Bolesne jest, że w kampanii wyborczej gra się suszą albo nominacją Janusza Wojciechowskiego na stanowisko komisarza ds. rolnictwa.
– Zamiast wspólnie rozwiązywać rzeczywiste problemy, traktuje się je jak cep do walenia przeciwnika po łbie. Nic przez lata nie zrobiono, aby poradzić sobie z suszą, a to jest u nas zjawisko obiektywne. Osuszano pola, nie było refleksji nad tym, że wodę także trzeba zatrzymywać, naprawić systemy melioracyjne pod kątem retencji. Ci, którzy dziś tak mocno krytykują, powinni się zastanowić co przez te lata zrobili? Pomoc suszowa nie jest elementem gry politycznej. To jest pomoc dla rolników, których gospodarstwa może nie przetrwałyby do następnego roku. Apeluję też do opozycji, nie grajcie kandydaturą Janusza Wojciechowskiego w imię doraźnych celów kampanii wyborczej. Pamiętajcie, że pewne sprawy powinny być traktowane ponad politycznymi podziałami.
Ale zawsze można powiedzieć, że za mało daliście na pomoc suszową, że zamiast 2 miliardów powinno być 4 miliardy złotych.
– Nigdy ta pomoc nie pokryje w 100% strat. Kraje Europy Zachodniej w zasadzie nie udzielają takiej pomocy. Minister rolnictwa Niemiec mówiła mi, że w ubiegłym roku na pomoc suszową wydano tam 350 mln euro, a przecież susza była tam gorsza i kraj jest większy. Myśmy wydali grubo ponad 500 mln euro.
Ile będzie w tym roku?
– Tyle ile będzie potrzebne. Na razie pracę zakończyło 300 komisji, reszta ma jeszcze problemy z ustaleniem wielkości strat. Ten proces powinien już się dawno zakończyć. Rolnicy się denerwują, bo chcą kosić kukurydzę. Rząd przyznał już pół miliarda złotych na szybkie wypłaty dla tych, którzy ponieśli najwyższe straty, powyżej 70%. Jeśli skala strat będzie się zwiększać, to rząd również dorzuci pieniędzy. Jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy pracują w komisjach, bo robią coś bardzo wartościowego.
Czy to nie pora, aby zastanowić się nad prawdziwie powszechnym systemem ubezpieczeń rolnych, który pozwoli uniknąć problemów z opieszałością oceny szkód i problemami z niepełnym systemem pomiaru opadów?
– Jest na to pora, ale impuls musi wyjść od rolników, bo system obowiązkowych ubezpieczeń w rolnictwie został zlikwidowany na wniosek samych rolników. Dziś widać, że gdybyśmy mieli sprawny system ubezpieczeniowy, to nie mielibyśmy tych wszystkich kłopotów. Problemem są także firmy ubezpieczeniowe, które nie chcą wchodzić w ubezpieczenia rolne, bo obawiają się, że przy obecnej powierzchni ubezpieczonej poniosą straty. Gdyby jednak wprowadzić system obejmujący wszystkie uprawy, to składki będą niższe, a ryzyko nigdy nie wystąpi na terenie całej Polski.
Dostrzegam, że coraz więcej organizacji rolniczych postuluje wprowadzenie obowiązkowego systemu ubezpieczeń wzorowanego na ubezpieczeniach komunikacyjnych. Obecnie pracujemy także nad wprowadzeniem systemu ubezpieczeń dochodu rolniczego. Stosowany jest on w niewielu krajach na świecie, między innymi w USA i Holandii. Ale ten system wymga prowadzenia pełnej rachunkowości w gospodarstwie rolnym. Polega on na tym, że w ramach wzajemności ubezpieczeniowej ubezpieczany jest dochód. Jeśli z powodów od rolnika niezależnych, np. klęsk przyrodniczych lub załamania rynku, ten dochód spada, to ubezpieczyciel wypłaca różnicę w stosunku do lat poprzednich. Jeśli ktoś będzie chciał z tego systemu skorzystać i będzie w stanie udowodnić wielkość swoich dochodów, to będzie miał zabezpieczenie, że w razie jakiegoś nieszczęścia otrzyma odszkodowanie.
Los wielu rolników zależy od kondycji polskiego przemysłu przetwórczego. Jak pan ocenia jego kondycję?
– Jest to jeden z najnowocześniejszych przemysłów przetwórczych w Europie, choćby ze względu na to, że większość inwestycji była dokonywana w ostatnich latach. Ma on różną strukturę właścicielską. W mleczarstwie dominuje spółdzielczość i to jest dobre rozwiązanie. Chociaż boli mnie, że zdarzają się takie sytuacje, że rolnicy, którzy są właścicielami spółdzielni mają niewiele do powiedzenia w funcjnowaniu określonej spółdzielni. Jeżeli chodzi o inne branże, to powiązanie przemysłu przetwórczego z rolnikami jest bardzo słabe. Wręcz są oni zredukowanymi do roli dostawców surowca. Zaś sprzedaż surowca na świecie z reguły jest mało opłacalna. Jeśli ktoś gdzieś żyje z produkcji nieprzetworzonego surowca, to musi mieć ogromną skalę produkcji. A w Polsce trudno o tak wielką skalę.
