Zupełnie inne podejście do tego problemu ma Bruksela, która zdecydowała już o przeznaczeniu 125 mln euro właśnie na rekompensaty.
Trudno się dziwić spokojowi Niemców, skoro na Rosję przypada zaledwie ok. 2% ich eksportu żywności. Podobnie jest z Francją, która eksportuje tam tylko 1,25% wywożonej za granicę żywności. Najwięcej w UE traci Finlandia (29% eksportowanej żywności trafia do Rosji), Litwa (29%), Łotwa (25%), Estonia (20%). Niestety, w rankingu dziesięciu krajów najbardziej uzależnionych od eksportu do Rosji Polska jest na szóstym miejscu (6,4%). Nasze uzależnienie, oprócz jabłek, największe jest w branży mleczarskiej.
Niemcy bardziej obawiają się, że ich rolnicy „oberwą rykoszetem”. W związku z zamknięciem rosyjskiej granicy na unijną żywność coraz większe jej ilości napływają właśnie do Niemiec, a to może doprowadzić do spadku cen na tym rynku.
A jak embargo wpływa na sytuację w Rosji? Jak wynika z relacji tamtejszej prasy, na razie ceny żywności wzrosły na Dalekim Wschodzie. Jak pisze gazeta „Kommiersant”, mięso podrożało tam o 26%, a importowane z Chin jabłka o 30%. Za niektóre gatunki ryb trzeba zapłacić o 40% więcej. Inaczej wygląda sytuacja w Moskwie, gdzie, jak zapewnia gazeta, ceny monitorowane są na bieżąco. Jak informował Aleksiej Niemieruk, szef stołecznego departamentu handlu i usług, w ciągu 10 dni od wprowadzenia sankcji o 6% podrożały półtusze dla zakładów mięsnych zaopatrujących Moskwę.
Mniej uspokajająco brzmią informacje docierające do tzw. Izby Społecznej Federacji Rosyjskiej, która zajmuje się m.in. ochroną praw obywateli wobec przedsiębiorstw, urzędów administracji państwowej i samorządowej. Odbiera ona od obywateli coraz więcej sygnałów o wzroście cen. Z informacji ISFR wynika, że mięso drobiowe i inne rodzaje mięsa podrożały o 30%. Rosną także ceny serów twardych, owoców i warzyw. Na razie w reakcji na te doniesienia ISFR wystąpiła do tamtejszego urzędu antymonopolowego i prokuratury o zbadanie przypadków spekulacyjnego zawyżania cen.
Być może ten niewielki ruch cen w stolicy jej mieszkańcy zawdzięczają nasilonemu importowi poprzez Białoruś. Jak informował Siergiej Dankwert, szef Rosselchoznadzoru (rosyjskiej inspekcji fitosanitarnej i weterynaryjnej), znacznie nasiliły się dostawy z Białorusi jabłek, brzoskwiń, śliw i pomidorów pochodzących rzekomo z Turcji, Serbii, Macedonii, a nawet Zimbabwe. Zdaniem Dankwerta te owoce i warzywa jadą z Polski, Słowenii, Holandii i Litwy. Ten rodzaj importu do Rosji zyskał już nawet nazwę białoruskich ostryg.
Tymczasem Arkadij Dworkowicz, rosyjski wicepremier, oświadczył, że kraje wchodzące w skład Unii Celnej (oprócz Rosji to Białoruś i Kazachstan) mogą dostarczać do Rosji pochodzące z UE i USA produkty żywnościowe, ale o wysokim stopniu przetworzenia. Premier Dmitrij Miedwiediew stwierdził natomiast, że sankcje mogą trwać krócej niż przez rok.
Iwan Starikow, były wiceminister gospodarki oraz szef komisji rolnictwa w Radzie Federacji (izba wyższa rosyjskiego parlamentu), przestrzegł na łamach „Nowoj Gaziety” przed wzrostem wydatków na żywność. Jak twierdzi Starikow, w ubiegłym roku przeciętna rodzina wydawała na jedzenie 35% budżetu. Pod koniec br. te wydatki mogą wzrosnąć do 40–42%.
To nie wszystkie zagrożenia. Embargo może mieć także negatywny wpływ na rosyjskie rolnictwo. Starikow podaje przykład produktów mlecznych. Jego zdaniem wzrost ceny, np. masła, skłoni Rosjan do kupowania margaryny. Jeśli spadnie popyt na masło, to przetwórcy będą potrzebowali mniej surowca – mleka. Spadną jego ceny i zagrożone będzie z wielkim mozołem odbudowywane pogłowie krów w Rosji. Zdaniem Starikowa rząd Rosji powinien uzupełniać niedobory żywności, uchylając częściowo sankcje i wprowadzając cło na wybrane produkty. pk