StoryEditorFelietony

Bratnia pomoc zielonych obroni bobry i dziki, a rolnika...

19.06.2019., 17:06h
Polska to kraj, gdzie trwa rzeź bobrów i krów – takie wrażenie niektórzy widzowie i czytelnicy portali internetowych mogli odnieść w ubiegłym tygodniu.

Oj niedobrze, panie bobrze…

Piszemy o rzezi bobrów, bo o przekwalifikowaniu tych pracowitych szkodników na zwierzynę łowną, wspomniał minister Jan Krzysztof Ardanowski. I wnet posypały się gromy na ministra. Nikt nie zastanawiał się skąd w ogóle taki pomysł. Nie zadał sobie trudu, aby policzyć wartość tysięcy szkód, zgłaszanych regionalnym dyrekcjom ochrony środowiska. 

Gdy poprzedni minister środowiska zezwolił bez pozwolenia ścinać drzewa na prywatnych gruntach oraz zaczął wycinkę w Puszczy Białowieskiej, jak Polska długa i szeroka rozległ się straszny lament. Niech ci, którzy bronią bobrów policzą ile drzew (bez pozwolenia) ścięły bobry. W 2003 r. gdy było ich około 20 tys., padło 40 tys. drzew. Dziś mamy ich grubo powyżej 100 tys. i jak wynika z prostego matematycznego rachunku, pada co najmniej 200 tys. drzew rocznie. Co roku wydaje się zezwolenia na odstrzał kilku tysięcy bobrów i niewiele z tego wynika. Zwłaszcza dla rolników, których łąki zalewa piętrzona przez zwierzęta woda.

Owszem, można by bobrów nie ruszać, ale pod warunkiem, że poszkodowani przez bobrzą gospodarkę rolnicy dostaną, i to szybko, realne odszkodowania. Ale kto w tę kolejną bajkę o bobrze uwierzy. Kolejną: bo bóbr to pracowity, sympatyczny zwierzak, występujący w niezliczonej liczbie bajek, które co wieczór czyta się dzieciom. Stąd opór przeciw próbom kontrolowania jego populacji będzie jeszcze większy niż w przypadku dzików.

Nawiasem mówiąc, belgijskie władze postanowiły odstrzelić wszystkie (co do jednego) dziki w strefie ASF. A Chińczycy mówią, że na świecie nie ma tyle świń, żeby pokryć ich zapotrzebowanie na importowaną wieprzowinę, bo ich stada dziesiątkuje afrykański wirus. 

Bratnia pomoc zielonych ludzików

Miejmy nadzieję, że globalny wzrost popytu na wołowinę pociągnie za sobą wzrost cen skupu także w Polsce, które ciągle dołują po aferze z leżakami. Nie pomogą nam w wyjściu z tego dołka przepychanki ze stadem wolnych krów z Deszczna, które przestało już być stadem, a stało się, jak mówią tzw. animalsi – społecznością zwierząt. 

Gdy resort rolnictwa i Główny Inspektorat Weterynarii zapowiedziały, że krowy nie zostaną skierowane na ubój i zutylizowane, a trafią do jednego z państwowych gospodarstw, gdzie mają dożyć naturalnej śmierci, wspomniani animalsi zwietrzyli podstęp. Twierdzą, że wiedzą z przecieków, iż krowy mają w niewielkich grupach po kilka sztuk trafiać do utylizacji. Postanowili bronić ich także fizycznie. Aktywnie wspiera ich w tym Heinrich–Böll–Stiftung, czyli Fundacja Heinricha Bölla, która jest związana z niemieckim ruchem Zielonych.

Mamy więc tzw. bratnią, choć niechcianą pomoc. Ruch „zielonych” już dawno stał się ponadnarodowy i rolnicy będą coraz silniej odczuwać jego presję. Zwłaszcza że „zieloni” zmienili metody działania. Nie pikietują już np. ferm drobiu, a wywierają nacisk na wybranych odbiorców jaj. Ich celem są delikatesy albo sieci hotelarskie, które są wrażliwsze na takie akcje, więc łatwo zmusić je do zmiany dostawców i odtrąbić sukces. Nie próbują walczyć ze schabem bez kości z tuczników rodzonych w kojcach dla loch, który można kupić w dużych sieciach handlowych, bo nic by nie wskórali. Wielkie sieci są bezwzględne i konsekwentne nie tylko wobec „zielonych”, ale przede wszystkim wobec swoich dostawców. 

Po taniości, to i po Kani – czyli płacz nad rozlanym mlekiem

Niektórzy mówią, że tak długo narzucają obniżki ceny zbytu aż dostawcy upadną. Dziś obserwujemy konwulsje Zakładów Mięsnych Henryk Kania. A ileż to mleczarni wpadło, albo jeszcze wpadnie w duże tarapaty z powodu tego, że wielkie sieci handlowe systematycznie zaniżają ceny zbytu, nawet gdy na rynku światowym panuje dobra koniunktura dla określonych produktów. Ta sytuacja wymaga uregulowania, o czym wiele razy pisaliśmy na naszych łamach wzywając do powołania komisji trójstronnej, która uporządkowałaby proces zbytu podstawowych produktów spożywczych. 

Podrożyli, ale rolnicy kupili. Więc znowu podrożało, i tak w kółko się działo.

Nie inaczej jest w branży zaopatrzenia rolnictwa, tyle że tam sytuacja jest odwrócona. Niektórzy dystrybutorzy środków ochrony roślin czy nawozów wyznają zasadę: „tak długo będziemy podnosić ceny, jak długo rolnicy będą płacić”. Daje się to szczególnie odczuć w okresie lepszej koniunktury i w regionach rozwiniętych rolniczo, jak Wielkopolska, Dolny Śląsk, północne Mazowsze.

Dochodzi do sytuacji, w której rolnik za litr mleka dostaje 1,2 zł/l, czyli tyle co w 2004 r., świnie także kosztują dziś 5 zł/kg żywca, a za tonę saletry amonowej trzeba zapłacić niemal dwa razy więcej. Tak, wiemy, że gaz z Rosji droższy, że koszty transportu wyższe, że wzrosły płace. Ale czy aby na pewno wszystko jest dwa razy droższe niż w czasie, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej?


Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
(fot. Pixabay)

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 08:01