Spotykamy się w jednej z tawern z ogródkiem w samym sercu Poznania, która jest jednocześnie zaciszną dzielnicą. Mój rozmówca wpada na rozmowę w biegu. Zwykle właśnie wraca od rolnika albo właśnie jedzie do niego po towar, albo też w zorganizowanej w dawnej szklarni siedzibie swojej nowej firmy na obrzeżach Poznania przeładowuje skrzynki z bobem, marchwią czy czereśniami.
Teraz ma chwilę, żeby podzielić się dość bogatym, jak na dwudziestoośmiolatka, życiorysem. Chcę wiedzieć, co skłoniło młodego człowieka, przed którym wielki świat i biznes same otwierały swoje podwoje, do pracy z owocami i warzywami w tle.
Kim jest Szymon - rolnik z Poznania?
Szymon urodził się w Poznaniu, skończył społeczną podstawówkę, potem poszedł do liceum przygotowującego do IB, czyli międzynarodowej matury. W szkołach najlepiej szły mu chemia, fizyka, matematyka.
– Zawsze byłem słabszy z języków. Angielski szedł mi w ogóle najgorzej, a byłem w anglojęzycznej klasie. Postanowiłem, że pojadę po drugiej klasie do liceum w Stanach Zjednoczonych, żeby podszkolić język. Trafiłem do stanu Dakota. Maturę w Polsce zdawałem więc z rocznym poślizgiem. A potem wyjechałem na studia do Londynu – opowiada Szymon.
Zdał maturę i zdecydował się na studia informatyczne na Imperial College of London. Załapał się jeszcze na warunki, w których wciąż obecna w Unii Europejskiej Wielka Brytania dawała na studiowanie kredyt, który spłacało się po ukończeniu nauki. Szymon studiował cztery lata. Studia kończył obroną pracy w czerwcu 2019, ale ceremonia wręczenia dyplomu na Imperialu odbywa się dopiero w październiku. A on tymczasem już w lipcu był w Kalifornii.
– Chciałem szukać pracy w dużych firmach informatycznych. Większość z nich zatrudnia co roku na lato studentów programistów i pracujących ze sztuczną inteligencją. Napisałem między innymi do Google, kóre mieści się w słynnej Dolinie Krzemowej, obok kilku wielkich firm. Przyjęto mnie latem, żar lał się z nieba. Przypisali mnie do już realizowanego projektu. Przyjrzałem mu się przez chwilę i w drugim tygodniu uznałem, że ten projekt jest głupi i że mam lepszy pomysł. Mój szef wysłuchał, pomyślał, po czym powiedział: „Dobrze. Masz tu pulę pieniędzy, spróbuj coś swojego”. I dokończyłem ten staż, rozwijając po swojemu pierwszą koncepcję projektu – wyjaśnia Szymon.
O tym, jak Szymon postanowił ratować pszczoły
Projekt, który ocenił jako kiepski, polegał na analizowaniu za pomocą sztucznej inteligencji danych z satelit, żeby przewidywać pogodę, a tak naprawdę zagrożenie pożarami. Kalifornię trawiły wtedy wielkie pożary. Zebrane w ten sposób dane miały się przydawać głównie firmom ubezpieczeniowym, choć z geodanych może korzystać też wiele innych biznesów.
– Postanowiłem, że będziemy ratować pszczoły. W Kalifornii prowadzone jest 90% światowej produkcji midałów. Są tam wielkie monokultury, a to ma swoje konsekwencje. Tysiące hektarów drzew migdałowych, ale one kwitną przez półtora miesiąca wiosną. Nie ma tam pszczół ani też innych owadów zapylających. Istnieją tam tak zwani mobilni pszczelarze, którzy przyjeżdżają w lutym ze swoimi ulami na te plantacje na dwa, trzy tygodnie. Kiedy kończy się zapylanie migdałów, przenoszą się na kolejne uprawy, kwitnące później. Posiadanie pszczół w Ameryce to właściwie zapyleniowy przemysł. Ale takie rozwiązywanie problemu zapylaczy ma swoje konsekwencje. Oznacza to, że w jedno miejsce zjeżdżają się pszczoły z całych Stanów. A to powoduje, że patogeny, które miały dotychczas lokalnie tylko pszczoły na Florydzie, roznoszą się po całym kraju – wyjaśnia twórca platformy sprzedażowej dla rolników.
Po co Szymon projektował sensory?
Szymon przez rok intensywnie pracował nad projektowaniem sensorów, które integrowały się w ul i badały w nim różne parametry: temperaturę, wilgotność, stężenia substancji chemicznych, ale przede wszystkim... dźwięk. Po co? Otóż wiadomo już, że pszczoły komunikują się za pomocą trzech sposobów: ruchów, zapachów i dźwięków. Okazuje się, że zdrowe pszczoły brzęczą inaczej niż chore, te bez królowej brzęczą inaczej niż te z jakimś wirusem. Sensory miały zbierać te wszystkie dane.
