To jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się o sprawie napisać. Chcemy opowiedzieć o tych wydarzeniach również ku przestrodze Czytelników z innych regionów kraju, którzy o okolicznościach śmierci Józefa F. nie mieli okazji dowiedzieć się z mediów. Krwawe napady i pozbawionych ludzkich uczuć psychopatów oglądamy raczej w mrocznych filmach akcji i thrillerach. Ta historia zdarzyła się jednak naprawdę. I to nie w ciemnym zaułku wielkiego miasta w Ameryce, lecz w biały dzień na polnej drodze nieopodal małej polskiej wsi. I właśnie dlatego tak trudno w nią uwierzyć...
To był dzień jak co dzień. Wczesnym rankiem 9 marca br. 66-letni gospodarz Józef F. zapakował do przyczepki pięć prosiąt. Doczepił ją do citroena berlingo i odjechał w kierunku Grabowa w gminie Łęczyca w województwie łódzkim. Rolnik zamierzał tam sprzedać prosięta. W Grabowie bowiem wciąż odbywają się targi, na których można jeszcze bez przeszkód handlować żywymi zwierzętami. Z Tarnówki do Grabowa można dojechać w niespełna pół godziny. Józef F. wybrał krótszą trasę, więc w Grabowie powinien się pojawić po kilkunastu minutach. Do domu miał wrócić około południa. Nie wrócił jednak ani za dnia, ani wieczorem. Zaniepokojeni bliscy gubili się w domysłach. Może odwiedził jakiegoś znajomego? Może załatwia jakiś interes? A może miał wypadek lub zasłabł? Próbowali ustalić coś na własną rękę, ale Józefa F. nikt nie widział. Obawy o jego los stały się jeszcze bardziej uzasadnione, gdy następnego dnia kilka kilometrów od gospodarstwa na skraju lasu znaleziono błąkające się prosięta – te same, które zaginiony gospodarz wiózł na targ!
Policja przystąpiła do działania. Rolnika z Tarnówki szukano wzdłuż trasy, którą miał jechać. Do akcji zaangażowano strażaków zawodowych oraz ochotników, a także policjantów z Koła i Poznania. Znaleziono jedynie czapkę rolnika. Użyto psów tropiących, ale bez skutku. Poszukiwania prowadzono z powietrza, za pomocą helikoptera i drona. Józefa F. jednak nie znaleziono.
Policjanci już mieli się poddać, gdy 15 marca dotarła do nich wiadomość o niezidentyfikowanym samochodzie pływającym w Warcie w okolicach Gaju w gminie Dąbie. Auto z rwących nurtów rzeki wydobyli strażacy. Jak się okazało, był to biały citroen berlingo. W jego wnętrzu znajdowało się zmasakrowane ciało zaginionego gospodarza. Sekcja zwłok wykazała, że zginął od ciosów w głowę zadanych „tępokrawędzistym narzędziem”. Ślady wskazywały, że napastników było więcej niż jeden. Choć stało się jasne, że rolnik padł ofiarą zabójstwa, śledztwo utknęło, bo woda zatarła większość śladów.
Sprawcy mogliby nadal cieszyć się wolnością i nigdy nie poznalibyśmy okoliczności śmierci rolnika z Tarnówki, gdyby nie zaangażowanie śledczych. Intuicja podpowiadała im, że ludzie, którzy dokonali makabrycznej zbrodni, mogli zabijać wcześniej lub też że... zabiją ponownie. Nie mylili się.
Tak brutalność, jak i metody działania skłoniły policjantów do powiązania zabójstwa rolnika z Tarnówki ze sprawą pobicia starszej kobiety pod Łęczycą. W końcu maja br. dwóch mężczyzn napadło na 90-letnią Helenę R. samotnie mieszkającą w domu na skraju Zdunów. Kobieta szła przez podwórko w stronę letniej kuchni, bo na obiad miała do niej wpaść wnuczka. Napastnicy zagrodzili jej drogę, kopali i bili po całym ciele, m.in. przy użyciu znalezionej w obejściu motyki. Gdy kobieta straciła przytomność, zamknęli ją w jednym z pomieszczeń, a sami splądrowali dom. Jak ustalono, szukali pieniędzy, ale znaleźli tylko portfel seniorki, w którym mogło być najwyżej 100 zł. Zabrali więc także jedzenie, które znaleźli w lodówce. Spłoszyła ich prawdopodobnie wnuczka Agata, która przyjechała do babci na obiad kwadrans później. Skatowana kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Miała pękniętą czaszkę, krwiaka mózgu, połamane niemal wszystkie żebra. Lekarz stwierdził, iż bandyci bili, żeby zabić. To cud, że przeżyła. Wiadomo było, że zwyrodnialcy przyjechali pod dom mieszkanki Zdunów na rowerach. Ze względu na stan poszkodowanej trudno było o ich rysopisy. Śledztwo nie przynosiło efektów. Mieszkańcy z przygranicznych gmin Wielkopolski i województwa łódzkiego nie czuli się już bezpieczni, a w lokalnych mediach często pojawiało się słowo „nieudolność”. Oburzona bezsilnością wymiaru sprawiedliwości rodzina Heleny R. rozwieszała w okolicy plakaty, prosząc o pomoc w ujęciu bandytów. Za informacje, które pomogą w ustaleniu sprawców napadu, wyznaczyła wysoką nagrodę. Temu prawdopodobnie zawdzięczamy przełom w obu śledztwach.
