Z Arturem Balazsem, z byłym ministrem rolnictwa w rządzie Jerzego Buzka, ministrem w rządzach Tadeusza Mazowieckiego i Jana Olszewskiego oraz ciągle aktywnym rolnikiem ze wsi Łuskowo, prowadzącym 270-hektarowe gospodarstwo nastawione na produkcję roślinną, przewodniczącym kapituły Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej rozmawiają Krzysztof Wróblewski i Paweł Kuroczycki.
Świętej pamięci Andrzej Lepper był bardzo radykalnym związkowcem, uprawiającym ostrą politykę. Przeważnie głosił hasła nie do zaakceptowania nie tylko przez elity, ale też przez część opinii publicznej, z których to: „Balcerowicz musi odejść” było najłagodniejsze. Ale to Artur Balazs, minister rolnictwa w rządzie AWS pod koniec lat 90., zaczął konkretnie rozmawiać z Andrzejem Lepperem. Z tego co wiemy, wicepremier Balcerowicz nie był z tego faktu zadowolony!
– Po pierwsze, uważałem, że Samoobrona będzie bardziej pożyteczna w parlamencie, a nie na blokadach, byłem przekonany, że warto cywilizować Samoobronę. Po drugie, widziałem, że ma ona autentyczne poparcie wśród rolników, którzy traktowali Samoobronę jako swoją wiarygodną reprezentację, która twardo broniła ich interesów zawodowych. Po trzecie, przewidziałem także, że Samoobrona znajdzie się w parlamencie i stanie się istotną siłą polityczną, więc lepiej wykorzystać ją do działań propaństwowych. Przecież kiedy zostawałem ministrem, kraj był ogarnięty protestami, wszystkie ważniejsze drogi były poblokowane, a rolnicy toczyli regularne bitwy z policją. Siadłem wtedy do bardzo trudnych rozmów ze wszystkimi związkami także Solidarnością i kółkami. Po dwóch tygodniach narodziło się porozumienie, które zakładało współpracę ze związkami zawodowymi. Powiedziałem im wtedy: jeśli będziecie wiarygodni, to ja również będę wiarygodny i dotrzymam zobowiązań zawartych w tym bardzo korzystnym dla polskiej wsi porozumieniu.
Wprowadziliśmy wówczas namiastkę dopłat bezpośrednich, interwencję na wszystkich rynkach rolnych, nie tylko na rynku wieprzowiny i uregulowanie wszystkich rynków. Byłem wówczas ministrem do końca kadencji parlamentu, czyli przez ponad dwa lata, i nigdy więcej rolniczych strajków nie było. To było w tamtych czasach ewenementem, bo ministrowie rolnictwa zazwyczaj krótko urzędowali, czasem po kilka miesięcy. Dzięki tamtemu porozumieniu Samoobrona stała się istotną częścią sceny politycznej, nawet mimo tej ostrej retoryki. Później weszła do rządu, który tworzył Jarosław Kaczyński. Miałem więc rację, że warto cywilizować Samoobronę i że dużo bardziej będzie ona pożyteczna w scenariuszu konstruktywnym, a nie w scenariuszu wojny domowej, na jaki się zanosiło, kiedy zostałem ministrem. Niektórzy ostrzegali, że jeśli Lepper pojedzie do Brukseli, to poobraża komisarzy. Tu nic takiego się nie stało. Komisarze uznali, że Lepper jest autentycznym przedstawicielem polskich rolników, zdobył spory szacunek i uznanie. Twardo zabiegał o interesy naszego, polskiego rolnictwa.
Przecież politycy w Brukseli, czy to z Francji, czy z Niemiec, przyzwyczajeni są do bardzo ostrych rolniczych protestów. Nikt z tego nie robi tragedii.
– Właśnie dlatego o tym wspomniałem. Andrzej Lepper nikogo nie przestraszył, a wręcz przeciwnie, uznano go za prawdziwego reprezentanta polskiej wsi. To u nas budowano różnego rodzaju mity, a Lepper bardzo dobrze odnalazł się na brukselskich salonach, a jego styl funkcjonowania został przez unijną administrację zaakceptowany. Ostre rolnicze protesty nie są w Unii żadną nowością ani ewenementem.