– Dzięki temu wynalazkowi można błyskawicznie ocenić, ile jest pszczół w ulu, w jakiej są kondycji, i skuteczniej wykorzystywać je do zapylania. Sensory działały, ale okazało się, że inna firma już zaczęła produkować podobne urządzenia. Po roku zacząłem pracę nad innym projektem. Pracowaliśmy z podległym mi zespołem nad tym, jak wykorzystywać nowoczesne technologie do monitorowania szkodników na polach i do wczesnego ostrzegania przed nimi. Chcieliśmy wykorzystać sztuczną inteligencję do integrowania danych pogodowych z satelity z danymi z pola. Można by wtedy przewidywać, gdzie pojawi się zaraz choćby stonka – wyjaśnia Szymon i dodaje, że dzięki niemu firma podpisała bardzo intratny kontrakt.
Szymon wychodzi na przeciw problemom rolników
Szymon dobiegał trzydziestki i stwierdził, że czas na następny etap w życiu. Nie w wielkim świecie, tylko na ojczystej ziemi i to nawet tej oddalonej od miasta.
– Wszyscy rolnicy, z jakimi rozmawialiśmy podczas projektu – w Afryce, w Stanach czy w Holandii – mówili, że ich głównym problemem nie było to, żeby ograniczyć koszty nawozów czy środków ochrony roślin, tylko żeby za funta migdałów dostać o dziesięć centów więcej. Martwiło ich, że dostają mało pieniędzy za te nasiona, a później idą do supermarketu, który jest obok ich plantacji, i te migdały są cztery czy pięć razy droższe. To, co dzisiaj robię, ma temu zapobiec – mówi o inspiracjach Szymon.
Dwa miesiące temu założył platformę internetową, która ma pozwolić sprzedawać wielkopolskim rolnikom ich warzywa, owoce i przetwory bez pośredników. Platformę nazwał „Buzzarek”. Nazwa ma w sobie angielskie słowo buzz, które oznacza „brzęczeć”, ale też „gwar”. A że czyta się je „baz”, to świetnie nadało się do nazwania nim internetowego warzywno-owocowego bazarku.
Jak działa platforma stworzona przez Szymona?
Szymon chce, żeby platforma obsługiwała głównie przedmieścia.
– W miastach ciągle jest więcej warzywniaków. Dzięki tej konkurencji jest większy wybór i niższe ceny. Na przedmieściach, na których, jak wiadomo z badań, ludzie częściej gotują, niż kupują gotowe jedzenie, jest często jeden warzywniak na kilka tysięcy mieszkańców. I dlatego dyktuje ceny, a wyboru nie ma żadnego. Poza tym te warzywa często brane są z giełdy, gdzie mamy różną jakość. Zależy nam, żeby dostarczyć produkt jak najwyższej jakości od producentów, którzy produkują na mniejszą skalę, i żeby był w lepszej cenie niż to, co znajdziemy w sieciówce.
Platforma działa raptem od dwóch miesięcy, a już można kupić na niej około dwudziestu produktów. To, co akurat rośnie: bób, czereśnie, marchew, ziemniaki, czosnek, maliny, pomidorki koktajlowe, ogórki gruntowe, kalarepa, młoda kapusta, agrest, botwinka, koperek, cebula ze szczypiorkiem, ale też masło i jaja „Od Sylwii” czy chutney z białej cebuli.
– Znalazłem pod Poznaniem panią, która siedzi w domu, jest mamą, nie pracuje zawodowo. Dałem jej cebulę od innego dostawcy, a dostałem świetny chutney – chwali się Szymon.
W buzzarkowym sklepie nie tylko warzywa
Ktoś robi sery krowie, ktoś kozie. W buzzarkowym sklepie można też kupić ser owczy czy oliwę. Produkuje je pewien zaprzyjaźniony Hiszpan spod Walencji, który związał się z Polką i sprowadza do Poznania hiszpańskie specjały. Szymon sam szuka swoich dostawców, ale chętnie przyjmie też tych, którzy się do niego zgłoszą, a chcieliby sprzedawać swoje plony bez pośredników. Zaprasza do kontaktu każdego, kto produkuje nie przemysłowo, a bardziej rzemieślniczo. Jest otwarty na nowe rozwiąznia i poszerzanie asortymentu.
Dziś można kupić to wszystko przez Whats appa, przez który prosto robi się zamówienie. Wystarczy dodać tam numer Buzzarku, a później kliknąć w ikonę koszyka. Pojawi się wtedy oferta. Szymon jedzie najczęściej po produkty do rolników, a kupujący mogą pofatygować się po nie do siedziby firmy albo na targ, który Buzzarek urządza co drugą sobotę. Żeby jeszcze bardziej usprawnić sprzedaż, Szymon opracowuje właśnie specjalną aplikację mobilną. Będzie w niej możliwy program lojalnościowy. Szymona bardzo interesują też zamówienia grupowe. Aplikacja ma ruszyć w sierpniu.
oprac. Karolina Kasperek