Podżegała matka
W lipcu br. łódzcy i wielkopolscy policjanci zatrzymali obu sprawców napadu na 90-latkę. Okazali się nimi 27-letni Patryk J. i 31-letni Jarosław P. Obaj są mieszkańcami powiatu kolskiego. Mężczyźni usłyszeli zarzuty rozboju, kradzieży i kradzieży z włamaniem. Policja ustaliła, iż mają na koncie również trzy inne włamania na terenie województwa łódzkiego. Trafili na 3 miesiące do aresztu. Groziło im do 12 lat więzienia, ale to szybko się zmieniło.
Aresztowanymi zainteresowali się policjanci prowadzący dochodzenie w sprawie zabójstwa Józefa F. z Tarnówki. Ich podejrzenia znalazły potwierdzenie.
Kilka dni później Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, poinformował, że ci sami sprawcy są podejrzani o zabójstwo gospodarza z gminy Grzegorzew. Zatrzymani znali go i zaplanowali napad. Wyszło też na jaw, że współodpowiedzialna za zbrodnię jest matka Patryka J.
Jak przyznał Marek Kasprzak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koninie, to 47-letnia kobieta namówiła mężczyzn do napadu i wskazała im ofiarę, którą znała. To ona miała upomnieć syna, by zabrał ze sobą siekierę, bo jak stwierdziła „Józef może się stawiać”. Kobieta usłyszała zarzut podżegania do zbrodni i trafiła do aresztu. Patryk J. i jego wspólnik usłyszeli zarzut zabójstwa w porozumieniu i ze szczególnym okrucieństwem. Teraz obu grozi dożywocie.
Zatrzymani przyznali, iż na Józefa F. próbowali napaść wcześniej, ale nie udało im się go zatrzymać, gdy jechał samochodem. Feralnego dnia ponowili więc próbę i tym razem zablokowali drogę konarami ściętego drzewa. Rolnik musiał zatrzymać auto. Gdy wysiadł z samochodu, naskoczyli na niego, bili kijem i siekierą, dopóki nie przestał dawać oznak życia. Gospodarz bronił się do końca. Zapakowali ciało do auta i pojechali citroenem nad rzekę, po czym zepchnęli pojazd do wody. Ofierze zabrali 1500 zł. Sprawcami napadu kierowała jedynie chęć rabunku, choć wcześniej motyw ten trudno było brać pod uwagę. Rolnik jechał przecież na targ, gdzie zamierzał sprzedać prosięta. I nigdy do Grabowa nie dojechał...
– Po zbrodni prosięta wypuścili wolno, bo mówią, że żal im się zrobiło zwierząt – relacjonował w lipcu rzecznik wielkopolskiej policji.
Z Warty w okolicach Gaju strażacy wydobyli jeszcze jedno auto – BMW, które ukradł jeden ze sprawców. Samochód posłużył do napadu na sklep w Rycerzewie pod Kłodawą. Mężczyźni sterroryzowali tam sprzedawczynię i ukradli kilkaset złotych ze sklepowej kasy. Potem auto zatopili w rzece.
– Józef F. nie był żadnym krezusem, ale zwykłym rolnikiem, jakich w okolicy wielu – mówi prokurator Marek Kasprzak. – Wciąż trwają czynności procesowe zmierzające do ustalenia wszystkich okoliczności – nie tylko tego zabójstwa. Starsza kobieta, którą ci sami sprawcy w brutalny sposób napadli pod Łęczycą, zmarła bowiem w następstwie odniesionych obrażeń niedługo po napadzie. Wiele wskazuje na to, że te same osoby mają na sumieniu również inne ciężkie przestępstwa dokonane na terenie powiatu kolskiego. Dochodzenie wciąż trwa. Podejrzanych muszą też przebadać biegli psychiatrzy.
Grzegorz Tomczyk