Chcieliśmy się mylić. Niestety, koniec ubiegłego roku i początek obecnego potwierdzają nasze prognozy – chuda i brzydka krowa zaczęła, jak w Księdze Rodzaju, pożerać tę tłustą już w październiku 2017 r. To wtedy ceny mleka na rynkach światowych rozpoczęły jazdę w dół. Czas nierealnie drogiego masła skończył się. Nad Europą „wisi” kilkaset tysięcy ton mlecznego proszku, na którego zagospodarowanie nikt w Brukseli nie ma, a może nie chce mieć pomysłu.
Co prawda Komisja Europejska twierdzi, że w tym roku zmniejszy zapasy mleka w proszku o 120 tys. t, ale nauczeni doświadczeniem jakoś nie potrafimy w takie opowieści uwierzyć. Z tych to powodów wraz z początkiem roku w zdecydowanej większości spółdzielni i prywatnych zakładów przetwarzających mleko obniżono ceny skupu.
Gdybyśmy korzystali z rozwiązań praktykowanych w Niemczech, gdzie ceny skupu ustalane są z dużym wyprzedzeniem przez komisję, w skład której wchodzą przedstawiciele producentów, przetwórców i sieci handlowych, a wszystko odbywa się pod patronatem rządu, to rolnicy mieliby spokojną głowę co najmniej do marca. Niestety, u nas ciągle rządzą sieci handlowe a nie zdrowy rozsądek. Może byłoby inaczej, gdyby cztery lata temu podczas zjazdu w Nieborowie powstał Związek Zawodowy Producentów Mleka. Zwolennicy poprzedniego ministra obawiając się o swoją uprzywilejowaną pozycję storpedowali ten pomysł i mamy to co mamy.
Nie sposób nie odnieść się do niedawnej rekonstrukcji rządu. Minister Krzysztof Jurgiel pozostał na stanowisku, choć niektóre media po raz czwarty lub piąty prorokowały jego dymisję. Potwierdza to bardzo mocną pozycję Jurgiela wśród zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Wiele nadziei wiążemy z Henrykiem Kowalczykiem, nowym ministrem środowiska. W latach 2005–2007 był on wiceministrem rolnictwa, przez wiele lat wchodził w skład sejmowej Komisji Rolnictwa.
Panie ministrze! Dobrze zna Pan problemy polskich chłopów z kołami łowieckimi, wymogami ochrony środowiska przy nowych inwestycjach, czy melioracjami. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo przekonać opornych do zmian. Zwłaszcza że np. parlamentarny klub myśliwych to najliczniejszy klub w sejmie zrzeszający posłów ponad wszelkimi, jakże silnymi dziś podziałami.
Z nowym rokiem przybyło w Polsce przypadków ASF wśród dzików. Pojawiły się też nowe ogniska choroby w gospodarstwach. ASF zaczyna też wymykać się spod kontroli Czechom, gdzie padłe z powodu pomoru dziki po raz pierwszy znaleziono poza obszarem zapowietrzonym. Do epidemii szykują się Niemcy, którzy chyba wreszcie zrozumieli, że przyjdzie im zmierzyć się z problemem.
Wobec tych smutnych informacji warto przytoczyć kilka fragmentów z niedawnej rozmowy Siergieja Dankwerta, szefa Rosselhoznadzoru, czyli rosyjskich służb sanitarno-weterynaryjnych w rosyjskiej telewizji. Dankwert po raz kolejny stwierdził, że epidemia ASF jest już znacznie dalej niż informują Polska czy Czechy. Unia Europejska ukrywa ogniska choroby, ponieważ boi się strat gospodarczych. Dowiadujemy się także, że UE zażądała 1,5 mld euro odszkodowania od Rosji za wprowadzenie (z powodu ASF) embarga na import wieprzowiny z Unii na początku 2014 r. Jak zapewniał, Bruksela na tyle wyceniła wartość swojego eksportu mięsa w 2013 r. Dużą rolę w odblokowaniu rynku rosyjskiego szef Rosselhoznadzoru przyznał Polsce twierdząc, że polskie władze są bardzo aktywne w tej kwestii, a w Brukseli boją się protestów polskich chłopów. Chcielibyśmy, aby to była prawda!
Krzysztof Wróblewski
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki