StoryEditorInterwencje

Gdzie są obiecane ambony?!

04.12.2017., 16:12h
Myśliwi są z siebie zadowoleni. Uważają, że wywiązują się z ustaleń z lipca. Ale rolnicy z gminy Janowiec chcą znacznie szybszej redukcji populacji grubego zwierza i rozwiązania kwestii wszystkich szkód. Domagają się też wywiązania ze wszystkich zobowiązań przyjętych podczas lipcowego spotkania.
Od poprzedniego spotkania myśliwych i urzędników z rolnikami z gminy Janowiec (pow. puławski) minęło cztery i pół miesiąca. Do kolejnego doszło w Gminnym Ośrodku Kultury w Janowcu 16 listopada wieczorem. Znów, momentami, było gorąco.

Szklanka do połowy pusta czy pełna?

Również to spotkanie prowadził wójt gminy Janowiec Jan Gędek. Po krótkim wstępie oddał głos prezesowi WKŁ „Knieja” Marcinowi Janickiemu. A ten odniósł się do realizacji ustaleń z lipca. – Zwiększyliśmy liczbę polowań zbiorowych. Zmieniliśmy naszą wewnętrzną uchwałę zakazującą polowań z psami. Podczas takiego polowania, czy strzelimy dzika czy nie, ale na pewno go wygonimy. Ale to nie oznacza, że nie strzelamy. Brakuje już tylko jednego dzika do wykonania rocznego planu, który wynosi 32 sztuki. Sezon trwa do końca marca, czyli plan praktycznie zrealizowaliśmy kilka miesięcy przed czasem. Po odstrzeleniu tego ostatniego dzika będziemy zwiększać plan o 20 sztuk.

Dużo to czy mało? Dla rolników, którzy na co dzień muszą mierzyć się ze szkodami wyrządzanymi przez grubego zwierza i którzy widzą dziki spacerujące pod domami z pewnością nie. Wójt Jan Gędek przekonywał, że należy docenić postęp. – To jest wzrost o kilkadziesiąt procent. Nie można mówić, że to mało. Ja taką zmianę planu podpiszę. Nadleśniczy z pewnością też.

Wójt podkreślał, że myśliwi nie mogą zwiększać planu na papierze, bo niewykonanie go oznacza dla nich konsekwencje. – Koło jest zobligowane do realizacji tego planu. Jeśli tego nie zrobi, to starosta może rozwiązać z kołem umowę dzierżawy obwodu łowieckiego – mówił wójt.

Nie wszystkich przekonał. O tym, jak duża panuje nieufność między rolnikami a myśliwymi niech świadczy to pytanie. – A jaki macie dowód na to, że ten plan jest wykonany, skoro podczas polowań zbiorowych te dziki nie padają? – pytał Dariusz Pacocha.

Każdorazowy odstrzał dzika jest dokumentowany – przekonywał Karol Szwalbe, wiceprezes koła „Knieja”. – Nie ma opcji, żeby ktoś jakąś fikcję stwarzał. Musiałby płacić z własnej kieszeni za nieistniejącego dzika. To zupełnie nieracjonalne.

Zawyżanie liczby odstrzelonych dzików nie jest w interesie myśliwego – zgodził się wójt Gędek.

Zebrani chcieli wiedzieć, czy ktoś kontroluje ewidencję prowadzoną przez koło. W odpowiedzi głos zabrał Andrzej Łacic, przewodniczący ZO PZŁ w Lublinie, łowczy okręgowy. – Gospodarkę łowiecką prowadzoną przez koło kontrolują Lasy Państwowe i zarząd okręgowy PZŁ. Każdy myśliwy przed polowaniem musi dostać dokument z informacją, jakie zwierzę może ustrzelić. Musi wpisać się do książki ewidencji wyjść w łowisko. A na końcu musi wpisać wynik polowania. Każda ustrzelona zwierzyna jest ewidencjonowana. A 70–90 proc. z niej trafia na punkt skupu. Reszta jest przeznaczana na użytek własny i za to myśliwy musi zapłacić.

Łowczy Łacic podkreślał, że każde polowanie jest obwarowane szczegółowymi przepisami. – Kolega nie może wziąć sobie dubeltówki czy sztucera i iść polować koło domu.

Odniósł się też do kwestii odstrzału dzika. – W Polsce trwa zmniejszanie jego populacji w związku z ASF. Ale to się nie odbędzie z dnia na dzień. Te zwierzęta nie są zamknięte w chlewie, przemieszczają się. Tych, którzy uważają, że odstrzał dzika to taka prosta sprawa, zapraszam na polowanie. Potrzeba od 20 do 30 wyjść, żeby ustrzelić dzika.

Łowczy poinformował też, że od 1 kwietnia przyszłego roku nie będzie już górnego limitu odstrzelonych dzików.



