StoryEditorWiadomości rolnicze

Dlaczego Polacy nie korzystają na polskim białku?

09.02.2016., 12:02h
Możliwości ograniczenia eksportu soi i zastąpienia jej paszami na bazie krajowych roślin strączkowych były głównym tematem dwóch posiedzeń sejmowej komisji rolnictwa 27 i 28 stycznia br. 

Pretekstem do debaty był raport ministra rolnictwa o realizacji programu wsparcia upraw roślin wysokobiałkowych w 2015 r. oraz w planach na lata 2016–2020. W trakcie dyskusji dało się słyszeć liczne głosy krytyczne pod adresem samego programu czy sposobów jego realizacji oraz wiele opinii wyrażających sceptycyzm co do możliwości ograniczenia importu soi.

Wiele kontrowersji wywołało m.in. wystąpienie dr. inż. Wojciecha Mikulskiego z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zdaniem eksperta uprawa krajowych roślin strączkowych może i powinna ograniczyć wykorzystanie soi w żywieniu zwierząt w naszym kraju.  

Jak dowodził dr Mikulski, w ub.r. mieliśmy w kraju 200 tys. ha upraw roślin strączkowych. Z tego areału można by uzyskać 0,4 mln ton białka, a więc 30–40% pasz na bazie krajowego białka, biorąc pod uwagę również śrutę i wywary. I byłyby to pasze wolne od GMO, a mięso zwierząt żywionych takimi paszami jest droższe i coraz bardziej poszukiwane. Za wykorzystaniem tego białka na miejscu przemawia fakt, iż śruta rzepakowa i białka roślin strączkowych wzajemnie się uzupełniają. Doświadczenia wykazują zaś, iż tucz trzody w oparciu o takie pasze jest bardziej opłacalny niż z wykorzystaniem pasz sojowych. Mimo to śrutę rzepakową eksportujemy do Niemiec po mało atrakcyjnych cenach. W przypadku roślin strączkowych na rodzimy rynek trafia zaledwie kilka procent produkcji.

– Warto jednak obalić kilka pokutujących mitów – zaznaczył Wojciech Mikulski. – O ile bowiem w przypadku bobiku i grochu zainteresowanie w skupie jest minimalne, w przypadku łubinu żółtego i wąskolistnego pośrednicy i eksporterzy skupują każdą ilość, a ceny w eksporcie wciąż rosną. Wynika to z prostego rachunku. W przypadku tych roślin cena uzyskania 1 kilograma białka jest wyraźnie niższa niż w przypadku śruty sojowej. Ceny strączkowych kształtują się w relacji do pszenicy, a warunkiem opłacalności jest proporcja 1 : 2. Ten warunek zostaje zachowany, więc zainteresowanie skupem rośnie.

– Eksport odbywa się drogą lądową i morską przez porty w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Kołobrzegu. W ub.r. w Kołobrzegu stały nawet duńskie barki bezpośrednio odbierające towar od polskich pośredników – twierdzi ekspert z Poznania. – Przez port w Szczecinie pewien eksporter skupujący ziarno w województwach zachodniopomorskim i lubuskim wyeksportował 30 tys. ton łubinu. Nie mamy danych dotyczących całości eksportu łubinu czy w ogóle polskich roślin strączkowych. Możemy się tylko domyślać, że wyeksportowaliśmy przynajmniej trzykrotność tego, co eksporter w Szczecinie. Nasze ziarno trafia do Niemiec, Danii i Holandii, gdzie są produkowane pasze wolne od GMO. A potem te pasze w części wracają na polski rynek. Płacą za nie słono np. polskie fermy produkujące kurczaki wolne od GMO. Pewna firma z Danii chce w Wielkopolsce budować wielkie chlewnie i produkować mięso bez GMO w oparciu o własny materiał i własne pasze. Duńczycy dają więc technologię i innowację, a Polska ze swojej strony ma im zapewnić robociznę i ochronę środowiska. 

 

Temu jawnemu marnotrawstwu można – zdaniem Mikulskiego – zapobiec, zmieniając zasady dopłat do upraw krajowych roślin białkowych. Dopłatę w jego opinii powiązać należy z wielkością produkcji. W kontekście dopłat zastanowić należy się również nad dotowaniem produkcji zielonki z lucerny i koniczyny. Konieczny jest również program wsparcia dla polskich producentów pasz, przy zakupie kosztownych urządzeń do produkcji pasz na bazie krajowych roślin białkowych. Utworzyć należy również grupę operacyjną, która zapewniałaby przetwórniom krajowe dostawy surowców. gt

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 05:47