Najpierw ASF, potem „afera leżakowa”, a teraz pandemia – producenci wołowiny mają pod górkę
Po tym, jak w Polsce pojawił się ASF (pierwszy przypadek u dzików wystąpił w lutym 2014 roku na Podlasiu) i wielu rolników musiało zlikwidować produkcję trzody chlewnej, alternatywą stała się produkcja bydła mięsnego. Niestety, na początku 2019 roku, kiedy to rozpętała się tzw. afera leżakowa, ceny skupu bydła mięsnego gwałtownie spadły. Gdy sytuacja na rynku zaczęła się normować, przyszedł kolejny cios – pandemia koronawirusa.
Niektóre ubojnie w okresie lockdownu wstrzymały pracę, magazyny się zapełniały, wielu hodowców miało nóż na gardle – nie mogło dłużej czekać ze sprzedażą, co dodatkowo spotęgowało spadki cen. Pod koniec lata ub.r. rynek się ożywił, jednak jesień znowu była trudna, do czego przyczyniły się prace nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, w której zaproponowano wprowadzenie zakazu uboju rytualnego. Ostatecznie zostało ono odroczone o 5 lat.
Jest zbyt - polski żywiec wołowy jest poszukiwany na rynkach zewnętrznych
Nie jest tajemnicą, że sytuacja polskich producentów wołowiny jest mocno uzale...