W kwestii strzelania do dzików przy domach wypowiedział się też wójt Gędek. – Czy się to komuś podoba, czy nie, to nie w każdym miejscu można polować. Np. w pobliżu domów nie można. To prawda, że są takie przypadki, że dziki, sarny wychodzą z lasu, podchodzą pod domy. Ale miejmy świadomość, że są pewne ograniczenia wynikające z przepisów. I to, że jest tak a nie inaczej, to nie zawsze jest wina myśliwych. Prawo jest, jakie jest, ale obowiązuje. Przygotowuje je Sejm i Senat, zatwierdza prezydent.


Szacowanie rozpala emocje

Na obecną chwilę wszystkie szkody są oszacowane, tylko jedna osoba nie podpisała protokołu. Wypłacamy pieniądze – mówił w kwestii szkód Marcin Janicki.

Czy rzeczywiście wszystkie? To zapewnienie kwestionuje małżeństwo Kwasków. – Od jesieni ub. roku informuję o kolejnych szkodach. Niestety, do dziś żadne moje zgłoszenie nie zostało załatwione pozytywnie. 30 sierpnia tego roku zgłosiłam grykę. Nie zawiadomiono mnie nawet o szacowaniu. Słyszę za to, że moja gryka została źle zasiana i ze złych nasion. Proszę więc o protokół. Nie ma. W końcu go dostaję – 6 listopada. Wynika z niego, że 2 ha gryki urosło tylko na 10–15 cm i zwiędło. Chcemy, żeby ktoś pojechał i zmierzył. Bez odzewu – mówi pani Barbara Kwasek. – A odkąd jesteśmy w konflikcie z kołem, trzy razy znaleźliśmy na naszych polach lub koło nich resztki dzików. Ostatni raz trzy dni po lipcowym spotkaniu.

Myśliwi odpowiadali, że na skórze znalezionego w lipcu dzika nie było przestrzeliny. – Była przestrzelina – upiera się pani Barbara. – Następnym razem proszę zgłosić taki przypadek policji – stwierdził łowczy Łacic. – Jeśli okaże się, że to myśliwy zostawił resztki dzika zostanie zawieszony albo wykluczony ze związku.

Jedną z kwestii, którą poruszyła Barbara Kwasek był udział w szacowaniu szkód przedstawiciela izby rolniczej. Podczas lipcowego spotkania ustalono, że na żądanie rolnika ma to być umożliwiane. – Myśliwi poinformowali mnie o terminie szacowania strat godzinę i czterdzieści minut przed przybyciem. Jakim cudem w takim przypadku ma się pojawić przedstawiciel izby rolniczej? – pytała.

Zmiana godziny faktycznie nastąpiła w dniu wyceny – włącza się znający tę sprawę wójt Gędek. – Trzeba przyznać rację pani Barbarze, że przedstawiciel izby nie miał szans przyjechać. Z drugiej strony, gdyby tego dnia czekać do godz. 15, to nie dałoby się zrobić wyceny, bo zrobiłoby się ciemno. Ale na przyszłość starajmy się robić tak, żeby dało się ściągnąć przedstawiciela izby. Gdybyśmy tego przestrzegali, to połowy sporów by nie było.

Gdy pani Barbara i Andrzej Kwaskowie zaczęli dopytywać o kolejne swoje sprawy, zaczęły puszczać nerwy. – Przecież pani wyrzuca wszystkich z pola! – mówił prezes Janicki. – 16 myśliwych pani nie wpuściła do szacowania.

– To wasze pomówienia. Mówicie tak, żeby potem nie zapłacić – zdenerwował się Andrzej Kwasek.

Przypomnijmy, że już w lipcu podczas pierwszego spotkania rolników z myśliwymi w Janowcu pani Barbara informowała, że nie dostała żadnej odpowiedzi na zgłoszenie szkody na plantacji borówki jeszcze z marca. Myśliwi tłumaczyli, że czekają na rzeczoznawcę, specjalistę w tej dziedzinie. Ustalono, że jest niedopuszczalne, żeby rolnik miesiącami oczekiwał bez skutku na jakąkolwiek odpowiedź ze strony koła łowieckiego w sprawie szkody na plantacji. Okazuje się, że ta sprawa, wbrew obietnicom myśliwych, dalej nie jest zamknięta.

Nic dziwnego, że rolnicy się denerwują. – My wiemy, kto i jak szacuje. Nie przysyłajcie tych, co mijają metry szkód, bo tylko drażnicie rolników. Chcemy, żeby postępować z nami uczciwie – mówił Andrzej Kwasek. – Bo można się dogadać. Ale są tacy, co idą przez cale pole i jednego metra szkody nawet nie zauważą.

Prezes Janicki odpowiadał: – Czasem jest tak, że ktoś coś chlapanie, ale szacowania są według mnie bardzo rzetelnie zrobione.