Teraz doszło do sytuacji, że w Niemczech rolnicy bronią minister rolnictwa przed skargami sieci handlowych do kanclerz Angeli Merkel. U nas też przydałoby się takie wsparcie.
– Powiem więcej. Po porozumieniu w 1999 roku od rolniczych związków oczekiwałem partnerstwa i wsparcia a nie konfrontacji i konfliktów. Miałem wówczas poczucie akceptacji. Nigdy za mojej kadencji w parlamencie nie pojawił się wniosek o odwołanie ministra rolnictwa.
Czy zatem koniec Samoobrony spowodowany tragiczną śmiercią Andrzeja Leppera był zły dla polskiego rolnictwa?
– Niektórzy przedstawiciele tego związku w sferze obyczajowej mieli na sumieniu różne grzechy. To spowodowało pewien kryzys zarówno w Samoobronie, jak i w ówczesnym układzie koalicyjnym. To był de facto początek końca Samoobrony. Żałuję, że tak ten scenariusz się potoczył do końca, do śmierci Leppera. Początek tego kryzysu nastąpił w czasie, gdy Samoobrona była w rządzącej koalicji.
Andrzej Lepper był dobrym ministrem rolnictwa m.in. dzięki temu, że wspierał go wiceminister Marek Zagórski, który bardzo dobrze kierował całą machiną administracyjną w ministerstwie!
– I również był on częstym gościem w Brukseli. Oczywiście jak się okazało, Marek Zagórski ma nieprzeciętny talent organizacyjny, administracyjny i głęboką wiedzę merytoryczną, a w trudnych sprawach potrafi sobie bardzo dobrze radzić i je rozwiązywać.
Lepper był jeden i jest nie do powtórzenia. Dziś w kraju jest młody lider AgroUnii Michał Kołodziejczak, ma duże poparcie wśród młodzieży, bardzo sprawnie posługuje się mediami społecznościowymi. Także organizuje protesty, które czasami budzą kontrowersje. Nikt jednak z wysokiego szczebla nie chce zasiąść do rozmów z Kołodziejczakiem. Czy Artur Balazs zasiadłby dziś do rozmów z AgroUnią?
– W takich sprawach nic się nie dzieje z dnia na dzień. W ciągu ostatnich 15 lat pseudonastępców Leppera pojawiło się wielu. Niektórzy próbowali adoptować nazwę Samoobrony z częścią ludzi tego związku. Uważam, że w każdym przypadku warto merytorycznie przeanalizować protesty i ich przyczyny, jaką mają wartość i czy niosą pozytywne zmiany, czy rozwiązują jakieś problemy. Jest też element personalny. Kołodziejczak jest człowiekiem młodym i do niedawna był nieznany. Wszyscy przyglądają się temu czy nie jest to element tymczasowy.
Gwiazda jednego sezonu?
– Dokładnie tak. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy jest szansa, aby stał się wiarygodnym partnerem? Ważne jest także, aby przekonać się, jaką część rolników reprezentuje i ilu rolników utożsamia się z jego postulatami. Wydaje się, że dziś lider AgroUnii znajduje się na końcowym etapie tej weryfikacji i niedostrzeganie go nie rozwiąże problemów, przed którymi stanie polskie rolnictwo. Kołodziejczak dziś na tle różnych organizacji reprezentujących rolników jest według mnie autentyczny. Uważam, że przemawia za nim jego konsekwencja, fakt, że mimo upływu czasu nie zmienił retoryki. Często mówi o prawdziwych problemach, które są do rozwiązania. To sprawi, że AgroUnię trzeba będzie włączyć do rozwiązywania problemów polskiego rolnictwa. Uważam, że lepiej rozwiązywać je przy stole rozmów, a nie na ulicach. To jest metoda bezpieczniejsza i skuteczniejsza dla państwa. Oczywiście przewodniczący Kołodziejczak nie może przekraczać pewnego progu powagi i odpowiedzialności, ale w tym co robi jest autentyczna troska o rolników.
AgroUnia pokazuje na przykład ile produkt kosztuje w sklepie, a ile otrzymuje za niego rolnik, który promuje polską żywność.
– Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo niektóre postulaty są mało realne do realizacji, ale w dużej części dotyczą one autentycznych problemów do rozwiązania. Oczywiście nie zamierzam w tej sprawie wyręczać rządu. Na początku naszej rozmowy powiedziałem jak rozwiązywałem podobne problemy, kiedy mieliśmy nieporównanie większe kłopoty, byliśmy znacznie biedniejsi. Dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu, jesteśmy w Unii, otrzymujemy duże fundusze na naprawę gospodarki i rolnictwa. Musimy zadbać o to, aby z tych pieniędzy skorzystało także rolnictwo, a ta pomoc była dobrze zaadresowana, skuteczna i rozwiązywała realne problemy polskiej wsi.
Jeden z wiceministrów wypowiedział się w brytyjskiej prasie i nie wykluczył poleksitu. A przecież wydaje się, że mimo pewnych tarć, rząd premiera Morawieckiego i prezydent Andrzej Duda widzą przyszłość Polski wyłącznie w strukturach Unii Europejskiej. Wszak liczymy bardzo na nowy budżet UE i na unijny program odbudowy gospodarki po kryzysie gospodarczym spowodowanym przez Covid-19.
– To zupełnie nowy i mam nadzieję, że wyłącznie jednostkowy wątek. Pierwszy raz w czasie pandemii koronawirusa polityk związany z obecną władzą wypowiedział się na temat wyjścia z Unii Europejskiej. Traktuję to w kategoriach zagrożenia dla Polski, bo gorszy scenariusz trudno sobie wyobrazić, zwłaszcza dla naszego rolnictwa. Pamiętamy polskie rolnictwo przed wejściem do Unii. Rolnicy są największymi beneficjentami wejścia do Unii Europejskiej, najwięcej na tym skorzystali, zarówno jeśli chodzi o technologie, jak i dochody. Przed wejściem do UE mieliśmy eksport rolny o wartości 2–3 mld euro, a dziś mamy około 31,5 mld euro. A z tego co wiem, wartość tego eksportu za rok 2020 będzie jeszcze o 5–7% większa. To jest coś niewyobrażalnego, to pokazuje potencjał naszego rolnictwa i problemy, jakie by nas czekały, gdyby to miało się zmienić. Dla Polski nie ma alternatywy wobec obecności w Unii Europejskiej a polskich rolników poza Unią czeka czarny scenariusz. Wyobraźmy sobie, że produkty za 31,5 mld euro zostają w Polsce. Dziś jesteśmy jednym z największych potentatów w produkcji drobiarskiej na świecie. Mówienie z lekkością o możliwości poleksitu jest skrajną nieodpowiedzialnością.
Sytuacja na rynkach rolnych jest różna. Stabilnie jest w produkcji mleczarskiej, dobrze płaci zboże. Czy rolnik Balazs sprzedał zboże ze swoich silosów BIN?
– Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo żeby normalnie funkcjonować część zboża musiałem sprzedać po żniwach. Część sprzedaję teraz i rzeczywiście ceny są atrakcyjne. To wskazuje, że warto mieć możliwość przechowania zboża w swoim gospodarstwie. W żniwa za pszenżyto otrzymywało się 600–630 zł/t, to teraz jest 750 zł/t. Pszenica kosztowała 720–750 zł/t a teraz cena 900 zł/t nie jest wygórowana.
Ile zboża w swoich silosach może przechować Artur Balazs?
– Około 1500 t, ale nie są one już pełne.
Podczas żniw Artur Balazs izolował się na kombajnie.
– Całe żniwa spędziłem na kombajnie. Nie należę do ludzi, którzy narzekają, zawsze szukam tego co pozytywne. Bycie rolnikiem daje mi bardzo dużą satysfakcję. Cały czas pracuję, ale mam już takie poczucie, że zbliżam się do mety, że trzeba będzie pomyśleć co będzie dalej z gospodarstwem.
Czy należy spodziewać się powrotu tzw. Piątki dla zwierząt?
– Uważam, że warto robić wszystko, aby poprawiać sytuację zwierząt domowych. Moim zdaniem, trzeba się bardzo poważnie zastanowić nad zakazem uboju rytualnego. Ten zakaz uderzy w gospodarstwa małych rolników. Polska w dużej części jest opanowana przez ASF, co ogranicza hodowlę trzody chlewnej w małych i średnich gospodarstwach, co było głównym dochodem ich właścicieli. Istotna część tych gospodarstw przestawiła się na bydło opasowe. To był ich główny dochód po likwidacji świń. Zakaz uboju rytualnego wpłynie też negatywnie na dochody gospodarstw mlecznych. Już sama zapowiedź zakazu uboju rytualnego spowodowała spadek ceny i żadna rekompensata tego nie rozwiąże. Podsumowując, w Piątce dla zwierząt są pewne rzeczy do przeprowadzenia, ale są i takie jak ubój rytualny, które spowodują duże szkody i straty.
Piątka spowodowała, że Zjednoczona Prawica straciła bardzo dużo poparcia na wsi, nie tylko z powodu uboju, ale także przez rozszerzanie możliwości wejścia do gospodarstwa kolejnych instytucji.
– To naruszyło poczucie własności i jej nienaruszalności. Im więcej instytucji ma prawo wejść do gospodarstwa, tym szybciej rolnik traci poczucie bezpieczeństwa. A przecież motywy tego najścia mogą być dość wątpliwe.
A jak stary działacz opozycji i organizator protestów skomentuje propozycję natychmiastowej wymagalności mandatu?
– Tę melodię pamiętam z czasów PRL, z lat 70. i 80. Pamiętam jak mnie w tamtych czasach zamykano. Każdy kto wówczas organizował protesty był wrogiem władzy. Bardzo źle będzie, jeśli wróci taki sposób myślenia o protestujących, a jesteśmy na ścieżce, która do tego prowadzi. Myślę, że polska demokracja się obroni. Ostatnim, którym odmówiłbym prawa do protestu są rolnicy, którzy wychodzą na ulice dopiero wówczas, gdy znajdą się w dramatycznej sytuacji, kiedy decyzje władz zagrażają ich bytowi i rodzinom, istnieniu i funkcjonowaniu ich gospodarstw. Próbę takiego automatycznego karania każdego protestującego rolnika uważam za nieodpowiedzialną. Nieodparcie wraca mi w pamięci czas, w którym za walkę z władzą siedziałem w więzieniu, a po roku 1989 myślałem, że to już nigdy nie wróci. Takie skojarzenie przychodzi mi na myśl dzisiaj. Nigdy nie było tak, że rolnicy blokowali drogi dla przyjemności.
Przez kilka lat starał się pan o to, aby Polak został komisarzem ds. rolnictwa. Czy już można ocenić efekty pracy komisarza Janusza Wojciechowskiego, czy jest jeszcze za wcześnie?
– Uważam, że dla Polski bardzo ważne jest, że Polak został komisarzem ds. rolnictwa. Jednocześnie wielokrotnie podkreślałem, że ważne, aby w trakcie kadencji naszego komisarza zreformować Wspólną Politykę Rolną, w takim kierunku, aby jej model w jakiś sposób był bliski modelowi i potencjałowi polskiego rolnictwa. Chodzi o to, aby efektem działań komisarza Wojciechowskiego była sprawniejsza i skuteczniejsza Wspólna Polityka Rolna. Ta polityka dzisiaj nie odpowiada potrzebom czasu, jest niesprawiedliwa, zamraża układ przepływu ziemi, jest niespójna i nie odpowiada na wyzwania konkurencji na rynku światowym. Ona wymaga dość głębokiego zreformowania. Polski komisarz staje przed taką szansą. Nieuczciwe i niesprawiedliwe byłoby, gdybym po roku próbował ocenić komisarza Wojciechowskiego. Będzie go można ocenić wiarygodnie dopiero po zakończeniu kadencji. Myślę jednak, że Polska i polski komisarz odcisną bardzo wyraźne piętno na Wspólnej Polityce Rolnej, która stanie się bliższa rolnikom, sprawiedliwsza m.in. pod względem dopłat bezpośrednich i zostanie pozbawiona niewyobrażalnej skali biurokracji, w której się gubimy, że związana będzie z bardzo profesjonalnym doradztwem, z którego rolnik będzie mógł korzystać. Wreszcie, że WPR będzie zabezpieczała dochody rolnicze i skutki klęsk żywiołowych nie będą tak dotkliwe jak dziś.
Dziękujemy za rozmowę.
Krzysztof Wróblewski i Paweł Kuroczycki,
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
Fot. Archiwum Tygodnika Poradnika Rolniczego