Województwo podlaskie mlekiem stoi. Ale mieszka tam też spora grupa producentów wieprzowiny – z reguły mniejszych i średnich. Z racji ASF-u ich przyszłość nie jest pewna. Jeden z naszych Czytelników prowadzących typowe świńskie gospodarstwo zadzwonił do nas zrozpaczony i powiedział: Podobno władza będzie nas namawiała na zmianę kierunku produkcji – z wieprzowiny na mleko! Usłyszałem tę informację od jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości.
Kilka miesięcy temu usłyszeliśmy, że ministerstwo rolnictwa planuje na Podlasiu zastąpić produkcję wieprzowiny hodowlą owiec. I owa zmiana kierunku produkcji ma być wspierana środkami publicznymi. Można nad tym rozwiązaniem dyskutować i powątpiewać, czy aby na pewno wrócą czasy, w których mówiono: kto ma owce, ten ma co chce. Jedno jest pewne: przebranżowienie gospodarstwa z trzody chlewnej na owce jest tańsze od przejścia na produkcję mleczną. Wszak i u nas – szczególnie w dużych miastach – może pojawić się moda na jagnięcinę. Natomiast budowa od podstaw nowoczesnego gospodarstwa mlecznego to wydatek od 1,5 miliona do 2 milionów złotych.
Trzodziarzy z dotkniętych ASF-em terenów nie stać na taki wydatek. No tak, można uruchomić na takie przebranżawianie preferencyjne kredyty, ale przecież nawet najbardziej preferencyjne kredyty trzeba kiedyś spłacić. Można też na ten cel przeznaczyć pieniądze unijne – z nowego rozdania PROW-u, lecz na tym rozwiązaniu stracą pozostali rolnicy pragnący uczestniczyć w ich podziale. Tak na marginesie, to na pewno nowoczesne mleczarnie z Podlasia mogą przerobić więcej mleka. Ale czy zdołamy zagospodarować ową nadwyżkę podlaskiego mleka przerobionego na produkty? Jest to bardzo wątpliwe. Naszym zdaniem, więcej mleka na Podlasiu oznacza wygaszanie jego produkcji w innych rejonach kraju, gdzie warunki są gorsze, a zakłady przetwórcze słabsze. Jednak czy naprawdę mleko jest takim dochodowym biznesem? Wprawdzie od kilku ładnych miesięcy ceny skupu mleka i ceny zbytu wyrobów mleczarskich idą w górę i można je określić mianem zadowalających, ale na pewno nie powalających. A wszyscy, łącznie z nami, zadają proste pytanie: kiedy ta nienaturalna hossa mleczarska się skończy? Nie chcemy tutaj bynajmniej robić tragedii z powodu tego, że ceny wielu produktów mleczarskich na ostatniej – 4 października – aukcji Fonterry spadły. Ale przyszłości nie możemy przewidzieć, bo po prostu mleczarska łaska na spekulacyjnym koniu jeździ.
Jedno jest pewne, nie można pozostawić samych sobie producentów trzody. Wszak nie wiadomo jak długo potrwa walka z ASF-em. Ale są tacy rolnicy, którzy pomór traktują jako wymysł urzędniczy.
– Nasze koło myśliwskie kilkadziesiąt dzików w tym roku ustrzeliło i u żadnego nie stwierdzono ASF-u, wobec tego chyba pomoru nie ma – to jest głos kolejnego Czytelnika.
– A dlaczego nie informuje się dokładnie właścicieli utylizowanych stad czy był ten ASF czy też nie? – pyta inny Czytelnik.
To są pytania bez odpowiedzi. Ale jedno jest pewne, na walkę z ASF-em potrzebne są konkretne pieniądze. I Bruksela powinna wspomóc nasz kraj w tej walce, a nie czekać na to, aż pierwsze dziki przepłyną Odrę, wirus rozpocznie „Operację berlińską”, a na Bramie Brandenburskiej zawiśnie żółta tablica z napisem „Achtung ASF”.
Paweł KuroczyckiKrzysztof Wróblewski