Na wsi lepiej, jak w miastach
Przypadki zakażenia koronawirusem są o wiele częstsze w mieście niż na wsi. Także komfort życia na wsi w czasie obostrzeń i rygorów spowodowanych epidemią tej nowoczesnej zarazy jest wyższy niż w miastach. Można wejść bez żadnych konsekwencji na swoje pole i się po prostu wykrzyczeć. Byle niezbyt głośno, bowiem tumany kurzu będące następstwem olbrzymiej suszy mogą uszkodzić drogi oddechowe.Gospodarcza zapaść puka do drzwi
Nie dziwimy się jednak, że wielu mieszczuchów przeniosło się do wiejskich domów – swoich albo należących do najbliższej rodziny. Z Warszawy wyjechały tzw. słoiki. Jednak wkrótce nastąpi powrót do pracy, bo zaczyna się proces rozmrażania gospodarki. Jest on konieczny, bo nasz kraj stoi na skraju gospodarczej katastrofy. Wszak ta zaraza wyniszcza nie tylko ludzkie organizmy, ale i gospodarkę. Polska zaś wbrew propagandzie sukcesu jest jeszcze krajem na dorobku, nieposiadającym dostatecznych rezerw. Jednak jesteśmy przekonani, że przezwyciężymy epidemię, bo w służbie zdrowia pracują dziesiątki tysięcy osób oddanych sprawie ratowania ludzkiego życia.Czytaj także: Koronawirus pokazał, że bez pracy rolnika nie da się żyć
Wielkie brawa dla wszystkich na pierwszej linii frontu
Doceniamy nie tylko pracę ministra Łukasza Szumowskiego i jego ekipy, ale też pracę każdego medyka – tego bardziej ważnego i tego mniej ważnego. Często chorzy na koronawirusa nie wiedzą kto ich leczy, bo medycy ubrani w maski i kombinezony stają się anonimowi.A po epidemii wszyscy zapomną o tych, dzięki którym mają co jeść
Wybiegnijmy jednak w niedaleką przyszłość i zastanówmy się, co będzie po zakończeniu epidemii? Już teraz różni eksperci prognozują, że kiedy ludzie wrócą do kawiarń, pubów i na bulwary, i nikt nie będzie ich karał za bieganie po parku, czy jazdę na rowerze, to czeka nas narodowa euforia. Czy wszędzie? Na pewno nie w rolnictwie. Tego sektora gospodarki nie trzeba rozmrażać. Praca na polach i w zagrodach wre. Każdy rolnik wykonuje swoją ciężką pracę. Jedyną jego pociechą jest, że nie będzie bezrobotnym, bo z posady chłopa o nie zwolnią. Ale już niedługo przeważająca część społeczeństwa niechybnie zapomni, że to dzięki ciężkiej pracy rolnika w sklepach był dostatek taniej i dobrej żywności. Owa duża część społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy, że dochody rolników są więcej niż marne, bo większość zarobków przechwytuje handel.Czytaj także: Interwencyjny skup mleka w proszku i masła to kosz 350 mln złotych. Warto go ponieść
Powiedzmy sobie szczerze: jeśli sprawy w rolnictwie potoczą się jak dotychczas, to rolnicy wpadną w czarną rozpacz, znacznie większą niż ta, która towarzyszyła mieszkańcom miast w czasie epidemii. Brak interwencyjnych zakupów mleka w proszku, masła, wołowiny, a także zaraza ASF nękająca producentów trzody, czy też ptasia grypa zagrażająca polskiemu drobiarstwu, to jeszcze niepełna suma czynników zwiastująca olbrzymi kryzys. Niepełna, bo grozi nam niespotykana dotąd plaga suszy. Jakie będą zbiory po trzech latach bez deszczu? Ile na polach urodzi się zbóż, ile będzie kosztował bochenek chleba? Jaka cena pietruszki, buraków, cebuli i marchwi będzie szokować ludzi w miastach jesienią 2020 roku? Ile marży do ceny zbytu dorzucą sieci handlowe? Czy z tego powodu euforia w miastach nie potrwa krócej niż mogłaby trwać?
Susza groźniejsza od wirusa
Nie ma na świecie rolnictwa, które zniesie trzy lata braku wody. Zazwyczaj z tego powodu cierpiały uprawy jare. W tym roku, w kwietniu także ozime są zagrożone. Swoje dokładają ostatnie ochłodzenia przymrozki. Jakie są zapasy pasz objętościowych w gospodarstwach produkujących mleko? Ile siana zbierze się w pierwszym pokosie i czy będzie kolejny? Jak w takich warunkach obrodzi kukurydza na kiszonkę, nawet jeśli zostanie posiana w terminie? Ile będzie kosztować pasza dla świń po żniwach? Choć do zbiorów jeszcze daleko, to już dziś zadajemy pytanie – czy Polska nie stanie się importerem żywności tak jak w latach 90., gdy musieliśmy ze Stanów Zjednoczonych sprowadzać po pół miliona ton pszenicy rocznie?Przetwórstwo też przeżywa kryzys
Oby do tego nie doszło, już dziś trzeba zadbać także o polski przemysł przetwórczy. Gdy nadchodzi kryzys, słychać głosy narzekania, że mamy nadprodukcję mleka. Nie pamięta się w tym trudnym czasie, że wpływy z eksportu produktów mleczarskich przyczyniają się do rozwoju polskiej gospodarki. To właśnie teraz należy zadać sobie pytanie: czy wkrótce polskie mleko nie popłynie rowami, bo nie będzie miał go kto przetworzyć. Dziś możemy sobie wyobrazić sytuację, kiedy rolnicy będą produkować mleko, a w sklepach będzie brakować rodzimych produktów mleczarskich. Z racji tego, że upadnie pokaźna liczba polskich firm mleczarskich. A na pierwszy ogień pójdą spółdzielnie mleczarskie. Skąd zatem wezmą wyroby zagraniczne sieci handlowe? Odpowiedź jest oczywista!Trzeba będzie się przyzwyczaić do znacznie droższych produktów z importu: niemieckiej galanterii mleczarskiej i mleka UHT, do francuskich i holenderskich serów czy też włoskiej mozzarelli. To nie są bynajmniej czcze groźby! Wystarczy spojrzeć na przykład rolników w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, którzy wylewają mleko, nie dlatego, że jest tanie, ale dlatego, że nie mają go dziś komu sprzedać.
Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. Pixabay