i ogromnym agroholdingom, będącymi najczęściej własnością zagranicznych podmiotów, m.in. amerykańskich, niemieckich, holenderskich czy rosyjskich.
Kamila Szałaj, fot. arch