Drożyzna uderza rolników po kieszeni bardzo mocno. Nawozy, środki ochrony roślin, prąd, a nawet folia czy sznurek zdrożały na przestrzeni ostatnich miesięcy niesamowicie. Dziś gospodarze nie wiedzą, jak mają pokryć tak wysokie koszty produkcji. Czy ładować się w kolejny kredyt czy dać sobie święty spokój, sprzedać gospodarstwo i iść na gdzieś na etat?
Zapytaliśmy rolników handlujących na rynku hurtowym w Broniszach, jak poradzą sobie w tym roku z horrendalnymi kosztami produkcji, po ile musieliby sprzedawać kapustę i jabłka, by choć trochę na tym zarobić i czy w ogóle widzą jeszcze sens w prowadzeniu gospodarstwa?
„Walczę o przetrwanie”. Sadownicy rezygnują z nawozów, jabłka oddadzą na przemysł
Jeden z naszych rozmówców, który ma 13-ha sad jabłoniowy i gruszowy przyznaje, że tak złej sytuacji w rolnictwie jeszcze nie było.
- Przy tych kosztach będzie bardzo ciężko przetrwać ten sezon. Nie wiem czy to, co zarobiłem, wystarczy, by wyprodukować owoce w zbliżającym się sezonie. Prowadzenie gospodarstwa przy takich cenach nawozów, paliwa czy prądu przestaje się opłacać. Moje dzieci pewnie nie przejmą sadu. Ja nie mam wyjścia, będę tę uprawę ciągnął dalej. Ale o żadnym inwestowaniu nie ma już mowy. Teraz walczę o przetrwanie, by jakoś się utrzymać – mówi sadownik. Dodaje, że w tym roku nie zamierza stosować nawozów mineralnych.
- Użyję chyba tylko tych dolistnych - mówi ze smutkiem, bo zdaje sobie sprawę z tego, że plon będzie mniejszy i słabszej jakości.
- Jabłka wyrosną mniejsze, więc pójdą na przemysł, który też marnie płaci, ale przynajmniej nie trzeba ponosić kosztów przechowywania, które przy obecnych cenach prądu mogą być zabójcze – zaznacza.
Jego zdaniem jabłka ze zbiorów w 2022 roku powinny kosztować minimum 1,50 zł/kg, by zwróciły się koszty ich produkcji. Ale zdaje sobie sprawę, że takich stawek nikt nie zaoferuje.
Rolnik z Magnuszewa po raz pierwszy od lat nie wysieje ogórków pod folią. Przez drożyznę zmniejsza produkcję warzyw
W takiej samej sytuacji jest producent kapusty pekińskiej z okolic Magnuszewa. Wyliczył, że wyprodukowaną w nadchodzącym sezonie kapustę będzie musiał sprzedawać po 7-8 zł, czyli ok. trzy razy drożej niż dziś.
- Ale przecież w takiej cenie nikt ode mnie nie kupi, bo kogo będzie na to stać? Dlatego będę zmniejszał swoją produkcję. Oprócz kapusty pekińskiej mam jeszcze ogórki gruntowe, spod foli i pomidory. I z racji cen folii ogórki zostawię tylko w gruncie i w dodatku wysieję ich dużo mniej. Nie stać mnie na prowadzenie gospodarstwa pełną parą przy takich nakładach – wyjaśnia rolnik.
Przy takich kosztach produkcji rolnicy będą likwidować gospodarstwa
Mniej ziemniaków wyprodukuje także Jerzy, rolnik spod Czerwińska n. Wisłą. Już podjął decyzję, że areał zmniejszy o połowę.
- Nie stać mnie na nawozy na dotychczasową powierzchnię. Co prawda saletrę kupiłem w październiku, bo przestraszyłem się, że jeszcze będzie drożeć, ale mam jej tyle, że wystarczy na połowę mojego pola. Reszty nie dokupię, ziemniaka nie posadzę. Rząd doprowadził do tego, że zostaje nam tylko likwidacja gospodarstwa - mówi nam pan Jerzy.
Rolników nie stać na rolnictwo. "Musiałem inną pracę sobie załatwić"
W podobnym tonie wypowiada się producent ziemniaka spod Kampinosu.
- Dziś shandlowałem 25 worków po 12-13 zł. Hurtownicy płacą po 10 zł. Ale te ceny nijak się mają do wysokich kosztów produkcji. Ja cały czas żyję w niepewności. Boję się, że mogę tego roku nie przetrwać, bo jak mam kupić saletrę po 3200 zł? Rolnictwo kompletnie przestało się opłacać - mówi nam producent ziemniaka spod Kampinosu (woj. mazowieckie) i przyznaje, że ma także drugie źródło utrzymania.
- Ja ze swoich 13 hektarów ziemniaków i zboża przy tych chorych cenach środków do produkcji nie wyżyję. Musiałem inną pracę sobie załatwić - wyjaśnia nasz rozmówca.
„Moje dzieci na 100 proc. nie będą rolnikami”
Sadownik z Rawy Mazowieckiej też nie widzi żadnej przyszłości dla swojego gospodarstwa. Jak sam przyznaje, to, co zarobił pójdzie na opłacenie rachunków. Na nawozy, czy środki ochrony roślin już nie starczy. Gdyby mógł, rzuciłby pracę na roli, ale z racji wieku tego nie zrobi.
- Mi już nie pozostało nic innego, jak pociągnąć ten sad jeszcze z parę lat. Ale moje dzieci na 100 proc. nie będą rolnikami. Widzi pani, stoję tu od siedmiu godzin i sprzedałem raptem 8 skrzynek. To się kompletnie nie opłaca – wyjaśnia nam sadownik. Wierzy jednak, że polscy rolnicy „jeszcze z kolan powstaną”.
Kamila Szałaj