– Jestem tutaj między innymi w związku z ASF-em. Ponadto jestem jeszcze producentem porzeczek i nasze postulaty dotyczą także owoców miękkich. W tym roku nie ma w ogóle za co utrzymać gospodarstwa. Mamy do spłaty kredyty bankowe oraz inne zobowiązania. 35 groszy kosztował kilogram porzeczki, 60 zł kosztuje kwintal pszenicy, na czym my mamy zarobić? Ponadto dobijają nas szkody wyrządzane przez zwierzynę łowną. Uprawiam pszenicę jakościową i muszę wysiewać tylko odmianę ościstą, bo z innej dziki nic nie zostawią na polu – mówi Jacek Musiejczuk, prowadzący gospodarstwo w miejscowości Głuchów (woj. mazowieckie).
Na proteście w Zdanach byli między innymi hodowcy bydła mlecznego.
– Sprawa uboju rytualnego jest ważna także dla nas – producentów mleka, gdyż po jego przywróceniu nie mielibyśmy problemów ze sprzedażą wybrakowanego bydła. W tej chwili sprzedajemy bydła za bezcen. Ze względu na ograniczenie kwotami mlecznymi nie możemy w pełni produkować mleka i musimy po prostu część bydła sprzedać, bo w przeciwnym razie czekają nas ogromne kary za nadprodukcję. Jeżeli rząd nie pomyśli, co robić z rolnictwem, jeżeli nie opracuje jakiegoś rozsądnego długofalowego planu, to za rok czeka nas to co spotkało już producentów trzody chlewnej czy bydła opasowego. W tej chwili cena mleka jest niższa niż koszty produkcji. Jak długo tak wytrzymamy? Pół roku? Później trzeba będzie likwidować stado albo coś z tym zrobić. Nikt nie jest w stanie pracować, produkować i dokładać do tego – mówi Mirosław Jurzyk, prezes Spółdzielni Producentów Mleka „Zagroda Podlaska”.
Zdaniem M. Jurzyka, producenci mleka wpadli w pułapkę.
– Dwa lata temu przy realizacji wniosków na modernizację na pierwszym miejscu poszły wnioski producentów mleka. W ubiegłym roku przy wykorzystaniu środków z tego dofinansowania, kupowane były maszyny, materiał hodowlany, modernizowano budynki. W tym roku okazało się, że to niewypał i te inwestycje nikomu nie są potrzebne. Ze względu na kwoty od 2–3 miesięcy spada produkcja. Nie żywiąc odpowiednio krów, wyrządzimy im krzywdę i wtedy one będą chorować. My zniszczymy swoje stada, a gdy zostaną uwolnione kwoty mleczne, nie będzie surowca. Ta polityka prowadzona jest bez pojęcia i bezmyślnie. Mamy żal także do ministra o to, że nawet nie raczy odpowiedzieć na nasze petycje wysłane do ministerstwa środowiska. Przez pół roku nikt nie miał czasu, żeby nam odpowiedzieć. Przecież tych petycji nie wysłała jedna, tylko aż 7 grup producenckich z trzech powiatów (list ten opublikowaliśmy w nr 45/2014 TPR). Dlatego dzisiaj jesteśmy tutaj w Zdanach – wyjaśnia Mirosław Jurzyk.
W proteście w Zdanach uczestniczyli także rolnicy z województwa podlaskiego, którzy wcześniej protestowali przed Urzędem Wojewódzkim w Białymstoku. Wśród nich był między innymi Paweł Rogucki z Rostołtów w gminie Juchnowiec Kościelny, przewodzący protestowi w Białymstoku. Podlascy rolnicy 10 listopada br. udali się do Urzędu Wojewódzkiego, żeby sprawdzić, jak realizowane są obietnice złożone podczas protestu na przełomie sierpnia i września. Z gospodarzami spotkał się Maciej Żywno, wojewoda podlaski. Wystosował on do Rady Ministrów wniosek o ogłoszenie stanu klęski, zaznaczając od razu, że nie wierzy w jego skuteczność.
– Przyjechałem tutaj bo mam już dość arogancji rządu. To co się dzieje, przechodzi już wszelkie granice. Walczymy tutaj o dobro nie tylko swoje, ale całej Polski. Nikt nie zajmuje się naszymi sprawami – ubojem rytualnym, ASF, embargiem rosyjskim, problemami sadowników, niskimi cenami skupu zbóż i innych płodów – mówił Leszek Januszkiewicz z miejscowości Kowale-Kolonia w gm. Kuźnica Białostocka (pow. sokólski), który pokonał ponad 200 km, żeby wziąć udział w proteście w Zdanach.
Leszek Januszkiewicz uczestniczył także w protestach przed Urzędem Wojewódzkim w Białymstoku oraz w spotkaniu z wojewodą podlaskim 10 listopada br. Jednak to co usłyszał na tym spotkaniu nie jest satysfakcjonujące.
– Usłyszeliśmy tylko kolejne obietnice. Nie usłyszeliśmy żadnych konkretów. Złożone we wrześniu obietnice o zwiększeniu odstrzału dzików nie zostały wypełnione, a teraz obiecuje się nam zwiększenie odstrzału o kolejne 10 tys. sztuk. Koła są po prostu w tej kwestii niewydolne. Nie wydaje mi się, żeby one sobie z tym odstrzałem poradziły. Obiecano nam wprowadzenie nakazu odstrzału zastępczego i to też nie zostało spełnione. Wspólne działanie jest naszą ostatnią deską ratunku, bo wszyscy zginiemy – dodaje rolnik z Podlasia.
– Słyszeliśmy, że koła nie są wypłacalne i będą ogłaszały upadłość. Jeśli tak się stanie, to nasze wnioski o odszkodowania złożone za 2014 r. przepadną. Państwo nic nam nie zapłaci, bo jak nie będzie koła, to przepadną złożone tam dokumenty. Jeżeli ja do stycznia nie dostanę odszkodowania od koła łowieckiego „Mały orlik”, to w obecności mediów rozwalę wszystkie ambony na swoim polu – zapowiedział Paweł Rogucki.
Józef NUCKOWSKI