– Jeszcze 4 lata temu prowadziłem tucz trzody chlewnej w cyklu otwartym. Wówczas uprawiane rośliny przeznaczone były głównie na paszę dla zwierząt. Sprzedawałem do młyna nadwyżki zboża, ale było to jedynie żyto hybrydowe. Zawirowania związane z afrykańskim pomorem świń i nieduża skala produkcji sprawiły, że hodowla trzody chlewnej w moim gospodarstwie przestała mieć sens. Spełnienie wszystkich wymogów bioasekuracji, przy niewielkiej produkcji, nie miało ekonomicznego uzasadnienia. Ponadto dzisiaj rynek trzody jest taki, że trzeba mieć duże i wyrównane partie tuczników, żeby myśleć o dobrej cenie – mówi Michał Kowalczyk.
Rzepak zamiast kukurydzy
Gdy Michał Kowalczyk stopniowo likwidował chów trzody chlewnej zaczął intensyfikować produkcję roślinną.
– Żeby zwiększyć opłacalność produkcji roślinnej zająłem się uprawą rzepaku ozimego. U nas największy problem stanowi dzika zwierzyna. Dużo wcześniej, bo w 2003 roku, próbowałem wysiewać kukurydzę na ziarno na powierzchni około 9 ha. Bardzo podoba mi się uprawa tej rośliny, między innymi dlatego, że rozładowuje natłok prac żniwnych. Podobnie jest na wiosnę, ki...