Dlatego rolnicy powinni być udziałowcami zakładów przetwórczych. Dziś mądrzy właściciele zakładów powinni przyciągnąć rolników jako współwłaścicieli. Chcę ten proces przyspieszyć poprzez system umów kontraktacyjnych, który nie wszystkim się podoba. Część rolników nie będzie zadowolona, bo trzeba się będzie z umowy wywiązać, kiedy towaru będzie niewiele na rynku. Przetwórcy też będą narzekać, bo jeśli na rynku pojawi się dużo surowca, to zapytają, dlaczego mają płacić więcej – zgodnie z kontraktem, skoro mogą to kupić taniej.
Widzę także wiele złego działania ze strony przetwórców, którzy korzystali z pomocy publicznej. Wpompowaliśmy w nich miliardy złotych pomocy publicznej. Teraz mówią, że nie mają żadnych zobowiązań wobec polskiego rynku i jak się chłopom cena nie podoba, to sprowadzimy surowiec z zagranicy. To jest bezczelność! Pracujesz w Polsce, korzystasz z polskiego wsparcia, działasz w Polsce, to również w Polsce masz obowiązki.
Nikt na świecie nie powstrzymał epidemii afrykańskiego pomoru świń. Zwracają się do nas rolnicy z propozycjami budowania barier wzdłuż ciągów komunikacyjnych, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby.
– Stosuje się różne sposoby walki z chorobą i bioasekuracji. Niestety, choroba szaleje na całym świecie. Jeśli dziki są rezerwuarem choroby, to przywleczenie jej z lasu jest tylko kwestią czasu. Jeśli nie ograniczymy populacji dzików, to choroba obejmie całą Polskę. Wszędzie, gdzie pojawia się ASF, jednym z elementów walki z nią jest odstrzał dzików. Niemcy w ubiegłym roku odstrzelili profilaktycznie 836 tys. dzików. We Francji, kiedy pojawiły się obawy, że choroba przejdzie przez granicę z Belgią decyzją ministra obrony narodowej dziki wybito na szerokim pasie. W Czechach odstrzał dzików przeprowadzili snajperzy policyjni.
W Polsce mamy dodatkowy problem – myśliwi nie chcą polować na dziki. Polski Związek Łowiecki uważa, że jest organizacją społeczną i nie będzie wykonywać żadnych zadań na rzecz państwa. Jeżeli nie będzie skutecznego odstrzału dzików, to minister rolnictwa nie jest w stanie skutecznie przeciwdziałać chorobie. Decyzje o sposobie przeprowadzenia tego odstrzału należą do ministra środowiska. Minister rolnictwa odpowiada za bioasekurację i w tym roku jest pod tym względem coraz lepiej, bo ognisk choroby jest w tej chwili 45, a w ubiegłym roku było 105, ale mnie to nie cieszy, bo pojawiają się one w dużych gospodarstwach.
Analiza wszystkich przypadków pokazuje, że nigdzie nie zawleczono choroby z chlewni do chlewni. Gdyby wirusa nie było w dzikiej przyrodzie, to nie trafiłby do rolnictwa. Bardzo negatywną rolę odgrywają organizacje ekologiczne, które z wielką troską wypowiadają się o dzikach. Niech ci ludzie przyjadą do chlewni i zobaczą jak wygląda nakazane unijnym prawem wybijanie tysięcy macior, także prośnych. Nie chodzi nam o wybicie wszystkich dzików w całym kraju, lecz o oczyszczenie pasa ochronnego między terenami zapowietrzonymi a zachodnią częścią kraju.
Rafał Stachura, członek zarządu Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka, szef lubelskiego związku hodowców, autor listu otwartego do ministra rolnictwa w sprawie sytuacji w polskiej hodowli został niedawno zawieszony w prawach członka zarządu przez sąd koleżeński PFHBiPM. To samo grozi Waldemarowi Plantowskiemu, prezesowi związku na Mazowszu za napisanie pdobnego listu.
Powiem otwarcie: jestem bardzo zawiedziony postawą prezydenta PFHBiPM Leszka Hądzlika. Moim zdaniem, debata o przeznaczaniu środków publicznych na hodowlę zwierząt musi się odbyć. Skończyło się dojenie państwowej kasy pod szyldem, że korzystają na tym rolnicy! Pytam rolników, jakie mają korzyści z tego, że państwo przeznacza dziesiątki milionów na wsparcie hodowli zwierząt. A oni odpowiadają mi, że nic z tego nie mają.