Z prośbą o interwencję zwrócili się do nas właściciele łąk i pastwisk regularnie zalewanych przez wody z rzeki Ner i Kanału Królewskiego. Hodowcy bydła ze wsi Leszno, Gać, Goszczędza, Nagórki, Piaski i Byszew znaleźli się w prawdziwej pułapce. Na zalane pastwiska nie mogą wypędzać zwierząt, rzadko też w sezonie udaje im się w porę zebrać siano z łąk. Choć nie mogą normalnie korzystać ze swoich użytków, nie mają też prawa do żadnej rekompensaty z tytułu ponoszonych strat. Grożą im jednocześnie sankcje, jeśli łąk w przewidzianym terminie nie skoszą.
Łąki pod wodą
– Znaleźliśmy się w patowej sytuacji, gdy naszą gminę objął obszar „Natura 2000” – wyjaśnia Paweł Jesionowski, gospodarz ze wsi Leszno. – Koryto rzeki pogłębiane było ostatni raz przed 45 laty, ale przynajmniej je udrażniano, a brzegi regularnie oczyszczano. Kanał też był utrzymywany w przyzwoitym stanie. Mogliśmy wypasać tu zwierzęta i kosić łąki. Nikt nie miał kłopotów z sianem dla krów na zimę – wspomina rolnik. – Od kiedy mamy tu „Naturę 2000”, nikt już nic nie robi. Koryta rzeki i kanału są już tak zamulone, a brzegi tak pozarastały, że wystarczy półgodzinny deszcz, żeby zalało nasze użytki. Lustro wody jest na poziomie gruntu albo nawet powyżej, więc woda nie spływa do koryta.
– Woda stoi tygodniami, zazwyczaj w okresie sianokosów – dodaje Paweł Jesionowski, syn naszego rozmówcy, który przejął już gospodarstwo po ojcu. – Nie da się wjechać ze sprzętem i kosić trawy. Gdy woda opadnie, zielonka jest już nic nie warta, ale zebrać ją trzeba, bo inaczej ARiMR wlepi kary i zabierze dopłaty. Na pastwiskach też krów wypasać nie możemy. Zwierzęta stoją w oborze i jedzą kiszonkę z kukurydzy.
Włodzimierz Jesionowski gospodaruje na 40 ha gruntów, z czego 10 ha stanowią użytki zielone. Resztę areału zajmują uprawy kukurydzy, zboża i buraków cukrowych. Rolnik ma stado liczące 40 sztuk bydła. Rocznie produkuje 100 tys. litrów mleka, które dostarcza do OSM Koło.
– Ze względu na deficyt żyznej ziemi rolnej hodowla bydła jest jedyną alternatywą dla tutejszego rolnictwa. Po likwidacji cukrowni w Leśmierzu uprawa buraków ze względu na małe areały i wysokie koszty nie jest opłacalna. Kukurydza miała być źródłem dodatkowego dochodu, który właśnie przejadają krowy. W tych warunkach prowadzenie działalności rolniczej traci sens.
W podobnej sytuacji znajduje się przynajmniej kilkudziesięciu hodowców. Jak twierdzą gospodarze, zalania dotykają około 1000 ha łąk i pastwisk! To typowo wiejska gmina i typowo rolnicze tereny. Rolnicy są bezsilni i nie mogą zrozumieć, dlaczego urzędnicy pozostawili na pastwę losu tyle dużych, prężnie rozwijających się gospodarstw. „Natura 2000” stała się idealną wymówką dla wszystkich, którzy mogliby gospodarzom pomóc.
