Pieniądze z tego Funduszu będą wypłacane rolnikom, którzy ponieśli straty ekonomiczne z przyczyn od nich niezależnych. Pomoc będzie wypłacana jeśli dochody zostaną obniżone o ponad 30% oraz w przypadku niezapłacenia przez podmioty wykonujące działalność dotyczącą skupu, uboju lub przetwórstwa produktów rolnych rolnikom za nabywane produkty.
W przypadku klęsk żywiołowych spadek dochodów w gospodarstwie może być spowodowany skutkami zjawisk atmosferycznych (z wyjątkiem: suszy, powodzi, gradobicia, przymrozków wiosennych lub ujemnych skutków przezimowania), wprowadzeniem środków związanych z zagrożeniem wystąpienia/wystąpieniem chorób zakaźnych zwierząt lub roślin czy ograniczeniami, niezależnymi od producenta, w handlu międzynarodowym.
Fundusz będzie wyodrębnionym rachunkiem bankowym administrowanym przez Agencję Rynku Rolnego. Pieniądze zgromadzone na rachunku nie będą środkami publicznymi, a Fundusz nie będzie subsydiowany przez budżet państwa.
Wpłat do Funduszu, w wysokości 0,2 proc. wartości netto nabywanych produktów rolnych będą dokonywać podmioty zajmujące się połowem, chowem i hodowlą ryb w wodach śródlądowych, przetwórcy i pośrednicy skupujący produkty rolne oraz przedsiębiorcy zajmujący się ubojem zwierząt.
Rządowy pomysł jest jak najbardziej słuszny. Klęski i katastrofy z pewnością nie ominą rolników. Oby tylko urzędnicy nie wypaczyli całej sprawy. Kilka lat temu wielkie nadzieje wiązane były z Funduszami Promocji Żywności. Od każdej faktury na Fundusze też są płacone pewne środki. Z promocji i reklamy niewiele wyszło. Działacze organizacji i rolniczych związków mają jednak za co organizować konferencje i spotkania towarzyskie. Nikt zaś nie jest wstanie podać jak te „imprezy” przekładają się na wzrost spożycia polskiej żywności.
T.Ś.