W przypadku tej rodziny i koła, wzajemne pretensje zaszły już tak daleko, że między stronami będzie mediował wójt. O tym, że taką mediację na prośbę państwa Kwasków będzie prowadził, poinformował podczas spotkania.

Ale pretensje do myśliwych ma także m.in. Grzegorz Wiadrowski. – Mówicie, że szacujecie wszystko rzetelnie. Nie prawda. Moja kukurydza została zbuchtowana przez dziki w czerwcu. Mam tu pisma ze zgłoszeniami. Nie przyjechaliście ani razu!

Pan Grzegorz przypomniał też sprawę rzeczoznawcy, którego zatrudnił do oszacowania szkód na swoim polu. Tu także nie doszło do zbliżenia stanowisk. Myśliwi twierdzili, że w tym przypadku tak na prawdę to oni poszli na rękę rolnikowi, bo nie wzięli pod uwagę, że szkoda była mniejsza – ich zdaniem – niż 5 proc. Pan Grzegorz nie zgadza się z ich interpretacją tej sprawy.

Pytał też, kto powinien podpisać się pod protokołem szacowania szkody. – Bo u mnie po polu chodziła duża grupa ludzi, a wcale się nie podpisywali – mówił. – Podpisuje się osoba poszkodowana, chyba że odmawia podpisania protokołu. Jeśli ta osoba życzy sobie przedstawiciela izby rolniczej, to wtedy także przedstawiciel izby rolniczej się podpisuje oraz szacujący – odpowiadał łowczy Łacic. Powiedział, że podczas szacowania rolnik może zaprosić, oprócz przedstawiciela izby rolniczej, swoich świadków. Ale oni nie podpisują się pod protokołem.

Od stycznia prawdopodobnie zmienią się przepisy dotyczące szacowania szkód. Wycenę będzie robił przedstawiciel wojewody – poinformował wójt Gędek. – Na ten moment większość szkód została wyceniona. Czy dobrze, czy nie, to oddzielny temat. Najważniejsze, żeby do wyceny doszło, bo szkody są. Chodziłem po kukurydzy i widziałem. 


Gdzie są ambony?

Podczas listopadowego spotkania w Janowcu padło i takie stwierdzenie: – Wszystkie nasze ustalenia zostały zrealizowane – stwierdził Karol Szwalbe, wiceprezes WKŁ „Knieja”. – Na pewno wszystkie? – wszedł w słowo wójt Gędek. – Były deklaracje postawienia ambon. Ile jest tych dodatkowych ambon? Ile ogrodzonych obszarów? Było polowanie z nagonką, nie ustrzeliliście żadnego dzika. Było polowanie ze zwyżkami, petardami i tylko dwa dziki.

W kwestii ambon odczucia wójta i mieszkańców są zbieżne. – Podczas lipcowego spotkania padło zapewnienie, że ambony zostaną ustawione wzdłuż wału wiślanego – powiedział Dariusz Pacocha. – Gdzie one są? Miejsce jest ważne, bo myśliwi często twierdzą, że w gminie jest mało dzików, a te które czynią szkody przedostają się tu na żer przez Wisłę, korzystając z okresów, gdy jej poziom jest niższy.

Nowych ambon nie ma. Na zebraniu doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu stawiać ambon na stałe. Uprawy co roku się zmieniają i co z taką amboną potem? Nie można jej przenieść. Będziemy stawiać zwyżki, bo są mobile i można je przenieść – odpowiedział Marcin Janicki. W odpowiedzi usłyszał, że rolnicy mogą mu wskazać miejsce, gdzie od roku taka porzucona zwyżka leży i niszczeje.

Wykładamy nęciska, staramy się zwabiać dziki do lasu – przekonywał Marcin Janicki. – Widziałem to nęcisko – kontrował Andrzej Kwasek. – Ogórki kiszone. Tak to można sikorki zwabiać, a nie dziki czy sarny – kpił. Ta informacja wprawiła myśliwych w konsternację. Obiecali sprawę wyjaśnić.

Wójt Gędek apelował do myśliwych, aby w kwestii wiedzy na temat, gdzie przebywają dziki zaufać rolnikom i skorzystać z ich informacji. Następne spotkanie w podobnym składzie prawdopodobnie odbędzie się w marcu.

Bryndza i tyle. Nie ma nowych ambon, obietnica z lipca nie spełniona. Myśliwi sprowadzili sobie łowczego z Lublina i za nim się chowają – komentuje Grzegorz Wiadrowski. – Ważne, żeby starosta puławski włączył się aktywnie w rozwiązanie tego problemu. Tak jak starosta bialski na swoim terenie. A u nas przyjeżdża na spotkanie człowiek od starosty i nawet się nie odezwie, siedzi cicho jak mysz pod miotłą. Nie tak to powinno wyglądać. Czekamy do marca, kiedy ma być następne spotkanie. Wtedy zobaczymy, co dalej.

Krzysztof Janisławski
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 02:18