Rolniku! Za szacowanie szkód na swoim polu zapłać sam!
To pieniądze, które wiejskie samorządy – z podatków rolników – wydają na samochody, paliwo do nich, etaty swoich pracowników, którzy pracują w terenie, aby po suszy ocenić straty, jakie spowodowała przyroda na polach chłopów, spisać odpowiednie protokoły, przesłać je do wojewodów. W koszty trzeba też włączyć artykuły piśmiennicze, a także wykorzystanie urządzeń biurowych, choćby kserokopiarek czy koszty telefonów lub energii.
Często działania związane z szacowaniem strat po anomaliach pogodowych odbywają się poza godzinami pracy. Pracownicy wiejskich gmin robią to za darmo, bo samorząd często nie ma pieniędzy, aby im zapłacić, np. za pracę w sobotę w terenie.
Rolnicze samorządy (de facto rolnicy) płacą więc dziesiątki milionów złotych rocznie za szacowanie szkód na swoich polach. A powinno robić to państwo jako zadanie zlecone. Już kilka lat temu Związek Gmin Wiejskich RP oszacował te kwoty przynajmniej na około 50–60 mln zł rocznie w skali kraju. W przełożeniu na pojedyncze samorządy to zwykle kilka, kilkanaście, a czasami kilkadziesiąt tysięcy złotych wydawanych na te potrzeby. Choć w budżetach miejskich to nieznaczne, a nawet niezauważalne kwoty, to w skromnych budżetach gmin wiejskich są to już spore wydatki.
Zadanie zlecone czy własne?
– Problem się pogłębia, także podczas ostatnich susz i po nich. Do każdej klęski tworzy się osobne dokumentacje, druki, definicje. To papierologia i biurokracja. A nie ma rzetelnego podziału na zadania zlecone i własne. W praktyce to gminy za pieniądze swoich podatników, czyli rolników realizują to, co powinno robić państwo, bo są najbliżej rolnika i starają się mu pomóc w zmaganiach z biurokracją – mówi Leszek Świętalski, sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich RP.
Związek Gmin Wiejskich RP porusza te sprawę od kilku lat. Jednak, podobnie jak w poprzednich kadencjach, wiejskie samorządy w ogóle nie otrzymują pieniędzy na szacowanie strat po suszy z budżetu państwa, zaś w przypadku innego rodzaju zadań zleconych tylko część potrzebnych pieniędzy.
– Przykład szacowania szkód łowieckich chyba najlepiej wskazuje na problem i konieczność jego rozwiązania, bo tam za szacowanie szkód osoby biorące udział w tym procesie dostają pieniądze z dotacji państwowych, ale już za szacowanie szkód w wyniku klęsk żywiołowych na polu rolnika nie ma takich dotacji – mówi Świętalski.
Podkreśla, że w tej sprawie jest ogromny problem z zapisami ustawowymi, bo ich po prostu nie ma. Nigdzie nie jest doprecyzowane, czy jest to zadanie zlecone, czy też własne samorządu wiejskiego. W ustawach są inne zadania, ale tego nie ma.
ZGW RP uważa, że powinien to robić rząd, choćby dlatego, że komisje powołują wojewodowie, a te działają na ich rzecz. Trwa więc spór.
Dopłacają izby, dokładają gminy – a rząd się nie kwapi z rekompensatą
Do szacowania szkód dopłacają także izby rolnicze, które swoim przedstawicielom w komisjach szacujących szkody wypłacają niewielkie ryczałty.
– Postanowiliśmy wypłacać ryczałt członkom komisji, którymi są przecież rolnicy. Na podstawie delegacji wypłacamy im kilometrówkę, ale tylko do 120 kilometrów – informuje Leszek Grala, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej. – Wiem, że to mało, bo za czas, samochód już nie możemy nic zrekompensować, ale chociaż w ten sposób staramy się pomóc.
W terenie potwierdzają to samorządowcy, choćby z Dolnego Śląska.
– W naszym przypadku to przynajmniej kilka tysięcy złotych – szacuje wydatki za poprzedni rok Dawid Stachura, wójt gminy Miłkowice (województwo dolnośląskie).
Zwraca jednak uwagę, że oprócz tych podstawowych kosztów są także inne, pozornie nieistotne, bo jednostkowo niewielkie, ale w skali całej kadencji samorządu i wielu innych zadań też istotne. To bowiem po prostu koszty administracyjne związane z koniecznością zakupu tak podstawowych zakupów, jak papier, artykuły piśmiennicze, koszt energii czy tonerów do drukarki i ksero, które przy tak dużej ilości kopiowania oraz drukowania dokumentów szybko się zużywają, a kosztują niemało, bo przynajmniej kilkadziesiąt złotych jeden.
– Za to wszystko z podatków płacą mieszkańcy gminy, czyli w części rolnicy, i należy ich podatki szanować – podkreśla wójt Stachura.
Podobnie jest także w gminie Ruja na Dolnym Śląsku.
– Każdego dnia szacowaliśmy straty w około trzydziestu, a nawet czterdziestu gospodarstwach. Jeździliśmy gminnym busem – opowiada Sabina Czerwińska z Urzędu Gminy w Rui.
Zarządu Związku Gmin Wiejskich Rzeczypospolitej Polskiej jasno wskazuje na powyższe problemy w specjalnym stanowisku: „(…) wojewodowie zlecają gminom powoływanie gminnych komisji ds. szacowania szkód w gospodarstwach rolnych (…). Wszelką obsługę organizacyjno-techniczną komisji zapewniają wójtowie (burmistrzowie, prezydenci) i ponoszą koszty związane z ich funkcjonowaniem. Wiele gmin w Polsce szacowaniem szkód w rolnictwie zajmuje się w każdym roku, co nadmiernie obciąża je zadaniami, które nie zostały im przypisane w ustawie o samorządzie gminnym. Dla przykładu gmina Biała Rawska poniosła w 2015 r. koszty bezpośrednie związane z szacowaniem szkód w rolnictwie w wysokości 29 tys. zł (w 2014 r. – 47 tys. zł). gmina Rawa Mazowiecka w 2015 r. w wysokości 18,6 tys. zł. W skali całego kraju koszty tych zadań na terenach wiejskich, wg szacunku ZGW RP, wynoszą rocznie ok. 50–60 mln zł. Wydatki te powinny być, po przedstawieniu odpowiednich kalkulacji, gminom rekompensowane”.
Artur Kowalczyk
fot. archiwum TPR/Artur Kowalczyk