Straty bez rekompensaty
– Co roku ponosimy straty, tymczasem z płatności ONW skorzystać nie możemy. Wójt twierdzi, że nie spełniamy warunków. Trudno nam to zrozumieć, bo sąsiednie gminy, Świnice Warckie i Dąbie, mają podobne warunki i tam ONW wydzielono. Według mnie to jest tylko kwestia nieudolności naszych urzędników. Wójt mówi, że nas rozumie, ale nawet ulg w podatkach gruntowych nie mamy – ubolewa Paweł Jesionowski. – Żadna firma tymczasem nie chce nam ubezpieczyć użytków. Wszystkie twierdzą, że leżą one na terenach zalewowych, więc ryzyko jest zbyt duże. Skoro według ubezpieczycieli są to tereny zalewowe, to ONW chyba się nam zwyczajnie należy?
– Wiele razy prosiliśmy władze, żeby pogłębiły rzekę i kanał oraz oczyściły ich brzegi. Sami gotowi jesteśmy w tym pomóc. W sąsiedniej gminie Dąbie, która leży już w Wielkopolsce, jakoś się to udało. Tam już takich problemów jak my nie mają, chociaż tam też sięga „Natura 2000”. Wynajęli pogłębiarkę i kłopot z głowy – argumentuje Paweł Jesionowski. – Nasz wójt rozkłada ręce i mówi, że zgody na takie roboty nie dostaniemy. Pamiętam jeszcze, jak ludzie łopatami pogłębiali Ner i łąki były suche. Teraz są nowoczesne maszyny, a my nie możemy wjechać traktorem z kosiarką na łąkę.
– Dwa dni temu popadało przez niecałą godzinę. Nigdzie już nie ma śladu wilgoci, a u mnie połowa użytków pod wodą – skarży się Tomasz Szyjakowski, który ma grunty w Lesznie i Błoniu. – Piękne, równe łąki, ale skosić się ich nie da.
Narzekają również Sabina Will z Goszczędzy, Henryk Zając z Byszewa, Piotr Modrzyński z Leszna, ale jak zapewniają, z takimi samymi problemami borykają się dziesiątki ich sąsiadów i znajomych z okolicy. Jakby mało mieli zmartwień z niedrożnymi rzekami, dodatkowych kłopotów przysparzają im bobry.
– Obserwujemy prawdziwą plagę tych zwierząt. Zwalają przy brzegach kilkudziesięcioletnie pnie, podkopują skarpy, budują żeremie, potęgując szkody – twierdzi Włodzimierz Jesionowski. – Pisałem do RDOŚ z prośbą o odszkodowanie, ale w odpowiedzi usłyszałem, że żadnej plagi nie ma, bo „nie są to naturalne tereny występowania bobrów”. Nikt nie chciał słuchać moich argumentów ani pofatygować się z wizytą, by na własne oczy zobaczyć szkody. Jako myśliwy zadeklarowałem też pomoc w redukcji tutejszej populacji, ale o strzelaniu do chronionych zwierząt w ogóle nie było mowy.
Komu to służy?
Rolnicy twierdzą, że obecna sytuacja z ochroną ptaków nic wspólnego nie ma i bardziej im szkodzi, niż pomaga.
– Wystarczy postać i popatrzeć. Ptaki przeniosły się na suchsze tereny, bo uciekają stamtąd, gdzie woda zalewa im gniazda. Pożywienie znajdują tam, gdzie ludzie koszą trawę. Żaden bocian nie będzie polował w zaroślach. Myszy czy nornice wypatrzy tylko w niskiej trawie, a nie w bagnie – argumentuje Włodzimierz Jesionowski. Ptaki i inne zwierzęta zawsze tu współegzystowały z ludźmi. Prowadzimy gospodarkę ekstensywną i w żaden sposób rolnictwo nie zagraża przyrodzie. Gdy łąki zarosną i zdziczeją, większość zwierząt stąd zniknie.
– W Biebrzańskim Parku Narodowym płacą rolnikom, żeby tylko wykaszali nadrzeczne łąki, bo inaczej ptaki nie założą gniazd i nie zniosą jaj – dodaje Piotr Modrzyński. – My nie mamy ani dopłat, ani odszkodowań, ani żadnych praw. Nie występujemy nic przeciwko ochronie przyrody, ale tutaj jest ona błędnie pojmowana i wiąże się z niszczeniem rolników.
– Nasze władze samorządowe wolą tymczasem wymieniać płyty chodnikowe na kolorową kostkę, bo to można zrobić szybko i dobrze wygląda. Gospodarzom pomóc nie chcą, bo za dużo z tym zachodu – żalą się nasi rozmówcy. Zdeterminowani hodowcy chcą doprowadzić do referendum, by wyłączyć swoje gospodarstwa z gminy Grabów i przyłączyć je do gmin Świnice Warckie lub Dąbie.
Okiem władzy
– To nieprawda, że władze samorządowe nie chcą pomóc rolnikom – odpiera zarzuty Wiesław Łoziński, zastępca wójta gminy Grabów. – Przed kilkoma laty wystąpiliśmy do Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach o wydzielenie w naszej gminie strefy ONW. Otrzymaliśmy jednak negatywną opinię. Gminy Świnice Warckie i Dąbie mają zupełnie inne uwarunkowania i spełniały kryteria.
Nie jest też prawdą, że nie zrobiliśmy nic, by udrożnić kanał i rzekę Ner. Wielokrotnie zgłaszaliśmy do wojewody i Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych potrzebę pogłębienia koryt i oczyszczenia brzegów ze względu na częste zalania łąk. Za każdym razem spotykamy się z odmową, bo na obszarze „Natura 2000” prace takie zostały wykluczone jako zagrażające faunie, florze i całemu ekosystemowi. Działania takie byłyby dopuszczalne tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia dla życia czy mienia ludzi. Zarówno więc w kwestii ONW, jak i regulacji rzek mamy związane ręce.
Zaskakującą odpowiedź uzyskaliśmy w Łódzkim ZMiUW.
– Rzeka Ner nie była pogłębiana od kilkunastu lat, choć prowadzimy tam roboty utrzymaniowe – przyznaje Stanisław Jędryka, dyrektor ZMiUW. – Nie jest prawdą, że „Natura 2000” uniemożliwia jakąkolwiek ingerencję. Chcielibyśmy pomóc rolnikom, ale sprawa nie jest prosta. Robót w takim zakresie, o jaki oni wnioskują nie mamy w planach i raczej mieć nie będziemy. Nie mają one uzasadnienia w świetle przepisów. Nasze działania mają prowadzić do utrzymania wód i rzek w dobrym stanie, a dobry stan to wedle wytycznych stan naturalny.
Rolnicy wskazują jednak na przykład Wielkopolski, gdzie przed 6 laty pogłębiono koryto rzeki Ner, korzystając m.in. z funduszy unijnych. Jednak jak twierdzi dyr. Jędryka, później wpłynęła do Brukseli skarga na tamtejszy zarząd regionalny. Oskarżono go o dewastację środowiska naturalnego. Sprawa czeka na rozstrzygnięcie a WZMiUW w Poznaniu grożą kary. Sytuację zmienić może nowe Prawo wodne. Odmulanie dna w nowej ustawie traktowane jest jako roboty utrzymaniowe, a nie regulacyjne, co daje WZMiUW większe pole do działania.
Ja wyjaśnia Jędryka, w planach jest wiele robót regulacyjnych, także dotyczących Kanału Królewskiego, na które zezwolenia wydał RDOŚ. Nie wiadomo jednak, czy będzie można do nich przystąpić, bo plany te zostały oprotestowane przez organizacje ekologiczne. Roboty zaplanowane przy Kanale Królewskim zagrażają według nich siedliskom orła
– Do końca 2015 r. zostanie opracowany 6-letni plan utrzymania wód. Chcielibyśmy zawrzeć w nim również roboty, które mogłyby poprawić sytuację rolników w gm. Grabów. Jak łatwo wywnioskować z moich wyjaśnień, nie będzie to sprawa prosta, nawet przy maksimum dobrej woli z naszej strony – dodaje dyrektor ZMiUW w Łodzi.
Grzegorz Tomczyk